Geraint Jones

Legion


Скачать книгу

Owcą”, ulubioną karczmę naszego bractwa i większości kohorty.

      – Cześć, chłopaki – powitał nas weteran przy drzwiach. – Słyszeliście nowiny?

      Varo uniósł wielkie ręce w geście protestu.

      – Mówiłem to już twojej żonie: nie jest moje.

      Stary wiarus się roześmiał, a odór wina w jego oddechu uderzył mnie w twarz, tak że zmarszczyłem nos.

      – Nie to, kutasie. Wieści o wojnie! Przybywa Tyberiusz i zamierza zebrać największą armię, jaką widziano w tym pokoleniu!

      Spojrzałem na towarzyszy. Wyobrażam sobie, że to, co ujrzeli w moich oczach, było drobiazgiem w porównaniu z tym, co ja zobaczyłem w ich spojrzeniach – nieokiełznane podniecenie, jak u dziecka na widok pierwszej w życiu zabawki.

      – Gdzie to słyszałeś? – zapytał sceptycznie Varo, świadomy, jak bardzo żołnierze lubią wyolbrzymiać liczby.

      Weteran wskazał kciukiem za siebie, w stronę gospody.

      – Siedzi tam kilku kancelistów ze sztabu legionu. Zdradzają tajemnice za kubek wina.

      – Dokąd wyruszamy? – zapytałem szybko.

      – Na północ, za Dunaj! Królowi Marbodowi należy się porządna rzymska łaźnia!

      Przyglądałem się twarzy Priscusa, gdy przyswajał te wiadomości. Pierwszy raz, wśród ogólnej radości, ujrzałem odrobinę wahania.

      – Jest królem Markomanów – powiedział w końcu. – To liczne plemię.

      – Właśnie! – wybełkotał pijacko weteran. – Bawcie się dobrze, chłopcy! Pod koniec lata będziemy albo bogaci, albo martwi!

      – Wiem, kim ja będę. – Oktawiusz się uśmiechnął, przepchnąwszy się do szynkwasu i machnąwszy na oberżystę.

      – Mógłbyś znaleźć całą hordę króla Marbojakośtam i nadal być nam winien forsę, skąpy draniu. – Varo uśmiechnął się ironicznie. – Co myślisz, Priscusie? Umilkłeś.

      – To liczne plemię – powtórzył stary żołnierz.

      – Jak ci się zdaje, kogo mamy najechać? – Varo pokręcił głową, zirytowany tym, że humor jego towarzysza przygasł. – Nie wzbogacimy się, rabując paru wieśniaków, nie?

      Priscus trzymał język za zębami; zamiast odpowiedzieć, wziął kubek, który wyciągnął do niego Oktawiusz.

      – A co z tobą? – zapytał mnie Varo. – Co o tym myślisz?

      Nie odpowiedziałem.

      – No cóż, obaj jesteście zajebistą kompanią – parsknął Varo, osuszając swój kubek jednym haustem.

      Jednak wielkolud błędnie wziął moją apatię za brak zainteresowania – nie obchodziło mnie, z kim walczymy, po prostu chciałem się bić. Ani razu od tamtego dnia w górach nie wyciągnąłem miecza z pochwy w innym celu, jak na potrzeby musztry i treningu, i tych kilka krótkich chwil potyczki wspominałem z tęsknotą zarezerwowaną zwykle dla kochanek. Prawda była taka, że nie obchodziło mnie, czy występuję przeciwko królowi Marbodowi czy Tyberiuszowi. Chciałem tylko walczyć. Upuszczać krwi. Zabijać. Zatracić się w takiej chwili. W jedynym momencie, kiedy faktycznie – prawdziwie – zapominałem o powodzie, który przede wszystkim sprowadził mnie do legionów.

      – Hej! – usłyszałem okrzyk oberżysty. – Hej, Corvusie! Nie wywołuj znowu dzisiaj awantur. Ostrzegam cię!

      Byłem znany „Pod Czarną Owcą”, a właściciel dostrzegł ponury nastrój, który zasnuł mi twarz jak całun. Wiedział, co to zwiastuje. Tak jak wiedzieli moi przyjaciele.

