Erin Hunter

Zaćmienie


Скачать книгу

Łapy. Legowiska i krzewy pokrywała gruba warstwa śniegu, jednak pośrodku kotliny nie było go ani trochę. Na zmrożonej polanie kuśtykała szara kotka z opuszczonym ogonem i wąsami białymi od mrozu. Była tak chuda, że Sójcza Łapa widział jej kości, odznaczające się pod starą skórą niczym gałęzie pozbawionego liści drzewa. Lodowaty wiatr posłał w jej stronę obłok lekkiego niczym puch śniegu. Sójcza Łapa zadygotał z zimna, zaplątany we wspomnienia Liściastej Sadzawki niczym oset w kocie futro.

      Liściasta Sadzawka podeszła do szarej kotki. Z jej grzbietu osypywały się małe płatki śniegu. Wyglądała młodo, z zaokrąglonym pyszczkiem kociaka i gęstym, miękkim futerkiem najeżonym z zimna.

      – Rozżarzona Skóro, proszę, pozwól mi przynieść ci trochę zdobyczy – błagała. – Patrol wrócił właśnie z takim smakowitym kosem!

      W matowych oczach dawnej medyczki zalśniła nadzieja.

      – Kos? – wymamrotała. – Takiej zdobyczy nie mieliśmy już od dawna.

      – Pozwól mi przynieść ci choć odrobinę! – nalegała Liściasta Sadzawka.

      Wyraz pyska Rozżarzonej Skóry natychmiast się zmienił. Teraz jej oczy były zimne niczym odłamki lodu.

      – Nie marnuj go dla mnie! – warknęła. – Najpierw musi posilić się starszyzna i karmicielki. Potem wojownicy i uczniowie. Potrzebują siły, by znaleźć więcej pożywienia.

      – Ale tobie też potrzebna jest siła! – przekonywała ją Liściasta Sadzawka. – Przecież opiekujesz się kotami z białym kaszlem. A jeżeli przemieni się on w zielony kaszel? Wtedy będziemy potrzebowali cię jeszcze bardziej.

      Rozżarzona Skóra opuściła głowę, a potem przemówiła już bardziej łagodnie.

      – Moja łapa nie pozwala mi chodzić szybko – wymamrotała. – Zwłaszcza teraz, kiedy jej ból nasila się przez zimno. Dlatego nie potrzebuję tyle pożywienia co inni.

      W jej głosie Sójcza Łapa wyczuł żal i tęsknotę. Usłyszał też słowa, których kotka nie wypowiedziała: Gdybym nie była kaleką, ja też mogłabym szukać pożywienia dla klanu.

      – Nic jej nie jest. – Radosne miauknięcie Liściastej Sadzawki błyskawicznie przeniosło go do teraźniejszości. W głosie mentorki usłyszał nienaturalny entuzjazm. – Zostanie wojowniczką, sam zobaczysz. Nic jej przed tym nie powstrzyma!

      – Przy wykonywaniu niektórych ćwiczeń jej tylna łapa nadal jest sztywna… – wahał się Obłoczny Ogon. – A na dodatek Rozżarzona Łapa nigdy nie mówi mi, kiedy ją boli!

      – W takim razie pewnie jej nie boli – odparła Liściasta Sadzawka.

      – Czy mogłabyś obserwować ją podczas następnego treningu? Tylko dla pewności – nalegał.

      – Nie ma takiej potrzeby. – Odpowiedź medyczki była szybka i pewna. – Będzie wspaniałą wojowniczką. Powinieneś być z niej dumny.

      – Jestem – zapewnił. – Po prostu nie chcę na nią naciskać. Jeśli potrzebuje więcej czasu, żeby dojść do zdrowia, chętnie zaczekam.

      – Nie naciskasz na nią, jestem o tym przekonana.

      Sójcza Łapa poczuł, że wątpliwości Obłocznego Ogona topnieją.

      – To wielka ulga – miauknął wojownik.

      – Cieszę się, że mogłam pomóc.

      – Pójdziemy coś zjeść? – zaproponował. – Wojownicy właśnie wrócili z polowania.

      Zanim Sójcza Łapa prześlizgnął się przez skalną szczelinę, poczekał, aż oba koty opuszczą legowisko. Żal Rozżarzonej Skóry przygnębił go. Kocur nie mógł uwierzyć, że jego mentorka zdołała tak łatwo go od siebie odeprzeć. Jak mogła nie być smutna, skoro to wspomnienie należało do niej? Rozmawiając z Obłocznym Ogonem wydawała się jednak taka wesoła… Nienaturalnie wesoła – pomyślał. – Zupełnie, jakby starała się coś ukryć.

