David Baldacci

Stąpając po linie


Скачать книгу

target="_blank" rel="nofollow" href="#litres_trial_promo">Rozdział 56

      Rozdział 57

      Rozdział 58

      Rozdział 59

      Rozdział 60

      Rozdział 61

      Rozdział 62

      Rozdział 63

      Rozdział 64

      Rozdział 65

      Rozdział 66

      Rozdział 67

      Rozdział 68

      Rozdział 69

      Rozdział 70

      Rozdział 71

      Rozdział 72

      Rozdział 73

      Rozdział 74

      Rozdział 75

      Rozdział 76

      Rozdział 77

      Rozdział 78

      Rozdział 79

      Rozdział 80

      Rozdział 81

      Rozdział 82

      Rozdział 83

      Rozdział 84

      Rozdział 85

      Rozdział 86

      Rozdział 87

      Od autora

      Podziękowania

      Przypisy

      Mike’owi i Monice Rao –

      za wszystko, co zrobili dla VCU[1]

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      1

      Hal Parker z determinacją osaczał swoją ofiarę i czuł, jak z każdym pewnie stawianym krokiem podnosi mu się ciśnienie. Szacując po częstotliwości oraz wielkości plam krwi przypominających zmatowiałe rubiny rozsypane na żyznej glebie, wiedział, że zbliża się do celu. Najwyraźniej, zamiast zabić, tylko ranił swoją zdobycz.

      Jeśli ma otrzymać zapłatę, musi dostarczyć zwłoki, taka była umowa. Duża ilość krwi dodawała mu otuchy. Świadczyła bowiem o nieuchronnym, zwłaszcza w tak bezlitosnym klimacie.

      Powoli i metodycznie posuwał się naprzód. Nadchodziła jesień, choć lato ociągało się z odejściem, wlokąc swe wilgotne i buchające gorącem macki przez surową tundrę. W tej chwili czuł się jak jajko skwierczące na patelni. Gdyby była zima, opatuliłby się specjalnym ubraniem i z pewnością nie pognał za swoim łupem. Bieg w prawie minus pięćdziesięciu stopniach kończy się krwotokiem płucnym i utonięciem we własnej krwi.

      Z kolei w takim upale i przy tak dużej wilgotności powietrza równie szybko może cię zabić odwodnienie, a poczujesz je dopiero wtedy, gdy będzie za późno.

      Parker miał na głowie świecącą mocnym światłem taktyczną czołówkę, która dosłownie zamieniała noc w dzień, przynajmniej na wąskiej ścieżce. Pomyślał, że jest być może jedyną żywą osobą w promieniu wielu kilometrów. Po niespokojnym niebie mknęły chmury rozdęte od wilgoci. Miał nadzieję, że nie spadnie deszcz, dopóki nie upora się ze swoją robotą.

      Spojrzał w lewo, gdzie w niedużej odległości przycupnęła Kanada. Ponad godzinę drogi na południe stąd znajdowało się miasteczko Williston, które stanowiło samo centrum naftowego wszechświata. Tu, w Dakocie Północnej. Region Bakken ze złożami łupków bitumicznych był tak rozległy, że ziemia pod stopami Parkera kryła setki milionów baryłek ropy, jak również setki miliardów metrów sześciennych gazu łupkowego. Może i więcej, pomyślał, no bo kto, do cholery, tak naprawdę zna wielkość zasobów?

      Parker kucnął, rozważając następny krok.

      Czujnie patrzył przed siebie, obracał głowę, by objąć wzrokiem zakres stu osiemdziesięciu stopni, obliczał czas i odległość na podstawie wielkości plam krwi. Wstał, ruszył naprzód, nieznacznie przyspieszył kroku. Miał na plecach zestaw nawadniający z sakwą i rurką tuż przy ustach. Lekkie, ale wytrzymałe ubranie uszyte z odprowadzającej wilgoć tkaniny. A i tak było mu gorąco i pocił się pomimo późnej nocnej pory. Każde zaczerpnięcie powietrza przypominało łykanie ostrej papryczki. Matka Natura zawsze ma przewagę nad człowiekiem, bez względu na to, jak bardzo wyrafinowanym sprzętem ten dysponuje.

      Zachodził w głowę, jak jego ofiara – wilk, który zagryzł już dwie krowy ze stada pracodawcy Parkera – w ogóle zdołała uciec. Przecież miał ją na muszce, dość dobrze widoczną z odległości niespełna czterystu metrów. Stała nieruchomo jak jeleń wietrzący niebezpieczeństwo. Kula trafiła w górną część tułowia, był tego pewien. Jak również tego, że strzał był zabójczy, ponieważ zwierzę prawie się nie poruszyło po tak potężnym uderzeniu. Kiedy jednak Parker dotarł na miejsce, zamiast ofiary zobaczył krwawy trop, którym teraz podążał.

      Pokonał lekkie wzniesienie terenu. Obszar, na którym się znajdował, nosił nazwę Wielkie Równiny – termin dość nietrafiony, ponieważ grunt bywał tu dość mocno pofałdowany. Wdzierały się tu chyłkiem krańce pagórkowatych północnych Badlands[2], niczym rozlewające się strużki wody tworzące odnogi. Bure strome wzgórza o ściętych wierzchołkach oraz płaskie trawiaste przestrzenie na ogół współistniały tu w zgodzie. Nocna mgła powoli zasnuwała okolicę, ograniczając pole widzenia. Zmarszczył czoło i choć był doświadczonym weteranem, poczuł nagły skok adrenaliny.

      Usłyszał odległe dudnienie, a potem gwizd pociągu wiozącego prawdopodobnie kolumnę cystern zatankowanych ropą, a także gazem łupkowym, który po wydobyciu z ziemi był skraplany do transportu. Świst brzmiał w jego uszach smutno i obiecująco zarazem.

      Po chwili kolejny huk. Tym razem z góry. Gwałtownie nadciągała burza, częste zjawisko w tych okolicach. Trzeba się pospieszyć.

      Pewnie