niesłychanie niedorzeczne nawet jak na ówczesne standardy, więc w uzasadnionych przypadkach nie oparłem się pokusie obdzielenia ich delikatnymi drwinami.
Większość przedstawionych przypadków zaczerpnąłem z czasopism medycznych, które pod koniec XVIII wieku zaczęły się rozpowszechniać w celu umożliwienia lekarzom dzielenia się wiedzą i doświadczeniem; korzystałem też z podręczników chirurgii i doniesień z gazet. Nieliczne (zawarte w rozdziale Niewiarygodne historie) mogą być blagą, ale olbrzymia większość to autentyczne opisy przypadków dokonane przez medyków, ich szczere relacje. Niektóre przedstawiłem w całości, inne zredagowałem w celu usunięcia zbytecznych lub nieciekawych szczegółów, niemniej niczego nie dodawałem ani nie koloryzowałem.
Na koniec jeszcze wyjaśnienie: nie jestem lekarzem, żadnych uwag na stronach tej książki nie wolno zatem traktować jak porad medycznych. Czytelnicy, którzy zechcą leczyć swoje schorzenia za pomocą wlewów doodbytniczych z wina porto, przyjmowanych doustnie odchodów węży lub palenia cygar zwilżonych rtęcią, będą to robili na własne ryzyko.
Thomas Morris
marzec 2018 roku
1 Około 43 centymetrów (przyp. tłum.).
2 Sudden protrusion of the whole of the intestines into the scrotum, „London Medical Gazette” 3, nr 72 (1829), s. 654.
3 Simpson J.Y., General observations on the Roman medicine-stamps found in Great Britain, „Monthly Journal of Medical Science” 12, nr 16 (1851), s. 338–354.
1
NIEFORTUNNE ZDARZENIA
W każdej izbie przyjęć regularnie zjawiają się pacjenci z żenującymi problemami zdrowotnymi, których sprawcą są oni sami. Wypytywani o naturę schorzenia i okoliczności jego pojawienia się mogą zachowywać milczenie albo przedstawić niezbyt wiarygodne wyjaśnienia. W 1953 roku do szpitala w Barnsley przyjęto mężczyznę uskarżającego się na silny ból brzucha dręczący go, jak sam twierdził, prawie od dwóch tygodni. Chirurdzy stwierdzili u niego poważne rozdarcie ściany odbytu – ewidentnie spowodowane zaledwie kilka godzin wcześniej – które należało zszyć. Pacjent, zapytany o to, w jaki sposób doznał tego urazu, twierdził, że stał „w pochylonej pozycji” zbyt blisko jednego z ogni sztucznych, które nieoczekiwanie zostały odpalone. Naciskany, by powiedział prawdę, przyznał, że pod wpływem frustracji w życiu osobistym „postanowił odpalić sobie petardę w dupie”. Przypuszczam, że miało to jakoś zaradzić jego problemom.
Piśmiennictwo medyczne roi się od przykładów bezmyślnych ludzi, protoplastów owego proktologicznego pirotechnika, wkładających dziwne przedmioty w miejsca, w których nie powinny się one znaleźć. Pewien mnich próbował na przykład wywołać ulgę w nękającym go kolkowym bólu brzucha, wlewając sobie do jelita butelkę perfum. Inna relacja dotyczy sposobu, w jaki chirurg ocalił godność chłopa, który jakimś trafem skończył z kielichem zaklinowanym w odbycie. To jednak banalne osiągnięcia w porównaniu z brawurowymi wyczynami zamieszczonymi na kolejnych stronach. Tym, co imponuje w wielu opowieściach o tego rodzaju niefortunnych zdarzeniach, jest pomysłowość doprowadzająca do powstania godnej pożałowania sytuacji, tej zaś często dorównuje zmyślność, z jaką chirurg lub inny lekarz przystąpił do leczenia nieszczęsnego pacjenta.
W ciągu kilku ostatnich stuleci medycyna niebywale się rozwinęła, ale niektóre jej aspekty nigdy się nie zmieniają. Ludzka zdolność do angażowania się w ryzykowne przygody albo wręcz popisywania się bezbrzeżną głupotą to najwyraźniej cechy, których postęp nie może wykorzenić.
