przeciwko nam wielką armię, ale z tego, co słyszę, Tyberiusz także nie żartuje. To będzie największa siła, jaką którykolwiek z nas widział. Co najmniej pięć legionów i tyle samo żołnierzy oddziałów pomocniczych.
Varo gwizdnął – to nie byle jaka siła. W pełnym stanie osobowym rzymski legion liczył pięć tysięcy ludzi. Jeśli to, co Brutus powiedział o wojskach pomocniczych, było prawdą, to Tyberiusz stanie na czele pięćdziesięciu tysięcy wojowników.
Brutus potwierdził poważnym skinieniem głowy, zanim podjął:
– Już zaczęli zaciąg wśród miejscowych, w Panonii i w Dalmacji.
Wyprostowałem się, słysząc tę wiadomość, chociaż nie powinienem czuć się zaskoczony. Dalmacja była niegdyś moją ojczyzną, terenem skolonizowanym przez cesarstwo zaledwie kilka pokoleń temu. Wszyscy mieszkańcy prowincji byli uważani za rzymskich poddanych, podlegających rzymskiemu prawu, ale tylko nieliczni mieli pozycję obywateli. Odziedziczyłem swój tytuł po ojcu, dzięki czemu mogłem służyć w legionach, a nie w wojskach pomocniczych, które teraz formowano. Dla tych ludzi obywatelstwo będzie nagrodą za wypełnienie dwudziestopięcioletniej służby.
Oczywiście będą musieli ją przeżyć.
– Jak sądzisz, jaka będzie ta wojna? – zapytał Oktawiusz najbardziej zaprawionego w bojach weterana, jakiego znaliśmy.
Podobnie jak moje doświadczenie, tak i jego ograniczało się do jednej potyczki w górach. Brutus maszerował w kampanii, zanim jeszcze Priscus znalazł się u jego boku.
– Będzie się różniła od tego, co widziałem dawniej – przyznał weteran. – Nam zawsze było trudno zmusić ich do przyjęcia otwartej bitwy. Walka sprowadzała się do wypadów i odpierania ataków. Na zapędzaniu ich w zasadzki, z których większość okazywała się nieskuteczna. Wystarczył jeden jar czy przesmyk, żeby zdołali uciec, bo to były ich tereny, a oni je znali.
Słyszałem to już wcześniej, a jednak chłonąłem każde słowo o wojnie. O tym marzyłem. Chciałem w niej uczestniczyć.
– Za każdym razem, kiedy braliśmy nad nimi górę, sądziliśmy, że będzie po wszystkim, ale potem się odradzali, rebelia za rebelią. Miałem szczęście i byłem tam, kiedy z dziwnego powodu zdecydowali się stanąć w polu do walki. Byłem w szeregach i… – Urwał, a ja ujrzałem na jego twarzy przelotny podziw wywołany wspomnieniami. Odtwarzając tamte wypadki, wydał się nagle o dziesięć lat młodszy. – Zmasakrowaliśmy ich, kurwa, na równinie, i uznaliśmy, że na tym koniec, ale wycofali się w góry. Miałem przyjaciół w centuriach, które wysłano za nimi w pościg… – Brutus już się nie uśmiechał. – Większości nie zobaczyłem nigdy więcej.
Milczeliśmy wszyscy. Co Brutus widział w swojej głowie w tych momentach ciszy?
– Wasza wojna będzie inna – stwierdził w końcu ze smutkiem. Ze smutkiem, jak sądziłem, dlatego że nie będzie w niej uczestniczył. – Tereny Markomanów leżą na równinach na północ od Dunaju i są ogromne. Dojdzie do wielkiej bitwy, może kilku, i będzie po sprawie. Cieszcie się, chłopcy. Wasza wojna będzie chwalebna. Nie będziecie wpadać w zasadzki w górach. Staniecie naprzeciwko wroga i go zmiażdżycie. Przesuniecie granice Rzymu dalej niż kiedykolwiek. O tej kampanii będzie się mówiło przez setki lat.
I wtedy to powiedział.
– Zabija mnie, że nie wyruszam z wami.
Słowa były jak miecz w moich bebechach. Spojrzałem ze wstydem na swoje ręce. To była moja wina, że ten urodzony wojownik nie dostąpi wraz z towarzyszami wspólnej chwały. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć.
