te ulegają zaburzeniu2 – „rekonstruowane przedmioty skażone są grzechem pierworodnym »zniwelowania przeszłości« oraz utożsamienia się kopii z oryginałem” (Eco 1998: 18). Tworząc kopie rzeczywistości, dokonuje się fałszerstw i przerysowań. Tutaj myli się wizję artystyczną z materialną rzeczywistością, pieczołowicie fabrykując realistyczne woskowe „pierwowzory” Wenus z Milo czy Dawida dłuta Michała Anioła, produkuje się hiperrzeczywiste kopie, mieszając to, co oryginalne z tym, co podrobione. Podróż Eco toczy się pod znakiem Absolutnego Fałszerstwa. Celowo omija on „zbiory filologicznie poprawne, gdzie ekspozycja dzieła sztuki nie była w żaden sposób aranżowana” (Eco 1998: 43)3. Czyni wprawdzie eksperyment polegający na odwróceniu perspektywy: co by było, gdyby w wyniku jakiegoś kataklizmu za tysiąc lat ludziom dostępny był jedynie amerykański spadek? Czy nie przypominałoby to pompejańskiej katastrofy, dzięki której zachowały się pamiątki z antycznego „miasta burdeli i piekarni”? Przychodzi mu to na myśl po zwiedzeniu Muzeum Paula Get-ty’ego w Kalifornii. Respektuje ono europejskie kryteria ścisłego rozróżnienia oryginału i kopii, dostarcza rzetelnych, kompetentnych informacji, a mieści się w budynku wzorowanym na willi z Herkulanum. Niegdysiejsi właściciele owego pierwowzoru znajdowali szczególne upodobanie w kopiach posągów greckich – „pierwotna oryginalność” od początku była skażona. Przedsięwzięcie Paula Getty’ego skłania europejskich intelektualistów do rozważania podstaw europejskiego poczucia wartości historycznej: „Jeśli willa Getty’ego w Malibu zostałaby nagle przysypana popiołem, to czym różniłaby się za parę setek lat od ruin Pompei?” – pisał Baudrillard (Baudrillard 1998: 76). Niemniej jednak Europejczycy nie mogą nie przyznać, że amerykańska mania fabrykowania „autentycznych kopii” to uzurpowanie sobie prawa do europejskiej historii. Czy Ameryka, ich zdaniem, jest w stanie wydać z siebie coś oryginalnego i niepowtarzalnego, a jednocześnie dającego się zestawić z oryginalnością i niepowtarzalnością osiągnięć europejskich?
Ameryka jest olbrzymim hologramem w tym sensie, że każdy z jej elementów zawiera pełną informację. Weźmy najmniejszą stację na pustyni, jakąkolwiek ulicę w jednym z miast Middle West, jakiś parking, dom w Kalifornii, Burger Kinga czy Studebakera, i już mamy całą Amerykę – na południu, północy, zachodzie czy wschodzie – pisał Baudrillard. (Baudrillard 1998: 42)
Holograficzny status przydrożnych sklepów i stacji benzynowych sprawia, że Greg i Max zatrzymują się w nich, składając hołd amerykańskiej rzeczywistości; dla Baudrillarda ten status to oznaka degradacji rzeczywistości. Dla niego Ameryka jest
fikcją panującą nad światem: Bo w Ameryce odnosi się przemożne wrażenie, że powstała ona w wyniku fantastycznej komutacji podobnych elementów i że wszystko trzyma się tu tylko na czubku świetlnego promienia, laserowej wiązki, która maluje przed naszymi oczami amerykańską rzeczywistość. Spektralność nie jest tu fantomem ani tańcem widm – to widmo rozproszonego światła. (Baudrillard 1998: 41 i 42)4
Podróżując jako Europejczyk, Baudrillard ma w pamięci tradycję kartezjańskiego myślenia – nawet jeśli zmierza do jej przeformułowania, odwrócenia lub odrzucenia, dokonuje tego w odniesieniu do pewnych filozoficznych rudymentów. Europejczyk jest zdolny do myślenia precyzyjnego i refleksyjnego, do zauważania tego, w czym bezrefleksyjnie nurzają się Amerykanie: „My w Europie posiedliśmy sztukę myślenia rzeczy, analizowania ich, poddawania refleksji” (Baudrillard 1998: 35). Mieszkańcom Starego Świata Ameryka udostępnia doświadczenie epifanii prymitywizmu:
Stany Zjednoczone wraz z ich przestrzenią, technologicznym wyrafinowaniem, brutalnie dobrym samopoczuciem, a także wszechobecną symulacją, są w istocie jedynym dzisiejszym społeczeństwem prymitywnym. (…) Prymitywność przejawia się w hiperbolicznym i odhumanizowanym charakterze tego świata, który nam się wymyka i który daleko wyprzedza własną rację moralną, społeczną czy ekologiczną. (Baudrillard 1998: 15)5
Tylko Europejczyk, dzięki swym intelektualnym przymiotom, jest w stanie ujrzeć konfigurację, w jakiej ów prymitywizm współistnieje z innymi elementami amerykańskiego życia:
Ameryka szokuje przybysza nieoczekiwanym współistnieniem pierwszego poziomu (prymitywność i dzikość) i świata trzeciego typu (simulacrum absolutne). Nie ma środka. (…) Aby ujrzeć i poczuć Amerykę, trzeba przynajmniej przez chwilę doświadczyć gdzieś w dżungli downtown, na Painted Desert albo na zakręcie freeway, że Europa nie istnieje. I przynajmniej na chwilę dopuścić do siebie pytanie: „Jak można być Europejczykiem”6. (Baudrillard 1998: 138)
W istocie porzucenie europejskiej świadomości nie wydaje się możliwe – Baudrillard nie tyle eksperymentuje z jej odrzuceniem, ile poddaje ją idealizującej refleksji. Europejczyk czuje przymus określenia statusu rzeczywistości w Ameryce – i objawia mu się geometria pojmowana w kategoriach abstrakcyjnych oraz hiperrzeczywistość, stanowiąca efekt urzeczywistniania pewnej utopii7.
