Geraint Jones

Legion


Скачать книгу

obietnice, przechwałki i brawura. Były śpiewy, śmiech, uściski rąk i wesołość.

      Życie nauczyło mnie ostrożności wobec takiej euforii.

      Powinienem był posłuchać wewnętrznej przestrogi.

      6

      Nic nie zwiastowało burzy, zwykły kurier, który tamtej nocy przybył do kwatery głównej. Oczywiście wtedy o tym nie wiedzieliśmy, ale nasz wyrok został dostarczony pod osłoną ciemności, i rano żołnierze wytoczyli się z bolącymi głowami, nieświadomi miecza wzniesionego nad swoimi karkami.

      Wobec ślepoty na to, co miało nadejść, atmosfera na placu apelowym nabrzmiewała podnieceniem i oczekiwaniem i nawet oficerowie nie wysilali się zbytnio, żeby zgasić ożywione pogwarki w szeregach.

      Ale kiedy pojawił się dowódca naszej kohorty, nikogo nie trzeba było uciszać. Mężczyzna o dumnej postawie, zwykle pełen animuszu, tym razem wyszedł przed formację niczym ofiara zarazy.

      Na widok jego zmartwionego oblicza poznałem, co się święci, zanim jeszcze z jego ust padły fatalne słowa:

      – Nie wyruszamy.

      Stwierdzenie zawisło nad nami jak przekleństwo, mroczne i niepokojące. W kilka sekund przeszedłem od euforii wywołanej perspektywą wojny do uczucia, że z moich kości wyssano całą esencję życia.

      – Dowódca legionu otrzymał w nocy wiadomość – wyjaśnił nasz przełożony na tle grobowego milczenia. – Rozkazy przyszły od samego Tyberiusza. Kohorty od pierwszej do piątej zostają. Szósta do dziesiątej wymaszerują z namiestnikiem i dołączą do Tyberiusza.

      Nikt się nie odezwał. Nikt się nie poruszył.

      – Legat pragnie, byście czerpali dumę z faktu, że Ósmy legion będzie jednak reprezentowany w kampanii i że chwałę zdobytą przez jego kohorty podzielą wszyscy. Chwała jednego żołnierza Ósmego legionu przypada wszystkim.

      Starał się. Naprawdę się starał, ale jego słowa były puste i szare jak popiół. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z rzeczywistości. Bo dlaczego żołądek miałem zimny i skurczony? Dlaczego drżały mi palce? Z jakiego powodu chciało mi się krzyczeć z wściekłości, że tak nie może być?

      To miał być mój czas. Moja wojna.

      Potem pomyślałem o Marcusie. Jako zastępca dowódcy szóstej kohorty wyruszy na wojnę. Jego marzenie się spełni. Powinienem się cieszyć i być dumny z mojego brata, ale czułem tylko żółć i gorzki żal.

      – Pierdolenie – wyplułem z siebie, niezdolny się powstrzymać.

      – Cisza w szeregach!

      – Dlaczego my, panie? – rozległ się płaczliwy okrzyk, któremu natychmiast zawtórowały inne głosy, zanim oficerowie zdołali je uciszyć.

      – Powinno się ciągnąć losy!

      – Jesteśmy najlepszą kohortą w legionie, panie!

      – Panie, porozmawiaj z nimi!

      – Milczeć! – wrzasnął dowódca, którego szarą twarz okrasiły teraz smutek i gniew. – To postanowione! – zagrzmiał. – Postanowione! To rozkazy samego Tyberiusza, a my jesteśmy żołnierzami! Słuchamy rozkazów, a nie swoich pragnień! Tylko dlatego, że doceniam wasz zapał, by służyć cesarstwu w czas wojny, nie ukarzę was za czelność kwestionowania tych poleceń. Ale rozkazy zostaną wykonane, zrozumiano? Zrozumiano?

      – Tak, panie. – Od formacji dobiegł pomruk równie żałosny jak chory dzieciak pełznący w rynsztoku.

      – Wódz Tyberiusz jest jednym z najtęższych militarnych umysłów w historii Rzymu – zakończył starszy centurion, próbując tchnąć w żołnierzy wojskowego ducha, który ich opuszczał. – Niech się wam nie zdaje, że jesteście mądrzejsi od niego. Zamiast tego pomyślcie, jak najlepiej służyć naczelnemu wodzowi i Rzymowi, słuchając jego rozkazów. A teraz rozejść się!

