Agnieszka Jeż

Szaniec


Скачать книгу

– mruknęła Przyzwan. – Niech pan poczeka przy wejściu – zwróciła się do Kowala głośniej – zaraz przyjdę. I niech się pan tak nie boi, bo to podejrzane.

      Chłopak wzruszył ramionami i chyba z ulgą odszedł w kierunku bramy.

      – Ta miejscówka to jak lepianka przy Pałacu Biskupim. Zgniłe jajko nam się trafiło. Śmierdzące jajeczko Fabergé. – Ostatnią kwestię wypowiedziała prawie śpiewająco. Nietrudno było ocenić, że cała sytuacja sprawia jej perwersyjną frajdę.

      W oddali grzmotnęło, aż Wiera podskoczyła.

      – Chyba burza się zbliża – powiedziała, lekko zmieszana swoją nerwową reakcją.

      – Chyba – zgodziła się Przyzwan. – A takie ładne niebo było.

      Rozdział 8

      Byli podobni do siebie, jak to chłopcy w tym wieku: jednakowo obcięci, ubrani na jedną modłę. Młody człowiek chce być jak inni, bo to go łączy z grupą. Ci byli grupą z konieczności i pewnie ten spójny wygląd został im narzucony. W takich miejscach jak to nie ma mowy o indywidualności, tu wszystko kolektywnie, odgórnie sterowane. Ale jeden z tych chłopców był trochę inny, miał coś w sobie. To coś. Był posągowy, jak greckie rzeźby. Ładnie opalony, a kiedy szedł, to takim sprężystym krokiem, który się spotyka tylko u młodych, jakby kolejne lata skutecznie odbierały ten przejaw witalności.

      Niedobrze, że chłopcy są razem.

      A może właśnie dobrze? Tak łatwiej zacząć znajomość, niż gdyby musiał podejść tylko do niego. Ma już pewną wprawę, nie jest nieopierzony, ale to jednak nie rutyna. No i trzeba się pilnować. Pobędą wspólnie, porozmawiają, przyzwyczają się do siebie. Trochę ich pozna, im będzie schlebiało jego zainteresowanie. Wiadomo – jak się nie ma ojca, to każdy dorosły facet, który się pojawia w pobliżu, jest traktowany jak potencjalny zamiennik rodzica. Potem zacznie się rywalizacja, którego z nich on najmocniej wyróżnia. Tak to działa, młodzi chłopcy potrzebują autorytetu, przewodnika, a ci są go szczególnie złaknieni, bo wyposzczeni. Zabieganie o jego względy rozbije ich wspólnotę, zrobi się szczelina, przez którą on wejdzie między nich. I wtedy będzie go miał. Powoli, krok po kroku, owinie go jak w kokon.

      Rozdział 9

      – Daniel Hryciuk, ksiądz dziekan, od kilku miesięcy na emeryturze, siedemdziesiąt lat. Nie mieszkał w Domu Księdza Emeryta, tylko w Pałacu Archiprezbitera. Żadnej bliskiej żyjącej rodziny. – Kosoń przeglądał wydruki przygotowane przez Remka. – Dobra, no to dzwonimy. – Spojrzał na Wierę i jasne się stało, że w tym przypadku „my” znaczy „ty”.

      Wiera westchnęła. Jeszcze nigdy nikogo nie powiadamiała o śmierci bliskiej osoby. „W sumie dobrze mi się trafiło na debiut”, pomyślała. Księża powinni spokojniej podchodzić do tematu śmierci, bo perspektywę mieli przecież zupełnie inną. Wyjęła z kieszeni karteczkę od Kowala i wpisała podany numer. Po serii przełączeń czekała na finalne połączenie z kanclerzem kurii. Trwało to tyle, jakby się ubiegała o audiencję u papieża.

      – Ksiądz Mariusz Zwoleński, słucham. – Zabrzmiało wreszcie w słuchawce.

      – Wiera Jezierska, komenda powiatowa policji w Giżycku – przedstawiła się, mimo że ksiądz na pewno został poinformowany, kto do niego dzwoni.

      – Szczęść Boże!

      – Szczęść Boże – odpowiedziała, choć na kilometr zabrzmiało to sztucznością. Uznała jednak, że przed przekazaniem przykrej informacji powinna być miła. – Dzwonię do księdza ze smutną wiadomością. Ksiądz Daniel Hryciuk nie żyje.

