ine/>
Tytuł oryginału
THE MYSTERY OF THE EXPLODING TEETH
AND OTHER CURIOSITIES FROM THE HISTORY OF MEDICINE
Copyright © 2018 by Thomas Morris
First published as THE MYSTERY OF THE EXPLODING TEETH AND OTHER CURIOSITIES
FROM THE HISTORY OF MEDICINE by Transworld Publishers
a division of the Penguin Random House group of companies.
Projekt okładki
Beci Kelly/TW
Ilustracje: dzięki uprzejmości US Patent Office oraz Wellcome Libraries;
Scientific American, Bodleian Library, University of Oxford, 4° Z 46 Med. .
Ilustracja na okładce
Shutterstock
Redaktor prowadzący
Adrian Markowski
Redakcja
Aneta Kanabrodzka
Korekta
Grażyna Nawrocka
ISBN
978-83-8234-514-8
Warszawa 2020
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
Wstęp
Kilka lat temu siedziałem w bibliotece, przedzierając się przez dość nudny dziewiętnastowieczny artykuł o chorobie serca, gdy wtem na poprzedniej stronie studiowanego przeze mnie czasopisma dostrzegłem coś ciekawego. Pod obiecującym tytułem Nagłe przemieszczenie się całych jelit w głąb worka mosznowego znalazłem następujący ustęp:
John Marsh, lat 50, robotnik, został przywieziony do szpitala po tym, jak przejechał po nim wóz załadowany cegłami. Podczas oględzin stwierdzono u niego mosznę ogromnych rozmiarów, sięgającą ku dołowi do dwóch trzecich uda, mierzącą w obwodzie 17 cali1. Miała ona barwę czarną jak smoła, a struktura jej ściany wskutek rozdęcia była tak niezmiernie cienka, że groziła natychmiastowym pęknięciem przy najlżejszym dotknięciu.
W głowie zawirowały mi pytania. Dlaczego moszna pacjenta była tak ogromna? Co, u licha, mógł zrobić lekarz z takim urazem w roku 1829? Jak długo nieszczęsny mężczyzna jeszcze żył? W równej mierze zszokowany, co zafascynowany, nie mogłem się oderwać od lektury. Odpowiedzi okazały się tak samo intrygujące. Kiedy koła wozu przejechały po brzuchu Johna Marsha, przygniotły go z taką siłą, że jelita chorego zostały przeciśnięte przez kanał pachwinowy, wąskie przejście pomiędzy jamą brzuszną a wnętrzem worka mosznowego. Ponieważ trzewia pacjenta walczyły obecnie o miejsce w mosznie z jego jądrami, w tym stanie rzeczy chirurg miał przed sobą proste zadanie: musiał je odprowadzić z powrotem na swoje miejsce.
Po ułożeniu pacjenta w łóżku udało się bez większego trudu przywrócić trzewia do naturalnego położenia jedynie poprzez uniesienie bioder i obniżenie barków chorego oraz zastosowanie umiarkowanego i ostrożnego nacisku kompresami flanelowymi zwilżonymi gorącym naparem z maku.
Kuracji dopełniły rozgrzewające okłady (użyto butelek napełnionych gorącą wodą), środki przeczyszczające, opium i pijawki (przystawiane do skóry worka mosznowego). Moje założenia co do szans przeżycia pana Marsha okazały się nadmiernie pesymistyczne.
Dwunastego dnia od wystąpienia urazu stwierdzono, że pacjent powraca do całkowitego zdrowia i może przez kilka godzin siedzieć w łóżku, ale uprzednio jako środek ostrożności zastosowano pas przepuklinowy. Pod koniec trzeciego tygodnia został wypisany ze szpitala jako wyleczony.
Okazało się jednak, że nie całkiem wyleczony, autor dodał bowiem w dopisku:
Pacjent musi dniem i nocą nosić obustronny pas przepuklinowy, w przeciwnym razie bardzo duża masa trzewi natychmiast opada w głąb worka mosznowego2.
