Geraint Jones

Legion


Скачать книгу

i Oktawiusz zniknęli już w środku.

      – Nie sądzę – odparłem, przystając na ulicy.

      – Bogowie. – Wielkolud pokręcił głową. – Pięć lat, a nigdy nie widziałem cię z kobietą. Nie dziwota, że jesteś taki wkurwiony.

      – Nie jestem wkurwiony – skłamałem.

      – Mają chłopców, jeśli czujesz się Grekiem – poddał pomocnie.

      Wyciągnąłem rękę, uścisnąłem mu ramię i życzyłem dobrej nocy.

      – Zamierzam wrócić do obozu. Sprawdzić, co z moją drużyną.

      – Twoja drużyna gdzieś się bawi, idioto, ale rób, co chcesz. – Varo się odwrócił i schylił w wejściu.

      Nim minęła chwila, trzymał w objęciach kurwę. Miał dziki apetyt na wszystko.

      Obróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę fortu. To nie z wrażliwości odrzuciłem zaproszenie – moi przyjaciele mogli wydawać forsę wedle woli, a dziwki miały prawo ją brać – ale obecność kobiet mnie kłopotała. Oczywiście rzymski legion był wyłącznie męską organizacją i w szeregach łatwiej mi było unikać wspomnień o tym, co zostawiłem za sobą. Woń perfum. Ciemne włosy spadające kaskadami na szczupłe ramiona. Kobiecy śmiech. Wszystko to przypominało mi minione życie. Przypominało mi ją.

      Ale przywoływałem te wspomnienia samą próbą ich unikania i teraz nie było ucieczki przed ich mackami, które wyciągały się po mnie z najgłębszych zakamarków umysłu. Usiłując uciec przed duchami mojego życia, nadałem im kształt, a teraz domagały się uwagi. Dopominały się pamiętania.

      Poddałem się i pozwoliłem, żeby mnie ogarnęły.

      Gapiłem się całymi godzinami.

      – Na co patrzysz? – zapytał mężczyzna.

      Odwróciłem się od okna.

      – Na nic – skłamałem, stając twarzą w twarz z moim nauczycielem.

      Miał na imię Cynbel. Był Brytem, o włosach równie ognistych jak jego oczy, i lubiłem go. Bo miał śmieszny akcent, błyskotliwy umysł i głowę pełną mądrości. Lubiłem go, bo chociaż był niewolnikiem mojej rodziny, to zwracał się do mnie, jakby był mi równy, a nie jak pies, nie w sposób, w jaki czynili to inni niewolnicy. Być może byłem dzieckiem, ale miałem dość lat, żeby wiedzieć, że go podziwiam, a ponadto byłem mu głęboko wdzięczny. Dużo bardziej, niż mógłby to sobie wyobrazić.

      I nigdy nie mógłbym mu powiedzieć za co.

      Teraz się nachmurzyłem.

      – Nie chcę się uczyć matematyki.

      – No cóż, tego chce twój ojciec.

      – Zamiast tego opowiedz mi jakąś historię – poprosiłem, zmuszając się, żeby odejść od okna i od tajemnicy, która kazała mi się w nie gapić.

      Cynbel znał mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy toczy przegraną bitwę, a ja znałem mojego nauczyciela na tyle dobrze, żeby poznać, kiedy jest bliski kapitulacji. Prawda była taka, że Cynbel uwielbiał opowieści tak samo jak ja. Byłem młody, ale spostrzegawczy. Ojciec twierdził, że odziedziczyłem to po matce.

      – Opowiedz mi znowu o klifach – poprosiłem. – Tych białych. Mówiłeś, że są wyższe od najwyższego budynku w Rzymie, ale ci nie wierzę. Przekonaj mnie.

      Mężczyzna się roześmiał i machnięciem ręki zbył moją propozycję. Spróbowałem nowego podejścia.

      – Ty też nie lubisz matematyki, prawda?

      Nie odpowiedział, ale walka, którą stoczył, żeby zapanować nad uśmiechem, wystarczyła mi za odpowiedź.

      – To dlaczego się jej uczyłeś?

      Milczenie, ale byłem blisko.

      – Jak się jej nauczyłeś?

