w dniu wejścia na giełdę). W przypadku IPO najbardziej pożądanych spółek dochodzi często do nadsubskrypcji, co oznacza większy popyt instytucjonalny na emitowane akcje, niż wynosi liczba tych akcji, a to oznacza oczywiście, że spółka odpowiednio podnosi początkowy zakres cen). W okresie promowania naszego IPO na rynkach nadal panowały duże spadki, więc skończyło się na tym, że nasze akcje trafiły do sprzedaży w cenie sześciu dolarów za sztukę. Cóż, to zdecydowanie nie był typowy debiut giełdowy, co nie zmienia faktu, że w ten sposób udało nam się pozyskać wystarczająco duży kapitał, żebyśmy mogli podjąć próbę walki o sukces bez jednoczesnej utraty kontroli nad codziennym funkcjonowaniem firmy.
„Walcz dzisiaj, by przetrwać do jutra” to kolejna znakomita mantra startupowa, którą warto zawsze mieć w pamięci. Jak przypominał nam John Maynard Keynes, dewiza ta dotyczy w zasadzie wszelkich przedsięwzięć o charakterze finansowym: „Rynki potrafią zachowywać się nieracjonalnie przez okres dłuższy, niż ty będziesz w stanie zachować wypłacalność”. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w realiach startupów – ale i ogólnie w świecie biznesu – najważniejsza jest gotówka.
Po zastanowieniu się dochodzę do wniosku, że radę tę w najbardziej dobitnej postaci usłyszałem od nieżyjącego już Billa Campbella. Bill to legenda Doliny Krzemowej (Apple, Intuit, GO Corporation, Google itd.). W ostatnich latach jego życia powszechnie nazywano go „Coachem”, ponieważ poświęcił niezliczone godziny na wspieranie przedsiębiorców w ich działaniach związanych z budową firm. Kiedyś był również prawdziwym trenerem futbolu amerykańskiego na Columbia University, ale można śmiało uznać, że jego sukcesy sportowe nijak się miały do sukcesów, jakie osiągał potem w biznesie. W LoudCloud doświadczyliśmy wielkiego zaszczytu, bo Bill zajął jedno z miejsc w naszej radzie dyrektorów. W tej właśnie roli nieustannie przypominał nam, jak ważna w życiu startupu jest gotówka: „Tu nie chodzi o pieniądze, tylko o pieprzone pieniądze!”. Nic więcej nie trzeba dodawać.
W 2002 roku ostatecznie sprzedaliśmy większość LoudCloud firmie Electronic Data Systems (EDS) i w zasadzie zaczęliśmy wszystko od nowa jako Opsware, firma specjalizująca się w oprogramowaniu do obsługi przedsiębiorstw. Opsware, czyli nowa nazwa naszej firmy, była jednocześnie nazwą oprogramowania, które napisaliśmy na własne potrzeby, kiedy prowadziliśmy jeszcze LoudCloud. Nazwa stanowiła skrótowiec utworzony od „Operations Software”. W ramach LoudCloud zarządzaliśmy całymi szeregami serwerów, urządzeń sieciowych, magazynów danych i aplikacji, dlatego postanowiliśmy napisać Opsware, żeby ograniczyć ilość pracy ludzkiej i jak najwięcej zadań zautomatyzować. Gdy EDS dokonał przejęcia LoudCloud, nabył też licencję na korzystanie z Opsware, ale własność intelektualna związana z tym oprogramowaniem pozostała w naszych rękach. Wtedy zrobiliśmy więc to, co zrobiłby każdy przedsiębiorczy startup – uruchomiliśmy nową działalność polegającą na sprzedaży Opsware innym dużym przedsiębiorcom, mogącym skorzystać na automatyzacji systemu zarządzania rozwiązaniami technologicznymi.
Wszystkie te działania transformacyjne podejmowaliśmy, nie przestając być spółką giełdową, choć nasza ówczesna kapitalizacja rynkowa stanowiła dobre odzwierciedlenie (braku) dojrzałości naszej nowej firmy. Akcje osiągnęły dołek na poziomie 34 centów za sztukę, ale my się nie poddawaliśmy i po pięciu latach udało nam się zbudować porządną firmę programistyczną, którą w 2007 roku za 1,65 miliarda dolarów kupił Hewlett-Packard. Mój partner Ben szczegółowo opisywał tę transformację w swojej książce The Hard Thing about Hard Things, którą wszystkim serdecznie polecam (i to nie tylko dlatego, że Ben do dziś pozostaje moim szefem).
