Agnieszka Jeż

Szaniec


Скачать книгу

Szaniec. Skąd pani wiedziała, gdzie nas szukać?

      – Widziałam, że dzwoniłaś. Byłam w komendzie, bo miałam papiery do odebrania, więc przy okazji chciałam do ciebie wpaść, a tu pusto. U twojego szefa – spojrzała na Kosonia – też. Dzwonię do was obojga – poza zasięgiem. No to poszłam do tego waszego aniołka…

      – Remka? – upewniła się Wiera.

      – Taaa. I tam też pusto. Za to na biurku plik wydruków. W komendzie jest tylko jeden technologiczny analfabeta, Janusz K., więc to dla niego. – Uśmiechnęła się do Kosonia. – Odwracam te wydruki, bo do góry nogami je widziałam, a tu ksiądz na tapecie. Nos mnie zaswędział, że może jakaś afera kościelna. To znaczy taka, która nie została od razu pod dywan zamieciona. Aniołek wraca, więc pytam, o co chodzi z tym Hryciukiem. No i humor mi skisł, bo się okazało, że ksiądz nie żyje, czyli on już pod inną prokuraturę podpada. Ale skoro jesteście tutaj ponad trzy godziny, to chyba jakaś sprawa jednak jest i ziemska prokuratorka też się przyda.

      – Jest. Chyba. Pani sierżant opowie. – Kosoń sięgnął do kieszeni spodni, ale jednak się rozmyślił. Nie wyciągnął kolejnego papierosa.

      – Maciek Kowal, pracownik Szańca, hotelu coś jakby surwiwalowego, zgłosił śmierć jednego z gości, właśnie księdza Hryciuka. Niby wyglądał normalnie, bo leżał w łóżku, jakby spał, ale w pokoju, na stoliku, była kartka: „Do mnie należy pomsta, ja wymierzę zapłatę”. A, sprawdziłam to, zapomniałam powiedzieć – spojrzała na Kosonia – to z Nowego Testamentu i tam jest wielkie M, bo to mówi Bóg.

      – Coś takiego? Bóg, powiadasz? A tu? – zapytała Przyzwan.

      – A tu drukowanymi, prawie pismem technicznym to napisane. Więc ta kartka przestraszyła Kowala i zadzwonił na policję. On w ogóle jest lekko przestraszony. Dzwonił też do Banasiuka, który tutaj szefuje.

      – Banasiuk? No, to widzę, że same lokalne elity. – Przyzwan zgniotła szpicem czarnej szpilki niedopałek. – I co dalej?

      – Banasiuk nie odebrał, my przyjechaliśmy, przyjechali także Jóźwik i Motyka. I okazało się, że coś jednak jest, bo ksiądz ma na udzie strup jak po wkłuciu igły. Poza tym żadnych śladów przemocy. Pokój był zamknięty, Kowal go otworzył swoją kartą, bo ksiądz nie zjawił się na śniadaniu. A, oni tu mają jakieś dziwaczne zasady, to znaczy dostają zadania, polecenia, nie znają swoich nazwisk, żadnej obsługi na widoku i inne świrstwa. Dwanaście tysięcy za dwa tygodnie. – To ostatnie znowu zbulwersowało Wierę. Liczyła na podobny odzew u prokuratorki.

      – Może to jakaś pralnia albo inna chujnia, co? – Przyzwan też była zdziwiona tą sumą, choć nie tak jak Wiera.

      – Wygląda, że oni tak na serio – powiedział Kosoń.

      – Pieniądze zawsze są na serio, tylko w różnych dekoracjach. Rozmawialiście z resztą? Ile tu osób jest?

      – Siedem. To znaczy siedmioro odpoczywających. Kowal, dwie kobiety z obsługi i jacyś dochodzący. Przepytamy jeszcze dokładnie Kowala, ale się zarzeka, że tej nocy, gdy Hryciuk umarł, był włączony alarm i poza tą ósemką nikogo nie było w budynku. Sam Kowal mieszka w tym nowym pawilonie w głębi, jako jedyny z obsługi.

      – A ci goście? Któryś ewidentnie przetrącony?

      – Wiera nie potrafi ocenić – powiedział Kosoń.

      – A ty?

      – Skłaniam się ku tej ocenie.

      Przyzwan się uśmiechnęła.

      – Gdybyście mnie pytali, to rzuciłabym wam sugestię co do motywu morderstwa.

