po ustąpieniu dokuczliwych sensacji powinien zjeść śniadanie, jednak na samą myśl o tym natychmiast znowu zrobiło mu się niedobrze. Jeść jednak musiał. No trudno. Zrobił sobie kanapkę, którą owinął w folię i wcisnął do kieszeni płaszcza. Do drugiej kieszeni powędrował termiczny kubek z kawą. To na później. Na razie zmusił się do wypicia szklanki wody. Torsje powodowały odwodnienie organizmu.
Właściwie był już gotowy do wyjścia. Znał jednak miasto. Problem tkwił w tym, że komunikacja miejska działała jako tako w pasie nadmorskim. Nie była oczywiście wzorem dla punktualnych ani natchnieniem dla tych, co nie lubili chaosu. Ale miała jedną pozytywną cechę: istniała.
Sytuacja przedstawiała się znacznie gorzej, jeśli ktoś chciał jechać w głąb lądu. Wszystkie umieszczone w sieci rozkłady jazdy należało zaliczyć do fantastyki, bynajmniej nie naukowej, a próby namierzenia lokalizatorów poszczególnych pojazdów nieodmiennie spełzały na niczym.
Scott zdał się na instynkt. Od dawna nie korzystał z samochodu i wyrobił w sobie zdolność przewidywania rzeczy, zdawałoby się, niemożliwych do przewidzenia. Początkowo szło mu całkiem nieźle. Zdołał przejechać kilka kilometrów we właściwym kierunku, i to pomimo dwóch przesiadek. Potem jednak miasto zamieniło się w komunikacyjną pustynię. No trudno. Był na to przygotowany, a orientacja w terenie nigdy nie była jego słabą stroną.
Dalej ruszył na piechotę. Miało to tę zaletę, że po przejściu jakichś dwóch kilometrów zgłodniał na tyle, żeby przysiąść na jakimś murku i zjeść kanapkę bez większych protestów ze strony swego organizmu. Wypił też ciągle gorącą kawę.
A potem ruszył dalej, zastanawiając się, co on tu właściwie robi.
Kierując się starym nawykiem, przejrzał wszystkie materiały, które zostawiła mu Tahira, i nabrał graniczącego z pewnością przekonania, że sprawa jest kompletnie nierozwojowa. Nie było żadnego punktu zaczepienia. Jacyś profesjonaliści chcieli zdmuchnąć któregoś z naukowców na świeczniku i zrobili to perfekcyjnie. Policja nie miała zielonego pojęcia nawet o tym, kto był celem ataku. Zbrodnia doskonała. Jedynym w miarę sensownym kierunkiem działań byłoby teraz prześwietlenie przeszłości Lani Staller. Krok po kroku, dosłownie minuta po minucie. Ale to wymagałoby zatrudnienia całej kompanii śledczych, a przy obecnych brakach kadrowych byłby to wyczyn porównywalny z pierwszym lotem na Księżyc. Właściwie jeśli chodziło o policję, to trudno już było mówić o brakach. To była prawdziwa katastrofa kadrowa, skoro sięgnięto po tak desperackie kroki jak ustawa pozwalająca na skierowanie ludzi z administracji do działań operacyjnych. A jeśli posunięto się nawet do tego, żeby ściągnąć z renty Malcolma „Shey” Scotta, to już nie była nawet katastrofa, tylko autentyczny koniec świata.
Super.
Tu nie ma żadnego punktu zaczepienia, powtórzył w myślach. Poza jednym jedynym, utrwalonym na materiale wideo fragmentem tatuażu. Nawet nie wiadomo, czy był autentyczny, czy może to tylko zmywalna podróbka, pamiątka po zakrapianym festynie albo pijackim wypadzie na miasto, nieudolna próba zaimponowania kumplom lub jakiejś lasce przynależnością do jednego z gangów Zakazanego Miasta. A nawet jeśli jest autentyczny, to co? Ma tam pójść i zacząć rozpytywać po ulicach? Zakazane Miasto nie było miejscem, do którego wchodzi się tylko po to, żeby wejść. Było to równie rozsądne jak włożenie sobie do ust lufy rewolweru i naciśnięcie spustu tylko po to, by sprawdzić, czy broń jest nabita.