Wkrótce odkryłem, że niemal nie sposób przekartkować dawnego czasopisma medycznego, nie natykając się na historie fascynująco wstrętne, komiczne lub dziwaczne. Pomiędzy długimi nieciekawymi rozprawami o stanie londyńskich urządzeń sanitarnych można znaleźć rozrzucone perełki i zabawne anegdoty: opowieści o pacjentach połykających noże, przeprowadzających na własnym ciele zabiegi chirurgiczne albo wymiotujących żywymi ślimakami. Niektóre są przejmujące lub wzruszające, inne ponure, ale wszystkie są czymś więcej niż tylko barwnymi opowieściami. Bez względu na to, jak żenujące opisują schorzenia lub dziwaczne kuracje, wszystkie omawiane przypadki coś nam mówią o przekonaniach żywionych w minionych epokach oraz o ówczesnym stanie wiedzy. Medycy zaskakująco długo pozostawali pod wpływem przesądów i tradycji ludowej, ale nie ulega wątpliwości, że niektórzy wykazywali się niebywałą finezją. Zacząłem kolekcjonować owe niewiarygodne opowieści z mało znanych zakamarków literatury medycznej: historie o cudacznych kuracjach, wprawiających w osłupienie zabiegach chirurgicznych oraz cudownych ozdrowieniach w obliczu niemal pewnej śmierci.
Zawarte w tej książce opisy przypadków pochodzą z okresu obejmującego trzysta lat – od początku XVII stulecia aż do przełomu wieków XIX i XX. W tym czasie medycyna uległa radykalnej odmianie i częściowo przeobraziła się ze sztuki w naukę. Lekarze z wczesnych lat ery nowożytnej nadal ulegali wpływom starożytnych teorii medycznych zawartych zwłaszcza w pismach Galena, rzymskiego lekarza greckiego pochodzenia, nawet jeśli uświadamiali sobie, że jego opinie nie są niepodważalne. Wiele stosowanych przez nich metod leczenia opierało się na Galenowskiej idei, że zdrowie zależy od stanu równowagi między czterema płynami ustrojowymi: krwią, śluzem, żółcią żółtą i żółcią czarną. Jeśli podejrzewano nadmiar jednego z nich, można było przywrócić równowagę poprzez usunięcie go za pomocą upustu krwi albo leków przeczyszczających. Nie znano wówczas znieczulenia, operacje były zatem krótkie, bolesne i brutalne. Chociaż lekarze i aptekarze dysponowali szerokim asortymentem leków, to tylko nieliczne przynosiły większy pożytek.
Trzy stulecia później mikroskop wykazał, że większość chorób zakaźnych wywołują organizmy zbyt małe, by można je było dojrzeć gołym okiem. Lekarze nauczyli się opanowywać zakażenia, przeprowadzać zabiegi operacyjne na nieprzytomnych pacjentach i ordynować leki skutecznie działające w całym spektrum poważnych schorzeń, z niewydolnością serca i padaczką włącznie. Dawne sposoby leczenia nadal jednak pozostawały w użyciu – upusty krwi były zalecane przez mniej postępowych lekarzy jeszcze w 1894 roku, a medycy z epoki wiktoriańskiej, którzy rzadko pomijali pytania o stan wypróżnień, z szalonym zapamiętaniem przepisywali środki na przeczyszczenie.
Wiele metod leczenia opisanych w zamieszczonych tu historiach może ze współczesnej perspektywy sprawiać wrażenie niedorzecznych, a nawet barbarzyńskich, ale medycy z przeszłości wcale nie byli mniej inteligentni czy pracowici od współczesnych lekarzy. Te historie wykazują jedno – godną podziwu, nieustępliwą determinację w niesieniu pomocy pacjentom, i to w czasach, kiedy stan zaawansowania sztuki medycznej pozostawiał wiele do życzenia. Kiedy nie było skutecznych sposobów ulżenia w bólu, poszukiwano nowych, toteż nieuniknione okazywało się badanie licznych ślepych zaułków, zanim znaleziono drogę wiodącą naprzód. Stosowane przez doktorów metody odpowiadały stanowi ich wiedzy o funkcjonowaniu ludzkiego ciała i należy się tylko cieszyć, że nauki medyczne od tamtych czasów tak bardzo się rozwinęły.
W 1851 roku James Young Simpson, pionier anestezji za pomocą chloroformu, napisał artykuł o dziwnych sposobach leczenia stosowanych przez lekarzy ze starożytnego Rzymu. Przestrzegał w nim przed nieroztropnym, zbyt kategorycznym potępianiem „ekstrawagancji i dziwaczności” owych metod i dodał proroczo:
Być może za wiek lub dwa od dzisiaj nasi następcy (…) spojrzą wstecz na stosowane przez nas obecnie, podawane w