łodzi zdolnej do niezawodnego podróżowania, podobnie jak takiej ilości benzyny, aby przepłynąć rzekę.
Był jednak katolicki, świecki misjonarz, Vicenzo, odwiedzający Pirahã, który miał mały aluminiowy kajak z nowym silnikiem zaburtowym Johnson o mocy 6,5 koni mechanicznych i zapasie prawie 50 litrów benzyny. Poprosiłem go o ogromną przysługę pożyczenia mi jego łodzi na czas nieokreślony. Gdyby to zrobił, sam zostałby uwięziony wśród Pirahã. Natychmiast się zgodził, choć zapewnił mnie, jak się okazało niesłusznie, że cokolwiek doskwierało Keren i Shannon, musiały to przywieźć ze sobą, ponieważ nie było żadnych chorych wśród Pirahã. (Tylko dwa tygodnie po moim odejściu z Pirahã, Vicenzo prawie zmarł na malarię, zarażając się od Pirahã.) Zapytałem go wtedy, czy mógłby mi powiedzieć, jak się dostać do najbliższej osady z lekarzem i ze szpitalem.
Vicenzo powiedział mi, że muszę się dostać do Humaitá lub Manicoré (ma-ni-ko-REH), dwóch małych miasteczek wzdłuż rzeki Madeiry. Polecił nam wybrać Humaitá, ponieważ znajdowała się tam droga do Pôrto Velho, stolicy stanu Rondônia, i, czego nie wiedział, lokalizacja mojej głównej kwatery misyjnej. Powiedział nam, że aby dostać się do Humaitá, musimy przepłynąć w dół rzekami Maici i Marmelos przez około dwanaście godzin, do miejsca zwanego Santa Luzia, które wymówił jako „SANta loo-CHEE-a”. Mógłbym zachęcić tamtejszych mężczyzn do pomocy w przeprowadzeniu rodziny przez ścieżkę w dżungli łączącą rzeki Marmelos i Madeirę. Nad Madeirą miałem się wybrać do osady o nazwie Auxiliadora (nazwanej na cześć „Matki Bożej Wspomożycielki”), małego miasteczka założonego około dwudziestu lat wcześniej przez kapłanów salezjańskich. Stamtąd mogliśmy złapać dużą łódkę do Humaitá, miejsca, o którym nie słyszałem aż do tej rozmowy. Teraz zdawało się być dla nas jak Mekka.
Wróciłem do domu i zacząłem się pakować na podróż, mimo że nie miałem pojęcia, co z tego wyniknie ani czego potrzebujemy. Vicenzo nie był pewien, jak długo potrwa rejs statkiem z Auxiliadora do Humaitá, ponieważ nigdy nie odbył tej podróży. Nie wiedziałem, czy będziemy musieli wziąć własne jedzenie. Ale w jego kajaku było ledwie wystarczająco miejsca dla naszej piątki i benzyny, więc w każdym bądź razie byłem w stanie wziąć bardzo mało.
Było już za późno na wyjazd – zbyt niebezpieczne, aby ryzykować utknięcie na rzece po zmroku. Musieliśmy więc wstać wcześnie następnego dnia. Zapakowałem trochę mięsa konserwowego i brzoskwiń w puszce, łyżki i kilka talerzy. Wziąłem maczetę, zapałki i świece, dwa komplety ubrań dla wszystkich oraz pojemnik na wodę. Odstawiłem rzeczy na bok i pomodliłem się. Potem położyłem się spać. Następnego ranka, jak najszybciej, gdy tylko wstało słońce, przyniosłem kajak Vicenzo na brzeg naprzeciwko mojego domu i zacząłem go ładować. Słońce świeciło już o siódmej rano, a niebo było błękitno-kobaltowe. Poranna bryza chłodziła mnie podczas pracy.
Po zapakowaniu zapasów przyniosłem Shannon i położyłem ją w kajaku. Przechylił się lekko od jej ciężaru. Pirahã stanęli w szeregu, obserwując brzeg rzeki. Następnie przyprowadziłem Caleba i Kristene na dół i kazałem im stanąć przy kajaku. Potem poszedłem do domu i podniosłem Keren, myśląc, o ile lżejsza się zdawała (ważyła czterdzieści pięć kilogramów, zanim zachorowała i straciła, jak oceniłem, może cztery do pięciu kilogramów w ciągu ostatnich pięciu dni). Była półprzytomna, kiedy wyszliśmy z domu. Gdy dotarliśmy do brzegu rzeki i zacząłem ostrożnie schodzić w dół, Keren obudziła się i zaczęła krzyczeć i szamotać się. „Co robisz?! Uciekasz? Nie wierzysz w Boga? Nie masz wiary? Musimy tu zostać i przybliżyć ich do Jezusa!”.
Bardzo utrudniło mi to kontynuowanie planów odejścia. Byłem już zmęczony, niepewny i bez wiary w siebie. Teraz, jeśli coś poszłoby nie tak, jeśli ktoś zostałby ranny lub gorzej, ja też byłbym moralnie zły. Ale wiedziałem, że nie mam wyboru. Keren, a może nawet Shannon, umarłyby, jeśli nie naciskałbym i nie wydostał nas stąd. I, mówiąc szczerze, po prostu byłem na skraju mojej wytrzymałości. Zbyt zmęczony, żeby nadążyć za potrzebami mojej chorej rodziny w wiosce.
