David Baldacci

Stąpając po linie


Скачать книгу

jednak gwałtownie zmienić kierunek, chwiejąc się na osłabionych nogach, zanim ostatecznie padła.

      Brnął naprzód, mając się na baczności przed zasadzką. Zbliżył się na odległość pięciu metrów i stanął. Znów kucnął i w jasnym snopie światła taktycznej latarki uważnie omiótł wzrokiem rozległy teren przed sobą. Obejrzał się także za siebie, na wypadek gdyby postrzelone zwierzę przeszło bokiem i zakradało się od tyłu. Parker walczył w pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej. Widział okropieństwa, do których czasem dochodzi, gdy żywe istoty próbują pozabijać się nawzajem. Zastanawiał się, czy to nie jest właśnie jeden z takich momentów.

      Podszedł na czworakach na odległość trzech metrów. Potem półtora.

      Poczuł, jak ściska mu się żołądek. Chyba ma halucynacje. Pociągnął haust wody z rurki, by nawodnić organizm. Ale to nadal tam było. To nie iluzja. Tylko…

      Ostrożnie się podniósł, bezszelestnie przebył ostatni odcinek drogi i spojrzał w dół. Mocne światło latarki wydobyło z mroku każdy szczegół koszmaru, który przed chwilą zauważył.

      Kobieta. Przynajmniej tak mu się wydawało. Tak, gdy pochylił się bliżej, dostrzegł pełne piersi. Była naga. I zmasakrowana. Lecz ani jedna kropla krwi nie szpeciła nieskazitelnej ziemi wokół ciała.

      Skóra twarzy została nacięta od tyłu i ściągnięta w dół, tak że cały jej fałd spoczywał na obnażonej kości brody. Czaszka rozpiłowana, otwarta, górna część czerepu zdjęta i odłożona na bok. Odsłonięta jama czaszki była pusta.

      Gdzie jest mózg, do jasnej cholery?

      I klatka piersiowa. Rozcięta, a potem zszyta.

      Spojrzał na ubity grunt wokół ciała. Skrzywił się na widok charakterystycznych śladów na ziemi. Wyglądały znajomo. Po chwili o nich zapomniał i pomału opadł na kolana, przypomniał sobie bowiem, gdzie wcześniej widział takie szwy na ludzkim tułowiu.

      Cięcie kołnierzowe przedłużone do spojenia łonowego. Widywał je w serialach policyjnych i na filmach. Klasyczny sposób rozcinania zwłok na stole w prosektorium, tyle że wcale nie znajdował się w prosektorium. Tylko w środku nieskalanego bezkresu Dakoty Północnej. Bez koronera i bez telewizora z odcinkiem serialu.

      Tę nieszczęsną kobietę wprawnie rozcięto.

      Hal Parker odwrócił głowę i zwymiotował. Prawie samą żółcią.

      Ziemia nie była już bez skazy, a niebo otworzyło się i lunęło jak z cebra.

      2

      – Dakota Północna – mruknął Amos Decker.

      Siedział obok Alex Jamison na pokładzie małego embraera regionalnych linii lotniczych. Przylecieli najpierw do Denver boeingiem 787, tam mieli godzinną przerwę i przesiedli się do mniejszego samolotu. Jakby zamienili przedłużoną limuzynę na meleks.

      Decker – metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu i prawie sto czterdzieści kilogramów wagi – jęknął na widok odrzutowca ustawiającego się przy ich bramce, a potem jęknął drugi raz, głośniej, bo mignęły mu przez szybę mikroskopijne siedzenia w kabinie. Ledwo wcisnął się na przeznaczone mu miejsce i wypełniał je tak ciasno, że nie musiał zapinać pasa, który miał go zabezpieczyć na wypadek turbulencji.

      – Byłeś tu kiedyś? – zapytała Jamison. Po trzydziestce, wysoka, doskonale wysportowana, o długich brązowych włosach, na tyle atrakcyjna, że nieustannie przyciągała męskie spojrzenia. Dawniej dziennikarka, obecnie agentka specjalna FBI. Przydzielono ją wraz z Deckerem do jednostki do zadań specjalnych.

      – Nie, ale grałem mecz z drużyną stanową Dakoty Północnej, kiedy studiowałem na uniwersytecie stanowym Ohio. Gościliśmy ich u nas w Columbus.