Ale żadne słowo z nich nie padło.
– Napijmy się – zaproponował Varo. – Wznieśmy toast za naszą wojnę.
Wszyscy wstali, szczerząc się jak zdziczałe psy na woń mięsa. Brutus z uśmiechem poprowadził nas ku drzwiom.
– Napić się z chłopakami: brzmi zajebiście.
Piliśmy i słuchaliśmy. Brutus opowiadał historie, a my chłeptaliśmy krew zabitych wrogów jak koty mleko. Gdy mówił o stracie towarzysza, to zawsze w kategoriach najwyższego honoru i chwały. Brutus był wiernym sługą Rzymu i w jego oczach nic nie było bardziej uświęcone od śmierci w boju za cesarstwo.
– Milczysz? – Oktawiusz zwrócił na mnie uwagę.
– Po prostu staram się nie wpaść w kłopoty – odpowiedziałem, co było prawdą.
Marcus znalazł sposób na powstrzymanie mnie od wdawania się w bójki w miejscowych oberżach – zaszczepił mi w głowie pogląd, że gdybym został ukarany lub uwięziony, to wojna mogłaby mnie ominąć, a ta myśl przeraziła mnie do tego stopnia, że chciałem się dobrze zachowywać. Chociaż miałem wielką ochotę spuścić łomot otaczającym mnie nieznajomym i dać upust wściekłości, zmusiłem się do cierpliwości i czekania na prawdziwy szał bitewny.
– Odprowadzimy cię do domu – powiedział w końcu Priscus do Brutusa.
Oczywiście bardziej się zataczaliśmy, niż szliśmy, a Oktawiusz musiał zatrzymać się dwa razy, żeby się wyrzygać. Za drugim razem Varo kopnął go w dupę, posyłając młodego twarzą do rowu. Reszta z nas niemal umarła ze śmiechu.
Ale teraz się nie śmialiśmy.
– Zawsze sądziłem, że to będzie moja wojna – zwierzył się Brutus w pobliżu swojego domu. – Wiedziałem, że kiedyś nadejdzie. To musiało nastąpić. Wystarczy obejrzeć się za siebie i zobaczyć, jak wojny się przetaczały, powiększając granice. Cesarstwo jest jak wąż, musi zrzucać skórę i pokrywać się nową. Przez całą służbę marzyłem, że kiedy nadejdzie ten dzień, będę jednym z niosących orły, ale… – Pokręcił głową. – Bogowie, żeby to wszystko przekreślił jakiś kozojebca w górach? – Splunął.
– Życie bywa okrutne – przyznał Priscus.
Brutus znowu pokręcił głową, jakby przekonywał się do czegoś przeciwnego.
– Nie, nie, życie jest dobre, przyjaciele. Jestem tylko starym zgorzkniałym draniem. Spędziłem w legionach dobrych szesnaście lat. Widziałem wojnę, nawet jeśli krótko, i kocham żonę. Jestem szczęśliwy.
Dotarliśmy do drzwi jego domu. Weteran wszedł na próg.
– Wpadnijcie zobaczyć się ze mną przed wymarszem.
Zmusił nas, żebyśmy mu to przyrzekli.
Wracając do obozu, milczeliśmy. Milczeliśmy, póki nie ujrzeliśmy skamlącej postaci na poboczu.
To był dzieciak, któremu Priscus podarował monetę. Nos miał rozsmarowany na poobijanej i zakrwawionej twarzy. I został obrabowany. Poznał nas i uciekł.
Varo prychnął.
– Widzisz, dokąd zaprowadziła go twoja dobroć? – zapytał przyjaciela. – Musisz być twardy, Priscusie. Wobec tego, co nadchodzi, słabość się nie opłaci. Troszczymy się tylko o swoich, o nikogo innego.
Priscus milczał przez chwilę.
– Wszyscy niebawem możemy być martwi, nie? – zaryzykował w końcu.
Nikt mu nie odpowiedział. Wiedzieliśmy, że to prawda, ale każdy człowiek uważa się za nieśmiertelnego – to inni zginą, nie my.
– Możemy – upierał się Priscus. – Cieszmy się więc, póki czas.
Varo uniósł gęstą brew.
– Co ci chodzi po głowie?
4
Priscus