Geraint Jones

Legion


Скачать книгу

żar krwi tego człowieka na dłoni i jego zdławiony oddech na mojej twarzy.

      – Pierwszy?

      Skinąłem głową.

      – Potem jeszcze dwóch.

      Wielkolud uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu.

      – Gdyby człowiek nie zabił nikogo przed zaciągnięciem się, to skąd by wiedział, że to polubi? – Wyrósłszy na wielkiego chłopaka w wielkim mieście, Varo wcześnie poznał przemoc.

      Nie odpowiedziałem, tylko spojrzałem na pozbawione życia ciało u moich stóp. Podobało mi się zabicie go? Z pewnością nie wzbudziło mojej odrazy. Patrzenie na trupa nie wywoływało we mnie żadnych emocji, dobrych ani złych. Byłem po prostu odrętwiały. Gdy zabijałem, istniały we mnie jedynie wściekłość i pragnienie ochronienia Brutusa.

      – Wleźliśmy w zasadzkę. – Oktawiusz wzruszył ramionami, patrząc na strome zbocza wzgórz i skaliste ostańce, które drwiły z naszej wyćwiczonej taktyki. – Mamy szczęście, że wszyscy nie skończyliśmy jak Fano.

      – To dlatego, że to była banda zwykłych przestępców – zadrwił Varo, chwytając moją ofiarę za włosy i ciągnąc ją w stronę chaty; ślad na pylistym podłożu zabarwiła czerwień. – Nie wojownicy. Tylko złodzieje. To była knajpiana burda na zboczu góry, chłopaki. Bez znaczenia.

      Znaczyła coś dla Fana.

      – Nie żyje – powiedział nam później Priscus, kiedy już umieściliśmy ostatnie zwłoki Panończyków w chałupach i je podpaliliśmy.

      – Co z Brutusem? – zapytałem.

      Priscus nie odpowiedział. Varo oparł dłoń na moim ramieniu.

      – Dobrze się dzisiaj spisałeś – pochwalił mnie.

      – Co z Brutusem?

      Weterani spojrzeli na mnie wzrokiem wyrażającym cierpliwość.

      – Dobrze się spisałeś, Corvusie – stwierdził Priscus. – Chodź obmyć się z tej krwi.

      I odprowadził mnie z dala od dymu, gówna i trupów. Odprowadził mnie od miejsca, w którym pierwszy raz zabiłem. W którym pierwszy raz straciłem towarzysza. W którym pierwszy raz walczyłem jak pies w ziemnym dole.

      Gdybym wiedział, czym stanie się moje życie, położyłbym się i został z martwymi.

      CZĘŚĆ PIERWSZA

      1

Pięć lat później

      Krążyły pogłoski o wojnie.

      To były plotki rozpowiadane zduszonym głosem przez kupców, rozsiewane przez kurwy i przekazywane szeptem przez niewolników.

      To były ostrożne nowiny, uciszane przez oficerów, dementowane przez urzędników i smakowane przez żołnierzy.

      Smakowane przez nas, gdyż mówiły o walce.

      – Musimy to uczcić – oświadczył Varo, a bełkotliwa wymowa wskazywała, że wielkolud zaczął świętować już wiele godzin temu.

      – Nie sprzeciwiam się. – Priscus wzruszył ramionami. – Oktawiuszu?

      – Jestem za. Nie zabierzemy tego ze sobą, prawda? Jeśli mam zginąć, to chcę zostawić po sobie jakieś bogate dziwki. Co powiesz, Corvusie?

      Co powiedziałem? Niezbyt wiele. Byłem znany ze swojego temperamentu, nie z wymowy, a głowę miałem zajętą wojną. Nie chciałem pogłosek, pragnąłem bitwy. Prawdziwej bitwy z prawdziwym wrogiem.

      – Znowu ma to spojrzenie. – Varo oskarżycielsko wymierzył we mnie paluch. – Ponury drań.

      – Zastanawiam się – odparłem.

      – Nad czym?

      – Ile czasu zajmie wykopanie grobu na twoje tłuste dupsko.

      Towarzysze się roześmiali, a na moje usta wypełzł wątły uśmiech. Oktawiusz go zauważył i udał, że spada ze stołka.

      – Widzieliście to, chłopaki? Widzieliście? Odrobinę szerzej, a obawiałbym się, że rozedrze sobie gębę na pół.