      Po tych słowach żołnierze pięciu centurii złamali szyk, żeby pogrążyć się w otchłani rozpaczy.

      7

      Kiedy Marcus mnie znalazł, miałem zakrwawione kłykcie.

      Wywołał to komentarz żołnierza z drużyny Oktawiusza. Usłyszałem, jak mówi do przyjaciela, że zbytnio tego nie żałuje – dzięki temu przynajmniej wie, że dożyje zimy.

      Nie było to coś, co chciałem usłyszeć.

      Nie wiem, czy uderzyłem go, bo nienawidziłem tchórzostwa, czy też dlatego że byłem tak arogancko samolubny, iż mógł mnie rozwścieczyć każdy, kto myślał inaczej niż ja. Powód właściwie nie miał znaczenia: walnąłem go w nos, a potem zacząłem kopać leżącego na ziemi. Oktawiusz i inni mnie odciągnęli, a przyjaciel był zły z powodu tego, co zrobiłem. Varo i Priscus, już rozżaleni wiadomością o wyłączeniu nas z kampanii, pokręcili głowami i odeszli. Zostałem więc sam w baraku, kazawszy wyjść członkom mojej młodej drużyny. Widząc żądzę mordu w moich oczach, nie potrzebowali większej zachęty.

      – Oktawiusz ma powody do złości – powiedział łagodnie Marcus, usłyszawszy, co zaszło. – To jego chłopaki. Ma z nimi żyć i umierać.

      – Tyle że tego nie zrobi, co? – odparłem z jadowitym sarkazmem. – Nigdzie nie wyruszamy.

      Słowa zawisły w powietrzu jak rozżarzone węgle. Gdyby spadły w nieodpowiednim miejscu, mogłyby wywołać pożar i rzeź.

      Marcus starał się temu zapobiec, odwołując się do logiki.

      – Zastanów się, Corvusie. Tyberiusz jest jednym z najwspanialszych dowódców, jakimi Rzym został pobłogosławiony…

      – Którym ty zostałeś pobłogosławiony.

      – Daj mi dokończyć, bracie. Jest wielkim wodzem tej kampanii. Myślisz, że łatwo przychodzi mu decyzja o pozostawieniu połowy legionu?

      – Nie – przyznałem w końcu, zmuszony cierpliwym spojrzeniem przyjaciela.

      – Właśnie. Okaże się, jaki jest tego powód, a w przypadku legionów powodem zwykle jest wojna.

      – Tutaj nie ma wojny – burknąłem.

      – Prawda. – Marcus wzruszył ramionami. – Ale spójrz na wschód, bracie. Dakowie stanowią stałe zagrożenie. Tyberiusz gromadzi siły na wojnę i ci żołnierze muszą skądś przyjść. To nie pozostanie niezauważone. Wróg może dostrzec sposobność do zajęcia ziemi albo szybkiej grabieży. Wy będziecie siłą, która się temu przeciwstawi.

      Zrobiłem drwiącą minę.

      – Powiedziałeś, Marcusie, że Tyberiusz jest wielkim wodzem. Jak to możliwe, skoro twierdzisz, że nazbyt rozciąga siły. Zostawił dosyć żołnierzy na granicach, żeby zniechęcić Daków. Wiesz o tym.

      – To dlaczego zostajecie, jak ci się zdaje? – zapytał, podnosząc dłonie.

      Prawda była taka, że nie miałem pojęcia. Wściekłość zaciemniała mój osąd. Potrafiłem dostrzec jedynie rezultat w postaci wykluczenia nas z kampanii, lecz nie mogłem odgadnąć powodu.

      – Tak naprawdę to bez znaczenia, nie? – wyplułem w końcu. – Fakt jest taki, że ja zostaję, a ty idziesz na wojnę.

      – Zamieniłbym się z tobą, gdybym mógł – powiedział szczerze przyjaciel.

      – Wiem, ty draniu. – Nadal gotowałem się z wściekłości. – Jesteś zbyt uprzejmy, ze szkodą dla siebie.

      Uśmiechnął się.

      – Równoważymy się wzajemnie, co?

      – Równoważyliśmy