Widelec w odbycie
Współczesne czasopisma medyczne nie słyną z chwytliwych tytułów. Nie pomaga w tym terminologia zawodowa – niełatwo napisać błyskotliwy nagłówek, jeśli w temacie artykułu występuje taka nazwa, jak „bestrofinopatia”, „idiopatyczna plamica małopłytkowa” lub „martwicze zapalenie powięzi”.
W ostatnich latach obserwuje się jednak ruch przeciwko temu sterylnemu żargonowi, a paru naukowców stara się przykuć uwagę czytelników za pomocą aluzji literackich, nawiązań do kultury popularnej albo kalamburów. Autor artykułu opublikowanego niedawno na łamach „New England Journal of Medicine” desperacko próbował przymilać się do fanów George’a R.R. Martina tytułem Game of TOR: the target of rapamycin rules four kingdoms (Gra o TOR: punkt uchwytu rapamycyny rządzi czterema królestwami4). Inny artykuł, o ciałach obcych w pęcherzu moczowym, nosił tytuł From urethra with shove (Z cewki moczowej w wyniku popchnięcia5)6. A jeśli chodzi o przykład czystej hucpy, to trudno przebić nagłówek Super-mesenteric-vein-expia-thrombosis, the clinical sequelae can be quite atrocious (Zakrzepica żyły krezkowej górnej – kliniczne następstwa mogą być okropne7) – nieprawdopodobny tytuł artykułu na temat poważnego powikłania zapalenia wyrostka robaczkowego.
Mój ulubiony tytuł z zakresu medycyny został napisany prawie trzysta lat temu. W 1724 roku „Philosophical Transactions”, organ prasowy Royal Society, opublikował list nadesłany przez pana Roberta Payne’a, chirurga z Lowestoft w hrabstwie Suffolk. Jego tytułu nie sposób poprawić:
Relacja o widelcu wbitym w odbyt, który później usunięto przez pośladek, przekazana w liście do wydawcy nadesłanym przez pana Roberta Payne’a, chirurga z Lowestoft.
James Bishop z Great Yarmouth, uczący się na cieślę okrętowego, lat około dziewiętnastu, przez sześć lub siedem miesięcy odczuwał gwałtowne bóle w dolnej części brzucha. Nie wydawały się być powodowane przez jakikolwiek rodzaj kolki. Pacjent niekiedy oddawał mocz z krwią, co przywiodło pana P. do przekonania, że może chodzić o kamień w pęcherzu. Medykamenty przynosiły niewielką ulgę. Wreszcie na lewym pośladku, w obrębie lub w pobliżu mięśnia pośladkowego wielkiego, pojawił się twardy guz oddalony o dwa lub trzy cale od skraju odbytu, lekko uwypuklony ku górze. Wkrótce potem chory zaczął oddawać przez odbyt treść ropną, codziennie przez jakiś czas.
Słowo „guz” zostało tu użyte w starym znaczeniu, niekoniecznie oznaczającym nieprawidłową zmianę rozrostową jakiejś tkanki, lecz opuchliznę dowolnego rodzaju. Opisany tu przykład, jak się okazało, dotyczył torbieli, której ściana w końcu pękła. Chirurg podejrzewał przetokę odbytu, czyli patologiczny kanał łączący końcowy odcinek jelita z powierzchnią skóry. Dalszy rozwój wypadków dowiódł jednak, że lekarz się mylił:
Wkrótce potem w otworze w obrębie zmiany chorobowej, ponad pół cala pod skórą, ukazały się zęby widelca. Kiedy tylko ukazały się zęby, gwałtowne bóle ustały. Rozdzieliłem ciało pomiędzy zębami, wedle mojej najlepszej oceny sytuacji, a potem wykonałem wokół nich okrężne nacięcie i za pomocą mocnej pary kleszczyków wyciągnąłem zęby, rękojeść i całość [widelca], choć nie bez wielkich trudności. Koniec rękojeści po wyjęciu był zbrukany ekskrementami.
Naturalnie. Był to zaskakująco duży element zastawy stołowej:
Jego długość wynosiła sześć i pół cala8, był to duży widelec kieszonkowy; rękojeść miał wykonaną z kości słoniowej, zabarwioną na kolor ciemnego brązu; część żelazna jest czarna i gładka, lecz niezardzewiała.
Młody mężczyzna nie chciał udzielić wyjaśnień, w jaki sposób wpadł w takie tarapaty, przynajmniej do chwili, kiedy zagrożono mu cofnięciem kieszonkowego.
Jego krewny, wielebny pan Gregory Clark, proboszcz