      Decker grał na początku w Buckeyes, później był zawodowym graczem w Cleveland Browns, a następnie jego krótką karierę przerwał koszmarny wypadek na boisku, który pozostawił po sobie dwie pamiątki: hipermnezję, czyli pamięć absolutną autobiograficzną, oraz synestezję, czyli przemieszanie ścieżek sensorycznych. W rezultacie nie potrafił zapomnieć niczego, co z nim związane, i widział niektóre rzeczy, na przykład cyfry, w określonych kolorach. Natomiast zwłoki, co zdecydowanie bardziej dramatyczne, zawsze przybierały niepokojącą barwę jaskrawego błękitu.

      – Kto wygrał?

      Decker spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.

      – Starasz się być zabawna?

      – Nie.

      Przesunął się na siedzeniu o milimetr.

      – Za moich czasów nazywało się to D I i D II. Teraz FBS i FCS. – Ponieważ Jamison patrzyła na niego zdezorientowana, dodał: – Dywizja I i II, a teraz Football Bowl Subdivision i Football Championship Subdivision. Ohio State, Alabama, Clemson, Michigan, LSU – to wszystko szkoły FBS, najwyższa klasa, wielcy gracze. Szkoły takie jak North Dakota State, James Madison, Grambling, Florida A&M – to szkoły FCS, czyli druga klasa. North Dakota State bardzo się ostatnio poprawili. Ale zwykle gdy grają ze sobą te dwie szkoły, FBS urządza pogrom.

      – To po co organizuje się takie mecze?

      – Bo to łatwe zwycięstwo dla pierwszej klasy, a dla drużyny przeciwnika spory zarobek i telewizyjny rozgłos.

      – Ale widowisko średnio ciekawe?

      – Każdy mecz jest dobry, kiedy wygrywasz. A jeśli przewaga jest olbrzymia, starterzy są odsyłani na ławkę po trzeciej kwarcie albo nawet po pierwszej połowie. Kiedy byłem pierwszoroczniakiem, właśnie tak zaczynałem. A jako starter doceniałem ten dodatkowy odpoczynek, który umożliwiała łatwa wygrana.

      – Nie widzę w tym sensu. Jedna drużyna dla pieniędzy robi z przeciwnika miazgę.

      – W gruncie rzeczy miało to sens tylko dla kibiców danej szkoły i dla księgowych NCAA.

      Jamison z dezaprobatą pokręciła głową i patrzyła przez okno samolotu na gęste ciemne chmury.

      – Pogoda wygląda na burzową.

      – Jeszcze przez parę dni ma być upalnie, wilgotno nie do wytrzymania, do tego intensywne burze, nagłe spadki temperatury, co wieczór paskudny wiatr: to w zasadzie pewne jak w banku. Ale już niedługo nadejdzie pora zamieci śnieżnych i to miejsce zacznie przypominać Antarktydę.

      – Super – skwitowała sarkastycznie Jamison.

      – Popatrz na plusy tej sytuacji.

      – Jakie?

      – Na kilka dni odpuścisz sobie codzienne treningi. Wypocisz litr wody w drodze do samochodu. Ale później będziesz musiała podtuczyć się na zimę.

      Samolot obniżał pułap. Zmagał się z silnym przeciwnym wiatrem i miejscowymi zakłóceniami ruchu mas powietrza, przez co przypominał podskakujący na falach kamyk. Jamison kurczowo chwyciła się poręczy fotela i starała się głęboko oddychać, choć żołądek raz podjeżdżał jej do gardła, raz opadał. Gdy koła maszyny uderzyły wreszcie o asfalt i kilkakrotnie się od niego odbiły, powoli rozluźniła zaciśnięte palce i przyłożyła dłoń do brzucha. W oddali przecięła niebo postrzępiona włócznia błyskawicy.

      – No, zabawa była przednia! – wyrzuciła z siebie jednym tchem, po czym zmierzyła wzrokiem Deckera, który sprawiał wrażenie co najwyżej sennego. – Nie przeszkadzały ci?

      – Co?

      – Turbulencje!

      – Wielkie mi halo – odparł bezceremonialnie.

      – A więc w czym tkwi twoja tajemnica? Bo wydawało mi się, że wszyscy pozostali się modlili, z załogą włącznie.

      – Przeżyłem katastrofę lotniczą w czasie studiów. Po starcie wysiadł