Czyżby Greg i Max byli dziedzicami innej tradycji? Istnienie czegoś takiego jak „europejski punkt widzenia” zaznaczają poprzez stwierdzenia „my w Anglii tego nie mamy” albo też „u nas robi się podobnie”. Bawią ich różnice językowe między angiel-szczyzną brytyjską i amerykańską. Nie mówią o celtyckim i rzymskim spadku, o tradycji imperialnej, o Szekspirze i prerafaelitach, ale o tym, że w dzieciństwie oglądali hollywoodzkie filmy. Zestawiając ze sobą motywy brytyjskie i amerykańskie, nie próbują odnieść do siebie tych dwóch tradycji i nie poddają refleksji tego, co amerykańskie. Chcą raczej z samych siebie wykrzesać trochę amerykańskości. Emocjonując się cudeńkami masowej produkcji, demonstrują własną szczerość i spontaniczność. Kiedy trafiają na olbrzymią figurę z włókna szklanego upamiętniającą podróże w kosmosie, ich reakcją jest pełne aprobaty rozbawienie: „Wiesz, co mi się w tym wszystkim najbardziej podoba? W życiu byś czegoś takiego nie znalazł w Anglii. Nikt by się na to nie zgodził”. Zachwycają się tym, że wszędzie są witani jak przyjaciele – „W Anglii nie byłoby to możliwe”. Pragnąc poznać to, co „oryginalne”, a jednocześnie „typowo” amerykańskie, nie łudzą się, że odnajdą historię czy tradycję podobną wielowiekowemu brytyjskiemu dziedzictwu. Tradycja, która interesuje Grega i Maxa, jest czymś, co przejawia się w codzienności, czymś bardzo osobistym, traktowanym z pieczołowitością i wymagającym pielęgnacji – tak jak przepis kulinarny przekazywany z pokolenia na pokolenie. Historia jawi się poprzez „staroświeckie” menu wypisywane w barze na drewnianej tablicy i poprzez fotografie zawieszone na ścianie restauracji. Świadectwem amerykańskiego życia są modele ciężarówek i ciągników gromadzone przez lata przez „typowego Amerykanina”, szyldy z napisem Coca-cola i pamiątki sprzedawane w sklepikach przy drodze. Czasem warte zobaczenia bywa to, co nie jest seryjne i bezosobowe. („Kiedy zobaczyliśmy informację, myśleliśmy, że to jakaś lipa z supermarketu, tymczasem trafiliśmy do Ciebie” – mówią, gdy zamiast do typowego sklepu trafiają w miejsce, gdzie mogą nabyć produkty spożywcze pochodzące z farmy i odbyć pogawędkę ze sprzedającą je kobietą.) Zachwycają się jednak również amerykańskimi autostradami, stacjami benzynowymi i puszkami z coca-colą, dając się ponieść pewnej fascynacji, o której wspominał Baudrillard:
Banalność, brak kultury, wulgarność mają tu inne znaczenie niż w Europie. (…) Chodzi o to, że pewien rodzaj banału, pewien rodzaj wulgarności, który w Europie wydaje się nam nie do przyjęcia, tutaj staje się bardziej niż na miejscu: jest fascynujący. (Baudrillard 1998: 136)
Maniera tworzenia seryjnych, tandetnych przedmiotów jest „oryginalna” i „typowo amerykańska”; amerykańska jest też relacja, w jakiej powtarzalne elementy istnieją do całości, a którą nazywa się kulturą