Po co więc szedł w kierunku domu siostry morderczyni? Zachowanie Axel Staller na posterunku policji wskazywało na to, że nie ma bladego pojęcia o wyczynach siostry. A jednak bez wahania postanowiła dać jej czas na ucieczkę. Podejrzewała coś? Miała przeczucie? Bliźnięta są ze sobą mocno związane emocjonalnie. Może więc…
Dobra! Własny umysł zwodził go na manowce. Byle dalej od odpowiedzi: czemu szedł właśnie do niej? Czyżby zamierzał powrócić na łono policji? Nie. Czy chciał pomóc Tahirze? Nie.
Co więc się dzieje w jego wnętrzu? Przecież nie mogło chodzić o powrót do Zakazanego Miasta. Tego najbardziej chciałby uniknąć.
Za wszelką cenę.
Czy aby na pewno?
Dom Axel nie należał do najbardziej okazałych w okolicy, ale i tak zdecydowanie przerastał potrzeby dziewczyny, która jak wynikało z akt, mieszkała sama. Nie było w tym jednak żadnej tajemnicy. Dom odziedziczyła po rodzicach. A z czego go utrzymywała? O, to już zupełnie inna sprawa. Z akt wynikało, że Axel Staller jest oszustką. I to nie byle jaką, skoro niczego nie dało się jej udowodnić, a tym bardziej posadzić tam, gdzie jest miejsce dla takich jak ona. Dziewczyna miała przekręty we krwi, a karierę oszustki zaczęła już w wieku dwunastu lat. Wtedy złapano ją po raz pierwszy i ostatni. Dziecko wydrukowało sobie cały plik mandatów za złe parkowanie, zmieniło na nich numer konta bankowego i powtykało za wycieraczki kilkuset samochodów w okolicy. Słusznie mniemało, że przynajmniej co dziesiąty kierowca zapłaci bez wnikania w szczegóły. Nie wiadomo, jak długo by to trwało i jak się skończyło, gdyby nie pech. Fałszywy mandat znalazł za wycieraczką swojego prywatnego samochodu również szeryf, bez trudu rozpoznał falsyfikat i zadał sobie trud znalezienia sprawcy.
Wszystko wskazywało na to, że po pierwszej wpadce Axel udoskonaliła swoje metody. Śledztwa przeciwko niej prowadzono jedenaście razy. Wytoczono jej dwie sprawy sądowe. Obie wygrała. Śledztwa umorzono. Nieźle grała w te klocki.
Scott nie zawracał sobie jednak głowy jej przeszłością. Nie miał też przygotowanego żadnego scenariusza rozmowy, którą zamierzał przeprowadzić. Jak zawsze wolał zbyt wiele nie planować. Najlepsze rezultaty osiągał wtedy, kiedy szedł na żywioł.
Axel Staller otworzyła mu już po drugim pukaniu.
– Nie rozmawiam z policją! – warknęła na powitanie.
– Nie jestem z policji.
– Jedzie od ciebie psem na całą okolicę!
– Przyjrzyj mi się, kobieto. Czy tak wygląda pies?
Zmierzyła go niechętnym spojrzeniem.
– Wyjątkowo zabiedzony – mruknęła, ale wciąż nic nie wskazywało na to, że nabrała ochoty na dłuższą pogawędkę. – Tak źle was karmią na komendzie?
– To gorączka marsjańska.
Znowu mu się przyjrzała, tym razem uważniej.
– Przynajmniej niezaraźliwa… Czego chcesz?
– Wziąć cię na litość.
Nareszcie coś zdziałał. Jej agresywna postawa powoli zamieniła się w obojętnie niechętną. Może to jeszcze nie był sukces, ale z pewnością krok we właściwą stronę.
– Znaczy się, żebrzesz?
– Wiem, gdzie jest twoja siostra – zablefował.
Zmrużyła podejrzliwie oczy.
– Kłamiesz.
– Nie. – Stuknął w nadgarstek i wyświetlił klatkę z nagrania przedstawiającego Lani Staller wsiadającą do samochodu. Można było rozpoznać postać, ale nie sposób było dostrzec szczegółów.
– Mhm… Jesteś więc psem czy nie?
Wzruszył ramionami.
– Tak i nie. Kiedyś byłem.
– No to rzeczywiście bierzesz na litość! – parsknęła. Zaraz jednak cofnęła się o krok, robiąc mu miejsce.
Błąd. Wpuszczenie doświadczonego śledczego do domu nigdy nie jest dobrym pomysłem.
Scott rozejrzał się po gustownie urządzonym wnętrzu. Wątpił, żeby tak właśnie wyglądało za życia jej rodziców. Zapewne wszystko