      Nic, ale znałem tego człowieka – dobrego człowieka – i teraz zadałem decydujący cios.

      – Kto cię jej nauczył?

      Cynbel odetchnął. Zmrużył oczy i spojrzał na mnie, a ja pomyślałem, że widzę w nich dumę z mojego podstępu – obaj wiedzieliśmy, że jest niemożliwe, żeby ten szlachetny człowiek nie oddał należnego uznania tym, wobec których miał dług.

      – Na imię miał Demetriusz – zaczął Cynbel, poddając się. – Kiedy byłem niewolnikiem, świeżo uprowadzonym z Brytanii, trafiliśmy do tego samego domostwa. Ja miałem służyć w kuchni i ogrodzie. Miałem pracować i być interesujący oraz egzotyczny dla gości moich właścicieli.

      Próbowałem sobie wyobrazić, jak wyglądał młodszy Cynbel. Pierś nadal miał szeroką, a włosy czerwone niemal jak ogień. Powiedział mi kiedyś, że widział wojnę, ale tylko tak daleko się posunął, by wyjaśnić przyczyny swojego niewolnego stanu, jednak w duchu zawsze tęsknił za uprawą ziemi.

      – Demetriusz liczył sobie dwa razy tyle lat co ja, może nawet był starszy. Niewolnikiem został w Egipcie i przebywał w samym Rzymie. Był mądry i doświadczony. Powiedział mi, że jako niewolnik mam prosty wybór. Mogę zaakceptować swój stan i pracować tak, żeby stać się niezastąpiony, albo mogę pogrążyć się w użalaniu się nad sobą i być przekazywany od właściciela do właściciela, po czym przypuszczalnie dokonać żywota w kopalni lub na roli, gdy stracę wszelką wartość.

      Cynbel zdecydował się na to pierwsze.

      – Postanowiłem się uczyć.

      – Demetriusz nauczył cię matematyki?

      – Matematyki, filozofii, łaciny. Musisz zrozumieć, że w tamtym okresie moja znajomość języka była niemal zerowa. Zanim mogłem nauczyć się czegokolwiek innego, musiałem poznać język Rzymian, ale od tego momentu wszystko poszło łatwiej. Po kilku latach sam zacząłem uczyć innych niewolników w domu.

      A potem, pewnego dnia, Demetriusz usłyszał, że jeden z gości pana mówi, iż szuka nauczyciela, którego chce zabrać do Dalmacji, gdzie ma objąć państwową posadę.

      – Mój ojciec? – zapytałem szybko.

      – Nie. – Cynbel pokręcił głową, a ja, nieco rozczarowany, usiadłem wygodniej. Przeszłość ojca była mi równie nieznana jak moja przyszłość i pragnąłem dowiedzieć się o niej czegoś więcej. – Demetriusz zaproponował mnie – kontynuował Cynbel – a nasz pan był tym zachwycony. Musisz pamiętać, że kupił mnie jako narzędzie, a teraz mógł odsprzedać jako nauczyciela. Zarobił na tym. Oczywiście było mi smutno, że opuszczam tamten dom i muszę się rozstać z Demetriuszem, ale wiedziałem, że jest to krok ku temu, żeby pewnego dnia stać się wolnym człowiekiem. Akceptując swój niewolniczy los, uczyniłem postęp na drodze do wolności.

      – Sądzisz, że mój ojciec cię wyzwoli? – zapytałem wprost.

      – Nie, jeśli będziesz mnie naciągał na snucie opowieści zamiast prowadzenia lekcji. – Uśmiechnął się. – O co chodzi? – zapytał po chwili, marszcząc brwi, gdyż nie odpowiedziałem mu uśmiechem.

      – O nic – skłamałem. – O nic.

      A potem mu podziękowałem. Pozornie za tę opowieść, ale w duchu wyraziłem wdzięczność za coś dużo ważniejszego – za powód, dla którego patrzyłem przez okno. Powód, dla którego pragnąłem dla Cynbela wolności, jakby chodziło o mnie samego.

      Podziękowałem mu za miłość jego córki.

      5

      Ledwo byłem w stanie ustać bez ruchu.

      Pomijając