      – To pewna odmiana od martwienia się o rozdarcie twojej dupy.

      – Bogowie. – Priscus pokręcił głową. – Naprawdę jesteś w dobrym humorze. O co chodzi?

      Wzruszyłem ramionami, jakby to było oczywiste. Jakby nie było lepszego wyjaśnienia dla uśmiechów, rechotu i oczekiwania jutra z podnieceniem.

      – Wojna – odpowiedziałem im. – Nasza wojna.

      Wkroczyliśmy do miasta – wypięte piersi, podniesione głosy. Byliśmy pewnymi siebie draniami, żołnierzami w rozkwicie sił. W ciągu trzech lat od chwili, gdy pierwszy raz zabiłem, moi przyjaciele i ja osiągnęliśmy nowe stanowiska, ale nigdy się nie rozdzieliliśmy. Każdy z nas dowodził drużyną w drugiej centurii drugiej kohorty Ósmego legionu, co w rozmowach z wtajemniczonymi – żołnierzami i ludźmi z taborów – skracaliśmy do frazy: druga drugiej Ósmego. Centuria, licząca osiemdziesięciu żołnierzy, była naszą rodziną, kohorta wioską, a legion plemieniem. Priscus, Varo i Oktawiusz byli moimi braćmi, razem tworzyliśmy zwartą grupę. Nie bez dumy: wiedzieliśmy, że jesteśmy dobrymi żołnierzami. Okazja uczestniczenia w wojnie ominęła nas wszystkich, z wyjątkiem najstarszego Priscusa, ale dowódcy nam ufali, a legionowa brać szanowała. Kiedy dojdzie do bitwy – co wydawało się bliskie – wiedzieliśmy, że inni żołnierze będą się na nas oglądali, gdy przyjdzie do utrzymania szyku albo poprowadzenia ataku.

      – To Tyberiusz będzie dowodził armią – powiedział Priscus, kiedy ze zmrużonymi oczami wędrowaliśmy ulicami miasta, którego białe mury odbijały słoneczne promienie.

      Jak wiele innych w cesarstwie, wyrosło ono obok fortu, mającego pomieścić legion i położonego strategicznie dla najefektywniejszego wspierania wprowadzania rzymskiego prawa i porządku w nowej prowincji. Panonia była świeżą zdobyczą cesarstwa, a Priscus walczył jako małoletni żołnierz w ostatnich miesiącach kampanii, podczas której ją zajęto. Kochaliśmy go za to i podziwialiśmy.

      – Jest wspaniałym dowódcą – ciągnął Priscus, uważając, żeby nie wdepnąć w końskie gówno na gruntowej ulicy.

      – Co go wyróżnia? – zapytał Oktawiusz, wiodąc wzrokiem za młodą niewolnicą, która szła obok swojego pana.

      – Cóż, po pierwsze, kocha nas – zadumał się starszy mężczyzna. – Nie jest podobny innym patrycjuszom. Maszeruje i jeździ konno wraz ze swoimi ludźmi. Jada z nimi przy jednym stole.

      – Nie obchodzi mnie, gdzie je – wtrącił się Varo. – Co do mnie, może ucztować ze szczurami w latrynie, byle tylko zwyciężał.

      – Tak robi – zapewnił Priscus z przekonaniem człowieka, który widział te wiktorie na własne oczy.

      Osobiście niewiele wiedziałem o Tyberiuszu ani o niego dbałem. Wiedziałem jedynie, że sprawdził się w walce, że początkowo był pasierbem cesarza Oktawiana Augusta, ale kilka lat temu został usynowiony, żeby zapewnić Augustowi prawowitych następców. Ludzie tacy jak Priscus, którzy pod nim służyli i w związku z tym czuli więzi męstwa, zdawali się z pewnym zainteresowaniem śledzić jego karierę, której fragmenty z wolna i zdecydowanie przesączały się z Rzymu kanałami zarówno oficjalnymi, jak i nieoficjalnymi. Jednak dla większości żołnierzy największym zmartwieniem w czas pokoju było nie to, kto nimi rządzi, tylko żeby im płacono. Jeśli skrzynie z żołdem przybywały na czas i były pełne, mało nas obchodziło, czyje oblicze jest wybite na monetach.

      – Dzisiaj stawiasz – zwróciłem się do