Thomas Morris

Tajemnica eksplodujących zębów oraz inne ciekawostki z historii medycyny


Скачать книгу

niesłychanie niedorzeczne nawet jak na ówczesne standardy, więc w uzasadnionych przypadkach nie oparłem się pokusie obdzielenia ich delikatnymi drwinami.

      Większość przedstawionych przypadków zaczerpnąłem z czasopism medycznych, które pod koniec XVIII wieku zaczęły się rozpowszechniać w celu umożliwienia lekarzom dzielenia się wiedzą i doświadczeniem; korzystałem też z podręczników chirurgii i doniesień z gazet. Nieliczne (zawarte w rozdziale Niewiarygodne historie) mogą być blagą, ale olbrzymia większość to autentyczne opisy przypadków dokonane przez medyków, ich szczere relacje. Niektóre przedstawiłem w całości, inne zredagowałem w celu usunięcia zbytecznych lub nieciekawych szczegółów, niemniej niczego nie dodawałem ani nie koloryzowałem.

      Na koniec jeszcze wyjaśnienie: nie jestem lekarzem, żadnych uwag na stronach tej książki nie wolno zatem traktować jak porad medycznych. Czytelnicy, którzy zechcą leczyć swoje schorzenia za pomocą wlewów doodbytniczych z wina porto, przyjmowanych doustnie odchodów węży lub palenia cygar zwilżonych rtęcią, będą to robili na własne ryzyko.

      Thomas Morris

      marzec 2018 roku

      1

      NIEFORTUNNE ZDARZENIA

      W każdej izbie przyjęć regularnie zjawiają się pacjenci z żenującymi problemami zdrowotnymi, których sprawcą są oni sami. Wypytywani o naturę schorzenia i okoliczności jego pojawienia się mogą zachowywać milczenie albo przedstawić niezbyt wiarygodne wyjaśnienia. W 1953 roku do szpitala w Barnsley przyjęto mężczyznę uskarżającego się na silny ból brzucha dręczący go, jak sam twierdził, prawie od dwóch tygodni. Chirurdzy stwierdzili u niego poważne rozdarcie ściany odbytu – ewidentnie spowodowane zaledwie kilka godzin wcześniej – które należało zszyć. Pacjent, zapytany o to, w jaki sposób doznał tego urazu, twierdził, że stał „w pochylonej pozycji” zbyt blisko jednego z ogni sztucznych, które nieoczekiwanie zostały odpalone. Naciskany, by powiedział prawdę, przyznał, że pod wpływem frustracji w życiu osobistym „postanowił odpalić sobie petardę w dupie”. Przypuszczam, że miało to jakoś zaradzić jego problemom.

      Piśmiennictwo medyczne roi się od przykładów bezmyślnych ludzi, protoplastów owego proktologicznego pirotechnika, wkładających dziwne przedmioty w miejsca, w których nie powinny się one znaleźć. Pewien mnich próbował na przykład wywołać ulgę w nękającym go kolkowym bólu brzucha, wlewając sobie do jelita butelkę perfum. Inna relacja dotyczy sposobu, w jaki chirurg ocalił godność chłopa, który jakimś trafem skończył z kielichem zaklinowanym w odbycie. To jednak banalne osiągnięcia w porównaniu z brawurowymi wyczynami zamieszczonymi na kolejnych stronach. Tym, co imponuje w wielu opowieściach o tego rodzaju niefortunnych zdarzeniach, jest pomysłowość doprowadzająca do powstania godnej pożałowania sytuacji, tej zaś często dorównuje zmyślność, z jaką chirurg lub inny lekarz przystąpił do leczenia nieszczęsnego pacjenta.

      W ciągu kilku ostatnich stuleci medycyna niebywale się rozwinęła, ale niektóre jej aspekty nigdy się nie zmieniają. Ludzka zdolność do angażowania się w ryzykowne przygody albo wręcz popisywania się bezbrzeżną głupotą to najwyraźniej cechy, których postęp nie może wykorzenić.

      Widelec w odbycie

      Współczesne czasopisma medyczne nie słyną z chwytliwych tytułów. Nie pomaga w tym terminologia zawodowa – niełatwo napisać błyskotliwy nagłówek, jeśli w temacie artykułu występuje taka nazwa, jak „bestrofinopatia”, „idiopatyczna plamica małopłytkowa” lub „martwicze zapalenie powięzi”.

      Mój ulubiony tytuł z zakresu medycyny został napisany prawie trzysta lat temu. W 1724 roku „Philosophical Transactions”, organ prasowy Royal Society, opublikował list nadesłany przez pana Roberta Payne’a, chirurga z Lowestoft w hrabstwie Suffolk. Jego tytułu nie sposób poprawić:

      Relacja o widelcu wbitym w odbyt, który później usunięto przez pośladek, przekazana w liście do wydawcy nadesłanym przez pana Roberta Payne’a, chirurga z Lowestoft.

      James Bishop z Great Yarmouth, uczący się na cieślę okrętowego, lat około dziewiętnastu, przez sześć lub siedem miesięcy odczuwał gwałtowne bóle w dolnej części brzucha. Nie wydawały się być powodowane przez jakikolwiek rodzaj kolki. Pacjent niekiedy oddawał mocz z krwią, co przywiodło pana P. do przekonania, że może chodzić o kamień w pęcherzu. Medykamenty przynosiły niewielką ulgę. Wreszcie na lewym pośladku, w obrębie lub w pobliżu mięśnia pośladkowego wielkiego, pojawił się twardy guz oddalony o dwa lub trzy cale od skraju odbytu, lekko uwypuklony ku górze. Wkrótce potem chory zaczął oddawać przez odbyt treść ropną, codziennie przez jakiś czas.

      Słowo „guz” zostało tu użyte w starym znaczeniu, niekoniecznie oznaczającym nieprawidłową zmianę rozrostową jakiejś tkanki, lecz opuchliznę dowolnego rodzaju. Opisany tu przykład, jak się okazało, dotyczył torbieli, której ściana w końcu pękła. Chirurg podejrzewał przetokę odbytu, czyli patologiczny kanał łączący końcowy odcinek jelita z powierzchnią skóry. Dalszy rozwój wypadków dowiódł jednak, że lekarz się mylił:

      Wkrótce potem w otworze w obrębie zmiany chorobowej, ponad pół cala pod skórą, ukazały się zęby widelca. Kiedy tylko ukazały się zęby, gwałtowne bóle ustały. Rozdzieliłem ciało pomiędzy zębami, wedle mojej najlepszej oceny sytuacji, a potem wykonałem wokół nich okrężne nacięcie i za pomocą mocnej pary kleszczyków wyciągnąłem zęby, rękojeść i całość [widelca], choć nie bez wielkich trudności. Koniec rękojeści po wyjęciu był zbrukany ekskrementami.

      Naturalnie. Był to zaskakująco duży element zastawy stołowej:

      Młody mężczyzna nie chciał udzielić wyjaśnień, w jaki sposób wpadł w takie tarapaty, przynajmniej do chwili, kiedy zagrożono mu cofnięciem kieszonkowego.