Był pierwszy tydzień dwa tysiące piątego roku i od jakiegoś czasu do kraju docierały głównie wiadomości o zabitych i okaleczonych w wybuchach dzieciakach, więc Kelly i jemu podobni mieli problem, żeby nakłonić dostateczną liczbę nowych dzieciaków do zaciągnięcia się. Ale oto stałem przed nim i poszło jak z płatka. Zrobiłem mu dzień.
Poszliśmy pogadać z jego przełożonym, sierżantem pierwszej klasy Cosmosem.
– Przepraszam, panie sierżancie, ale mam tu takiego cyca, mówi, że chce być dziewięćdziesiąt jeden whiskey i że chce pojechać najszybciej, jak się da – powiedział Kelly.
Cosmos miał same złote zęby, był z niego kawał wysokiego, chudego skurwiela. Nie wiedziałem, że można mieć na nazwisko Cosmos.
– Usiądźcie, panie dziewięćdziesiąt jeden whiskey.
Wcisnąłem mu ten sam kit co Kelly’emu i Cosmos zgodził się, że zabieram się do rzeczy od odpowiedniej strony. Powiedział, że dokonałem mądrego wyboru, bo 91W, sanitariusze, mają dobrą pozycję w armii. Potem wziął telefon i gdy po drugiej stronie ktoś odebrał, powiedział:
– Hamburger, hamburger, hamburger. – I roześmiał się, jakby to było naprawdę śmieszne.
Z niewiadomego powodu też chciałem powiedzieć: hamburger hamburger hamburger, mimo że zdawałem sobie sprawę, że śmieje się ze mnie.
Joe wpadł i odebrał mnie z Severance, a potem poszliśmy się nastukać z Royem. Tamto chlanie to było dla nas coś, jak w czasach, gdy człowiek jest młody, a dzień doniosły. Joe wrócił właśnie z Camp Lejeune. Miał się zatrzymać w mieście na kilka tygodni, zanim jego batalion rezerwy przeniesie się do Fort Irwin i wreszcie poleci do Iraku. A teraz ja zaciągałem się do wojska, bo mówiłem, że to zrobię. Sądziliśmy więc, że jesteśmy po prostu wyjebiści. Był wtorkowy wieczór.
Skończyliśmy w barze przy Mayfield. Był bez życia, ale udało nam się spotkać jednego z Rycerzy Kolumba. Miał na sobie czarną skórzaną marynarkę i włosy ułożone tak, jakby był Frankiem Avalonem albo Robertem Blakiem, albo jednym z nich. Wyglądał na kogoś po pięćdziesiątce. Spytał, na co narzekamy. Roy mu wyjaśnił, a on wyraził aprobatę.
– Wiecie, uczyłem walki wręcz gości z sił specjalnych w Camp Li-Dżun – powiedział.
Joe rzucił, że właśnie wrócił z tamtejszej SP.
– Co to SP?
– Szkoła Piechoty.
– Racja, zapomniałem.
Rycerz Kolumba polubił Joego, ponieważ wyglądał jak makaroniarz z telewizji, i tym sposobem znaleźliśmy towarzysza.
Co do barmanki, to była pod trzydziestkę. Miała włosy jasnoblond i opaleniznę, która kosztowała. Chuda, z wyjątkiem małego wybrzuszenia z przodu, które sprawiało mylne wrażenie, jakby była w którymś miesiącu ciąży. Trafiliśmy tu już wcześniej i widzieliśmy ją wtedy; brzuszek jej się nie zmienił i zawsze zadzierała nosa, jakby serwowała drinki Benowi Affleckowi albo chuj wie komu. W pierwszej chwili przyjąłem po prostu, że jest pizdą, ale potem zacząłem się zastanawiać, czy nie ma w tym jakiegoś smutku.
Rycerz Kolumba pokazywał nam chwyty z filmów i chciał nam postawić kolejkę. Dzięki temu zobaczyłem, że wobec niego barmanka nie zachowuje się okropnie. Nazywała go nawet panem Takim czy Śmakim. Coś się za tym kryje, pomyślałem. Ale zanim doszedłem do tego, o co chodzi, rycerz Kolumba wzniósł toast.
– Głowę dam, że wrócisz do domu cało, Joe – powiedział. – Co do twojego kolegi, nie jestem taki pewien… Sa-luut!