      Po drugiej stronie zapadła cisza.

      – Jest tam ksiądz? – zapytała niepewnie.

      – Jestem. To po prostu… zupełnie nieoczekiwane.

      – Rozumiem, w hotelu też się nikt nie spodziewał…

      To nie była do końca prawda, jeśli Hryciuk rzeczywiście doprowadził kogoś do ostateczności. A potem ten ktoś księdza – do innej ostateczności.

      – W hotelu? A cóż się stało, proszę powiedzieć – sondował ostrożnie Zwoleński.

      „Dziwnie ostrożnie”, pomyślała Wiera.

      – Wydaje się, że to były… – zawahała się minimalnie – …problemy z sercem.

      To była sugestia Przyzwan – żeby na razie nie zdradzać zbyt wiele. „Powiedzcie, że to problemy z sercem. W końcu każdy, kto umiera, miał problemy z sercem, bo biło, a teraz nie bije”.

      – To tym bardziej nieoczekiwane, bo ksiądz Daniel był pod opieką najlepszego olsztyńskiego kardiologa.

      – Tak? Poproszę od razu o imię i nazwisko.

      – Tylko proszę mnie nie zrozumieć opacznie, ja w żaden sposób nie sugerowałem, że pan profesor mógłby coś zrobić źle. – Ksiądz Zwoleński momentalnie się usztywnił.

      – Nie, oczywiście, to sprawa formalna, proszę się nie obawiać.

      – Skoro tak… Profesor Tadeusz Szuba, kiedyś ordynator, teraz na emeryturze, ma prywatną praktykę w Olsztynie. Jeśli potrzebny adres lub telefon…

      – Nie, dziękuję, znajdę.

      – No tak… Och, proszę wybaczyć, ale to taki szok. Ksiądz Daniel jest… był wybitną osobowością. Tak pięknie się zapisał swoją posługą w historii warmińsko-mazurskiego Kościoła. Nie stąd, a wrósł w tę ziemię najmocniej.

      – Tak? A skąd ksiądz pochodził? – zapytała Wiera, bo nigdy nie wiadomo, co się przyda.

      – Ze Lwowa. Jego rodzice byli ze Lwowa, akcja „Wisła” ich tu przyniosła. Do Olsztyna, tam ksiądz dorastał, tam do liceum chodził i wreszcie do seminarium. I, co ciekawe, a zarazem budujące, bo pani pewnie nie wie – ksiądz Daniel to pierwszy katolik w rodzinie… A w którym zakładzie znalazły się jego doczesne szczątki?

      Wiera pomyślała, że nomenklatura kościelna jest bardzo specyficzna.

      – Ciało jest w kostnicy…

      – Kiedy moglibyśmy je zabrać?

      – …zakładu medycyny sądowej – dokończyła. – To zależy od wyników sekcji.

      – Sekcji? – Ksiądz Zwoleński zareagował bez zwłoki.

      – Tak. – Krótkie pytanie, krótka odpowiedź.

      – Ale przecież mówiła pani… przepraszam, ale zapomniałem, jaki ma pani stopień?…

      „Oho, zaczyna się”, pomyślała Wiera.

      – Sierżant. Sierżant Wiera Jezierska.

      – Więc mówiła pani, pani sierżant, że to zawał…

      – Powiedziałam, że problemy z sercem.

      – Tak czy owak, zrozumiałem, że to przyczyna naturalna. – Głos księdza Zwoleńskiego wchodził w mniej przyjazne rejestry.

      – Cóż, ponieważ ksiądz Hryciuk był w dobrej formie i pod dobrą opieką, co sam ksiądz podkreślał, dopełnimy formalności i sprawdzimy, dlaczego jego serce przestało bić.

      Wiera poczuła na sobie wzrok Kosonia. Delikatnie wzruszyła ramionami. Kłamstwo w wersji soft wcale nie było takie łatwe.

      – Oczywiście.

      To było „oczywiście” bogate w treści: trudno, przyjmuję do wiadomości ten stan, ale go nie akceptuję i postaram się go zmienić.

      – Pani sierżant ma teraz pewnie dużo pracy, to może, żeby nie kłopotać, ja już się będę dowiadywał o przebieg spraw u nas, w wojewódzkiej?

      Zabrzmiało