Thomas Morris

Tajemnica eksplodujących zębów oraz inne ciekawostki z historii medycyny


Скачать книгу

że jego napletek jest zamknięty na małą, złotą, pięknie wykonaną kłódkę, do której kluczyk zatrzymała ona!

      To już raczej mniej urocze. Myślę, że to w pewnym sensie romantyczne, ale nie każdy doceniłby tego rodzaju gest.

      Zdawałoby się, że damie nie brakowało elokwencji, gdyż swoją retoryką utrzymywała kochanka w dobrym nastroju, w czym pomagała sobie sporadycznymi pieszczotami, i przekonała go nie tylko do wyrażenia zgody na pozostawienie kłódki, lecz także do uznania jej za nader dekoracyjny dodatek. Uzyskała nawet przyzwolenie na powtórne zakładanie kłódki za każdym razem, kiedy przez jakiś czas przebita skóra wydawała się osłabiona, i wreszcie – jakkolwiek niewiarygodne może się to wydawać – na założenie dwóch kłódek „dla zapewnienia sobie podwójnej pewności”.

      To już wydaje się lekką przesadą i może zaskakiwać, że luby się na to zgodził. Z drugiej strony możliwe, że M. uznawał całą rzecz za znacznie przyjemniejszą, niż chciał przyznać przed lekarzami.

      W tym stanie M. pozostawał przez cztery lub pięć lat, stale nosząc na napletku jedną lub dwie kłódki, do których klucze pieczołowicie przechowywała kochanka. Ostateczne konsekwencje były takie, że napletek został zmieniony chorobowo i w czasie, gdy zwrócono się o poradę do p. Dupuytrena, groził już rozwój schorzenia rakowatego.

      Określenia „rakowate” używano niekiedy w opisach utrzymujących się owrzodzeń, a nie złośliwych zmian rozrostowych, mogło to więc być po prostu przewlekłe zakażenie tego wyjątkowo delikatnego miejsca.

      Miejmy nadzieję, że ów francuski magnat przemysłowy zdołał zataić przykry epizod przed pracownikami. Nie jest to bowiem anegdota tego rodzaju, z jaką chciałoby się wystąpić na bożonarodzeniowym przyjęciu dla personelu firmy.

      Chłopak, który wsadził swój knot do świecznika

      W karierze Dupuytrena roiło się od śmiałych chirurgicznych wyczynów i doniosłych przypadków. Należy do nich również poniższy. Opisany w 1827 roku na łamach paryskiego czasopisma, ukazał się pod tytułem, który można z grubsza przetłumaczyć następująco:

      Utknięcie członka w świeczniku.

      Do Hôtel-Dieu zgłosił się pewien chłopak, uczeń bednarski. Po jego jękach, nabrzmiałych rysach zaczerwienionej twarzy, chodzie znamionującym ból, pochylaniu się przy chodzeniu, sposobie stawiania stóp i kurczowym ściskaniu genitaliów można było poznać, że odczuwa silny ból, a jego źródłem są prawdopodobnie drogi moczowe. Zdejmując pospiesznie bieliznę, zdołał wyjąkać, że cierpi z powodu zatrzymania moczu, po czym wyjął członek o barwie purpurowej, niezmiernie obrzęknięty, a pośrodku rozdzielony głęboką bruzdą. Po rozdzieleniu fałdów skóry tworzących brzegi owego zagłębienia p. Dupuytren odkrył ciało obce z żółtego metalu; rozsunął skórę jeszcze głębiej i ku swemu zdumieniu rozpoznał oprawkę świecznika, której szerszy koniec był zwrócony ku przodowi, to jest w kierunku kości łonowej.

      Słowo „oprawka” to chyba nie najlepsze tłumaczenie oryginalnego francuskiego wyrazu bobèche, oznaczającego rodzaj pierścienia lub kołnierza wokół zewnętrznej części świecznika, mającego chwytać krople stopionego wosku albo, jak w tym wypadku, członek chłopaka.

      Ach, te chłopaki, co?

      Po wciśnięciu członka w ten rurkowaty przyrząd nie mógł go wyciągnąć, a wszystkie wysiłki tylko pogarszały nieszczęśliwą sytuację, co więcej, ostry i wąski wlot oprawki był zwrócony ku przodowi i wciskał się w brzeg żołędzi prącia, którą zaczął był już ranić.

      Au!

      P. Dupuytren najpierw naciął szeroki koniec oprawki w dwóch punktach naprzeciw siebie, następnie ze znacznymi trudnościami, ze względu na obrzęk okolicy, rozdzielił oprawkę na dwie części, przedłużając nacięcie. Wtedy asystent mógł wprowadzić cieńsze końce dwóch szpatułek pomiędzy krawędzie rozdzielonego cylindra, który wkrótce uległ wysiłkom chirurga oraz jego pomocnika i rozdzielił się na dwie części, natychmiast uwalniając członek.

      Brzmi to tak, jak gdyby podczas operacji potrzebny był zastęp strażaków zamiast chirurga. Tak czy inaczej podejrzewam, że większość mężczyzn sprzeciwiałaby się manipulacjom z użyciem tnących narzędzi w tak bliskim sąsiedztwie ich własnego, hm… narzędzia. Po trzech dniach nieoddawania moczu zawartość pęcherza chłopaka musiała pozostawać pod ogromnym ciśnieniem, nie trzeba zatem zbyt bujnej wyobraźni, by się domyślić, co się stało po zwolnieniu ujścia.

      P. Dupuytren poznał, że zadzierzgnięcie zostało pomyślnie usunięte, kiedy w jego kierunku trysnął strumień moczu.

      Urocze.

      Jestem pewien, że p. Dupuytren podzielał zachwyt młodego mężczyzny, kiedy tylko wyżął przemoczone ubranie.