      – Nie wszystkie sprawy są czarno-białe. – Kosoń objawił delikatny sceptycyzm.

      – W tej czarny to akurat kolor firmowy. Chyba że chodzi o purpurata.

      – Ty też lubisz czerń. – Kosoń się uśmiechnął.

      – Kolor maskujący. Łatwiej podejść wroga.

      „Przekomarzają się”, pomyślała Wiera.

      – No dobra, to sobie pożartowaliśmy, a teraz na serio. Jak dodajesz przestępstwo do księdza, to co ci wychodzi? – Teraz Przyzwan patrzyła na Wierę.

      – No, to różnie… Tu akurat śmierć – zaczęła Wiera.

      – Może źle to ujęłam. Nie pytam o wynik, tylko o równanie z jedną niewiadomą. Obstawiam, że księżulo się komuś naraził. A co brzydkiego mógł zrobić?

      Przyzwan wciąż patrzyła na Wierę, która czuła się pod tym wzrokiem jak wyrwana do odpowiedzi przy tablicy.

      – No, to pytanie jest proste. Dziecinnie proste.

      „Dziecinnie”, powtórzył w myślach Wiera. Czyli że powinna wiedzieć, bo inaczej się skompromituje. Chyba że… nagle ją olśniło. „Dziecinnie”. Poczuła przykry ścisk w żołądku.

      – Tu są sami dorośli, chyba raczej nie to… – Zamilkła. „I co z tego, że dorośli, przecież kiedyś nie byli dorośli”.

      – Nie szliśmy na razie w tę stronę. – Kosoń wreszcie się odezwał.

      – Poza kasą jest najbardziej oczywista, ale fakt, nie wyczerpuje katalogu klerykalnych przestępstw. Papiery chcecie?

      – Tak. – Kosoń kiwnął głową.

      – Dobra, robimy sekcję. O której on mniej więcej umarł?

      – O północy.

      – Taaa, ci to nawet po śmierci długo się na lekarza nie wyczekają… À propos – kuria wie?

      – Jeszcze nie – powiedział Kosoń. – Wrócimy na komendę i ich zawiadomimy.

      – Okej. Ja sobie zerknę na okolicę. Gdzie jest ten Kowal, żeby mnie zaprowadzić?

      – Mówisz i masz. – Kosoń spojrzał w tym samym kierunku, z którego przyszła Przyzwan.

      Zza rogu wyłonił się Maciej Kowal, ale nie szedł w ich stronę, tylko do budynków w części prywatnej. Zauważył ich, przystanął i jakby się zawahał. Kosoń wykonał ręką zapraszający gest. Nawet z tej odległości było widać, że chłopak lekko się spiął.

      – Fakt, przepłoszony – stwierdziła Przyzwan.

      Kowal szedł w ich stronę, a im bliżej był, tym gorzej mu napęd działał.

      – Dzień dobry – powiedział, patrząc na prokuratorkę.

      – Dzień dobry. – Kiwnęła głową. – Maria Przyzwan, prokuratura rejonowa w Giżycku. Przyjechałam obejrzeć miejsce zgo… – lekko się rozpędziła – gdzie ksiądz Daniel Hryciuk zasnął w Panu.

      Wiera zauważyła, że Kosoń kaszlnął, ale to chyba było maskowane parsknięcie. Tak, tych dwoje pasowałoby do siebie. Ile można nosić żałobę? A Dwadzieścia Cztery była rozwiedziona, więc w sumie… W sumie to chyba robiła kilka podchodów do życia w związku, tak słyszała od chłopaków. „Kawał zołzy”, podsumowali. Jak na lokalne standardy, to nawet cała zołza. Przyzwan nie dbała o konwenanse i miała niewyparzony język. Ponoć nie wchodziła w żadne układy. Aż dziw, że wciąż pracowała, zwłaszcza teraz, gdy działy się takie rzeczy, które nawet policjantom będącym wcześniej milicjantami nie mieściły się w głowie. Rejon to jednak najniżej, spadać można z okręgowej lub regionalnej. Wiera nie wiedziała, czy Przyzwan nigdy tam nie doszła, czy ją strącono.

      Kowal najwyraźniej nie zrozumiał, czy to żart, czy przejaw religijności, więc asekuracyjnie nie skomentował. Powiedział tylko:

      – Oczywiście.

      Już prawie się odwrócił, gdy coś sobie przypomniał.

      – Zapomniałem