Gdy Opsware została przejęta przez Hewlett-Packard, wielu z nas dostało możliwość kontynuowania kariery w jednostce HP Software. Wówczas HP Software stanowiła wart około czterech miliardów dolarów oddział firmy Hewlett-Packard (która sprzedawała wówczas wszystko, od drukarek i tonerów, przez desktopy i serwery, aż po urządzenia sieciowe i pamięci masowe), zbudowany na fundamencie HP OpenView, pakietu produktów programistycznych, który – podobnie jak Opsware – wspomagał przedsiębiorstwa w zarządzaniu ich infrastrukturą IT.
Przez lata HP przejął wiele innych firm programistycznych z szeroko rozumianej branży zarządzania IT, dzięki czemu jego katalog produktów, kadry oraz baza klientów charakteryzowały się dużym zróżnicowaniem, także geograficznym. Ja dostałem szansę pokierowania projektem integracji zespołu Opsware z HP Software, a potem zostałem szefem wartej około jednego miliarda dolarów jednostki wspierającej oprogramowanie. Miałem pod sobą 1500 pracowników rozsianych po całym świecie, więc nabiłem wtedy więcej punktów lojalnościowych w liniach lotniczych niż kiedykolwiek indziej w mojej zawodowej karierze. Niemniej jednak była to fantastyczna okazja, by pokierować naprawdę dużym zespołem – na wczesnym etapie rozwoju startupów zwykle trudno jest o tego typu stanowiska i doświadczenia.
W Dolinie Krzemowej zachodzą zmiany
Po tym, jak w 2007 roku HP kupił Opsware, Marc i Ben zaczęli inwestować pieniądze z pozycji aniołów biznesu. Aniołami biznesu (ang. angel investors) są zwykle osoby prywatne, które inwestują w startupy znajdujące się w bardzo wczesnej fazie rozwoju, czasami nazywanej również fazą zalążkową lub fazą seed (ang. seed-stage companies). W 2007 roku w Dolinie Krzemowej społeczność aniołów biznesu była względnie nieduża, nie było też za wiele instytucjonalnych funduszy, które byłyby gotowe pozyskiwać środki od tradycyjnych inwestorów instytucjonalnych i inwestować je w firmy znajdujące się na tak wczesnym etapie rozwoju. Grupę aniołów biznesu tworzyli głównie prywatni ludzie, wystawiający czeki powiązane z ich własnymi rachunkami bankowymi. Co ciekawe, Marc i Ben inwestowali swoje środki za pośrednictwem podmiotu HA Angel Fund (Horowitz Andreessen Angel Fund), czyli niejako odwrotności dzisiejszej doskonale znanej nazwy ich funduszu venture capital.
Marc i Ben zaczęli inwestować w bardzo ciekawym momencie, w którym w Dolinie Krzemowej zachodziły zmiany. Żeby te zmiany zrozumieć, trzeba przyjrzeć się im w kontekście historii rozwoju branży VC.
W kolejnych rozdziałach będę pisał o tym bardziej szczegółowo, na razie ograniczę się zatem do informacji, że branża VC w Dolinie Krzemowej powstała w latach 70. XX wieku i przez pierwszych trzydzieści kilka lat tworzyła ją względnie nieduża grupa odnoszących duże sukcesy firm, które kontrolowały dostęp do kapitału dla startupów. Ujmując rzecz najprościej, kapitał był wtedy zasobem rzadkim i stanowił „własność” ówczesnych firm VC, z których wiele do dziś aktywnie działa w tej branży i nadal odnosi duże sukcesy. Ci, którzy byli tym kapitałem zainteresowani – czyli przedsiębiorcy – musieli skutecznie o ten kapitał między sobą rywalizować. W tym układzie większą siłę przetargową zdecydowanie mieli inwestorzy.
W pierwszych latach XXI wieku doszło do kilku istotnych przemian w ekosystemie startupów, na skutek których sytuacja przedsiębiorców miała się znacznie poprawić.
Zacznijmy od tego, że zaczęła maleć ilość kapitału niezbędnego do założenia firmy, proces ten trwa zresztą do dziś. Wynika to ze spadku cen serwerów, urządzeń sieciowych, pamięci masowych, przestrzeni na prowadzenie baz danych oraz aplikacji, a także z tego, że dzisiaj tego wszystkiego nie trzeba już kupować, lecz można po prostu wynajmować w ramach usługi znanej jako chmura obliczeniowa. Dla startupu to bardzo poważne zmiany, ponieważ dzisiaj muszą one pozyskać od inwestorów VC znacznie mniej pieniędzy na rozpoczęcie działalności niż kiedyś.
Y Combinator rozświetla mrok
Drugą istotną przemianą w ekosystemie startupów było uruchomienie inkubatora przedsiębiorczości znanego jako Y Combinator (YC), który był czymś w rodzaju szkoły dla startupów. W 2005 roku założyli go Paul Graham i Jessica Livingston. Duże grupy przedsiębiorców pracowały w jednej, dużej, otwartej przestrzeni biurowej przez trzy miesiące, korzystając w tym czasie