      Sójcza Łapa złapał w zęby pęczek podbiału i zaniósł go do spiżarni. Miał nadzieję, że Liściasta Sadzawka nie myli się w sprawie kontuzji Rozżarzonej Łapy.

      Rozdział 5

      Kiedy Sójcza Łapa wysunął nos z legowiska medyczki, Liściasta Sadzawka zajadała się już myszą obok Obłocznego Ogona.

      Sterta zdobyczy była obfita. Choć słońce dopiero sięgało zenitu, patrole zdążyły zaopatrzyć ją w zwierzynę dla całego klanu. Ciągnąc zębami ryjówkę z samego spodu – tak świeżą, że nadal czuł jej ciepło – Sójcza Łapa przypomniał sobie widok Rozżarzonej Skóry głodującej w lodowatym, zaśnieżonym obozie. Czy Liściasta Sadzawka też o niej myślała? Czy wspominała dawną mentorkę, spożywając posiłek?

      – Sójcza Łapo! – zawołał Szara Pręga, śpiesząc przez polanę prosto w jego stronę. – Jedz szybko! Ruszamy na polowanie!

      – Ja też? – Sójcza Łapa poczuł, że serce rośnie mu w piersi.

      – No, właściwie to Szczawiowy Ogon, Mysi Wąs i ja będziemy polować – poprawił się Szara Pręga, jednak gdy wyczuł zawód ucznia, prędko przesunął czubkiem ogona po jego boku. – Ty masz o wiele ważniejsze zadanie – zapewnił go. – Liściasta Sadzawka chce, żebyś poszedł z nami i nazbierał ziół.

      Świetnie – pomyślał Sójcza Łapa i z rozczarowania stracił apetyt. Odłożył nienaruszoną ryjówkę na stertę zdobyczy.

      – Zjem po powrocie – mruknął bez entuzjazmu.

      – Idziemy nad jezioro – kontynuował Szara Pręga.

      – Nad jezioro? – Sójcza Łapa raptem odzyskał zainteresowanie. Na brzegu jeziora leżał patyk, który był jego łącznikiem ze światem starożytnych kotów. Sójcza Łapa spodziewał się, że odkryje dzięki niemu kolejne tajemnice, o ile zdoła zrozumieć, co dokładnie oznaczają wszystkie ślady pazurów, które wyryto w gałązce. – Miło będzie wyjść z obozu i rozprostować łapy.

      – I to mi się podoba! – Szara Pręga odwrócił się i pobiegł w kierunku ciernistego tunelu. Sójcza Łapa słyszał, jak na drugim jego końcu Szczawiowy Ogon i Mysi Wąs niecierpliwie przestępują z łapy na łapę. Pośpieszył więc za starszym kotem i razem z patrolem wyruszył w las.

      Mysi Wąs, który dopiero niedawno został wojownikiem, trząsł się z podekscytowania.

      – Mam nadzieję, że złapię coś dobrego! Może wiewiórkę!

      – Strzeżcie się, wiewiórki! – zamruczał z rozbawieniem Szara Pręga.

      Powietrze w lesie było ciężkie z gorąca, a podszycie wonne i miękkie. Z oddali słychać było brzęczenie pszczół. Łapy Mysiego Wąsa uderzyły głośno w opadłe na ścieżkę liście, kiedy wraz z Szarą Pręgą zerwał się do biegu.

      – Chciałabym, żeby pora zielonych liści trwała wiecznie! – rozmarzyła się Szczawiowy Ogon, biegnąc obok Sójczej Łapy i ocierając się o niego futrem.

      – Tak – mruknął, odsuwając się od kotki. Znał tę część lasu tak dobrze, że nie potrzebował przewodnika. Odpychając się łapami od liściastego podszycia, ruszył biegiem wzdłuż znajomego szlaku.

      – Zaczekaj na mnie! – zawołała z zaskoczeniem Szczawiowy Ogon.

      Dogonili Szarą Pręgę i Mysiego Wąsa na szczycie wzniesienia. Drzewa kończyły się w tym miejscu, a las przechodził w polanę opadającą łagodnie w stronę jeziora.

      Mysi Wąs głośno dyszał.

      – Prawie złapał tę swoją wiewiórkę! –