Wypiliśmy drinki. Roy stwierdził, że zaciągnie się do piechoty morskiej jako kaemista. Wszyscy zgodzili się, że byłoby to dla niego z korzyścią. Powiedziałem, że muszę się iść wyszczać. I tak zrobiłem. Myjąc ręce, przypadkowo uderzyłem lustro pięścią. Spadło ze ściany i pociągnęło za sobą zlew.
Od razu wyszedłem.
Trzask był tak wykurwisty, że musiałem ostrzec przyjaciół. Barmanka kierowała się w stronę zniszczeń.
– Musimy lecieć – powiedziałem. – Znaczy… jakby… m u s i m y w t e j c h w i l i s p i e r d a l a ć.
Barmanka klęła w łazience, a my pożegnaliśmy się z rycerzem Kolumba. Powiedział, żebyśmy się nią nie przejmowali.
– Ta kurwa miała dwie aborcje – dodał.
Nie musieliśmy daleko biec, żeby znaleźć się w domu. Na podjeździe zaczęliśmy okładać się pięściami, dopóki jeden z sąsiadów nie powiedział, że zejdzie na dół i nas powystrzela, jeśli nie będziemy cicho i nie pójdziemy spać. No więc weszliśmy do środka.
Zadzwoniłem do Emily. Chciałem, żeby powiedziała mi, że jestem dobry, może żeby podziękowała mi albo coś takiego. Ale już wcześniej postanowiła posuszyć mi głowę, a ja tylko nią kręciłem, bo nic z tego nie rozumiałem.
– Najdroższa, mówiłem ci już, że to zrobię, i nic wtedy nie powiedziałaś – zauważyłem.
– To dlatego, że myślałam, że tak tylko pieprzysz, kochanie.
Nazajutrz wieczorem poszedłem odwiedzić rodziców. Radzili sobie nieźle. Sądzili, że ta bzdura z wojskiem to głupota, ale radzili sobie nieźle. Kupili właśnie dom, ładny, przestronny dom. Nie chciałem mieć z tym nic wspólnego.
Powiedziałem, że w czwartek idę do wojskowej komisji lekarskiej na badania i jakieś inne testy, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, za kilka tygodni będę na szkoleniu podstawowym. Sierżant Cosmos oświadczył, że będę wypełniał listę baz wojskowych, do których chciałbym zostać skierowany w preferowanej przez siebie kolejności, a ponieważ w gruncie rzeczy każdy dostawał się do którejś ze swojej pierwszej trójki, to właściwie miałem z grubsza zagwarantowane, że będę stacjonował blisko Ohio. Będę więc mógł często wpadać z wizytą. I polisa ubezpieczeniowa na życie jest dobra, trzysta kawałków, jeśli człowiek zdecydowałby się ją dodatkowo opłacić.
– Jesteś pewien, że nie wolałbyś robić c z e g o k o l w i e k innego? – spytał tata.
Powiedziałem, że nie wiem, co innego miałbym robić.
– Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz pociągnąć studiów – powiedziała mama.
– Jakich studiów? – zacząłem. – Wyleciałem z uczelni osiem miesięcy temu.
– Zawsze możesz wrócić – stwierdziła.
– I być może to zrobię. A jeśli tak, armia za to zapłaci. Sierżant Cosmos powiedział…
– Kim, do kurwy nędzy, jest ten sukinsyn? Porozmawiałabym sobie z nim.
Stwierdziłem, że to niemożliwe.
– Niby dlaczego? – spytała.
Odparłem, że sam to ogarnę.
W czwartek dowiedziałem się, że nie rozróżniam kolorów. Nie byłby to problem, bo 91W było jedną z niewielu specjalności wojskowych, które dało się uzyskać, będąc daltonistą. „Bo przecież sanitariusz wie, jaki kolor ma krew”.
Dużo było stania w szeregu i bolały nas nogi, bo nie przywykliśmy do tego. Kazali nam się rozebrać do bielizny i kaczym chodem okrążyć wielkie pomieszczenie. Śmierdziało jajami (niemytymi), stopami (podobnie) i wystawioną dupą (niezależnie). Było coś nieodpowiedniego w tym, że ktoś cię oglądał w tym wielkim pomieszczeniu. Grube dzieciory. Trądzik. Syfy na twarzy. Syfy na ciele. Chude dzieciory. Ze mnie też był chudy dzieciak. Nie byłem silny. Wyglądaliśmy fatalnie. Wyrośliśmy na wysokofruktozowym syropie kukurydzianym z dodatkiem dużej dawki telewizji; w organizmach mieliśmy mnóstwo ropy; nasze mózgi się ślizgały. Wzywali nas jednego po drugim do innego, mniejszego