Z wielu powodów trudno było mi podjąć decyzję odejścia. Odczuwałem niepewność i niebezpieczeństwo związane z podróżą oraz komplikacje i stres związane z odpowiedzialnością za wszystkich wziętą na siebie, podczas gdy już czułem się ekstremalnie wyczerpany. Byłem pewien, że inni misjonarze w bazie domowej podzielą pogląd Keren, że jestem tchórzem bez wiary. (Jak się okazało, wcale mnie nie potępiali – byli bardzo wyrozumiali i pomocni). Wiedziałem również, że za nieco ponad tydzień zaplanowano lot dostawczy do wioski. Samolot mógłby zabrać rodzinę do Pôrto Velho. Ale gdybym czekał, myślę, że Keren najprawdopodobniej by umarła. Ryzyko wcześniejszego wyjazdu było mniejsze niż ryzyko oczekiwania na lot. Ale tak naprawdę po prostu nie chciałem czekać, a każdy kolejny stracony sen męczył mnie tak, że stałem się bezużyteczny dla siebie i mojej rodziny. Musiałem coś zrobić.
Gdy pojawiłem się z Keren na brzegu rzeki, Xabagi, stary Pirahã, podszedł do mnie z pytaniem, czy mogę przywieźć zapałki, koce i inne towary, kiedy wrócę z miasta. Odpowiedziałem ze złością: „Keren jest chora. Shannon jest chora. Nie zamierzam niczego kupować” (gdybym wiedział, jak powiedzieć „cholera” w języku pirahã, powiedziałbym). Wybieram się do miasta, żeby zdobyć wodę (lekarstwo), by znów wyzdrowiały”.
Byłem zły, i jestem pewien, że to pokazałem. Cała moja rodzina była w niebezpieczeństwie, a wszyscy Pirahã potrafili myśleć tylko o sobie? Spróbowałem uruchomić mały silnik Johnsona – zaskoczył od razu. Kajak przechylał się z boku na bok, co stanowiło zagrożenie, zanim jeszcze ruszyliśmy, ponieważ mieliśmy tylko około 7 centymetrów burty wystającej ponad wodę, a woda była głęboka na ponad 15 metrów w większości miejsc o tej porze roku. Gdybym wywrócił nas z powodu braku doświadczenia, nastąpiłaby katastrofa. Nie miałem kamizelek ratunkowych, za to dwoje małych dzieci i dwie bardzo chore pasażerki, które nie dopłynęłyby do brzegu. Nie potrafiłbym ich wszystkich uratować w potężnym nurcie Maici. Ale nie miałem wyboru.
„OK, Boże. Teraz jestem w jednej z tych opowieści misyjnych, które kiedyś bardzo mnie inspirowały. Chroń nas, Boże” – pomyślałem.
Odpłynęliśmy od brzegu. Pirahã krzyczeli: „Nie zapomnij o zapałkach! Nie zapomnij o kocach! Przywieź posiłek z manioki. I mięso konserwowe!”. Lista wydłużała się. Pod warkotem silnika dwusuwowego słyszałem krakanie pary czerwonych ar lecących nad nami, choć równie dobrze mogły lecieć do swojego gniazda. Słońce świeciło jasno. Mieliśmy już drugą połowę lat siedemdziesiątych i nie było jeszcze ósmej rano.
Ale prędkość 15 kilometrów na godzinę dała nam poczuć bryzę. Twarze Keren i Shannon były jasne w świetle słonecznym. Płynęliśmy od około godziny, kiedy Kristene powiedziała, że jest głodna. Zwolniłem i otworzyłem puszkę brzoskwiń. Powiedziałem Kristene, aby umyła ręce w rzece, a następnie wyciągnęła brzoskwinie z puszki rękami. Caleb zrobił to samo. Kristene zwróciła się do Keren i zapytała: „Mamusiu, chcesz jakieś brzoskwinie?”. Keren zaskoczyła mnie, siadając i klepiąc Kristene po twarzy. Kazała jej się zamknąć. Potem Keren straciła przytomność. Kristene nie płakała. Obdarzyła mnie zbolałym i zdziwionym wyrazem twarzy. Powiedziałem: „Mamusia jest chora, kochanie. Nie wie, co robi”. Kristene już to wiedziała. Caleb też. Shannon niczego nie chciała. Więc skończyliśmy brzoskwinie i pozwoliłem Kristene i Calebowi napić się syropu z puszki.
Mijaliśmy dżunglę, beznamiętną zieleń po obu stronach. Żadne inne łodzie nie pływały po rzece. Woda była wysoka, więc musiałem uważać, aby pozostać na głównym torze wodnym i nie podążać fałszywymi kanałami w bagna. Na szczęście główny prąd był zwykle łatwy do wykrycia. Ale nie zawsze. Kiedy woda nagle rozlewała się przede mną w coś, co wyglądało jak bagno zamiast rzeki lub na kilka widocznych kanałów naraz, byłem zdezorientowany.
Po kolejnej godzinie Keren usiadła i poprosiła o wodę. Starałem się nalać jej trochę, ale