      – Nie – poprosił Priscus, ujmując mnie za ramię.

      Ale było już za późno.

      Pijany żołnierz zatoczył się na mnie, więc miałem pretekst.

      W jednej chwili gospoda stała się miejscem zadymy.

      2

      Gęste roje much zawirowały z brzęczeniem wokół mnie, kiedy w ścieku opadłem na kolana i skląłem swój los. Za wywołanie bójki w gospodzie ukarano mnie służbą poza kolejnością i teraz moim zadaniem było odblokowanie rury biegnącej od jednej z latryn kohorty. Usiłowałem nie zwymiotować, przebijając się przez zator, a trzymane przeze mnie narzędzie wychodziło pokryte gównem, które ochlapywało mi przedramię.

      – Urodziłeś się do tego – usłyszałem głos za sobą.

      Odwróciłem się i stwierdziłem, że patrzę na rzymski ideał.

      Marcus.

      Jeśli jest możliwe, żeby człowiek lśnił jaśniej od zbroi, to tak było w jego przypadku. Grecy podziwialiby go za doskonałą harmonię ciała, a Spartanie za naturalnie szlachetną postawę. Marcus przypominał ożywiony posąg Achillesa; byłem dotkliwie tego świadomy od czasu, gdy dorastaliśmy razem jako chłopcy, i stanowił obiekt zawiści lub pożądania wszystkich ludzi w mieście. Był doskonały pod każdym względem.

      Rzuciłem w niego bryłką gówna.

      Oczywiście uchylił się przed nią bez trudu. Otaczająca go aura była tak czysta, że wątpiłem, by mój przyjaciel musiał kiedykolwiek kucnąć i się wysrać, jak reszta nas, śmiertelników. Miał stanowisko optio – był zastępcą dowódcy centurii w szóstej kohorcie, w związku z czym często byliśmy rozdzieleni, nawet jeśli na niewielką odległość i w obrębie obozu.

      – Czego chcesz? – warknąłem zamiast powitania.

      – Słyszałem, że wdepnąłeś w gówno.

      – Zabawny jesteś.

      – A ty głupi. Kolejna burda?

      Wzruszyłem ramionami, wycierając brudną rękę o ziemię.

      – On zaczął.

      Marcus pokręcił głową, ale z czułością.

      – Niech zgadnę. Wpadł na ciebie.

      – Szukał kłopotów.

      – Cóż, i znalazł je, co?

      Owszem. Zanim mnie dotknął, zaprawiłem go z byka. Mojej twarzy daleko było do nieskazitelnego piękna Marcusowego oblicza, a blizny na czole i krzywy nos opowiadały historię innych pijatyk i bójek.

      – Dlaczego to robisz, Corvusie? – zapytał Marcus, patrząc z brzegu wykopu. – Kiedyś mógłbyś zostać centurionem, gdybyś nie był taki wrogi i agresywny.

      – Jestem żołnierzem piechoty – mruknąłem, przyglądając się odcinkowi rury, który nadal musiałem oczyścić. – Oczekuje się, że będę wrogi i agresywny.

      – Nie dla swoich.

      Miał rację, wiedziałem, ale stopień i funkcja nigdy nie były moimi ambicjami. Wstąpiłem do legionów tylko z jednego powodu. A skoro nie dawano mi wrogów, z którymi mógłbym się bić, to zastępowali ich żołnierze mojego cesarstwa.

      Nie jak Marcus. Opuścił nasze rodzinne miasto dwa lata przede mną, mając głowę pełną rojeń o wielkości i chwale. Zamierzał poszerzyć granice Rzymu i rzucić barbarzyńców na kolana. Chciał nieść oświecenie ku ciemnym zakątkom świata. Zamierzał budować cesarstwo, które przetrwa tysiąc lat. Miał zamiar dokonać tego wszystkiego i w trakcie chciał mnie mieć u swojego boku.

      – Z czego się śmiejesz? – zapytał teraz.

      Nie mogłem się powstrzymać, ale też nie mogłem wyjawić przyjacielowi powodu, ryzykując, że urażę jego idealistyczne poglądy – całe to