stojący na zewnątrz sali skinął w stronę drzwi.
– Detektywie Parker, w środku jest pielęgniarka.
– Dziękuję. Jak się pan nazywa?
– Peter Stanfield. Ludzie mówią na mnie Pete.
– Dzięki, Pete. Ktoś jeszcze się tu kręcił?
– Nikt, tylko ta kobieta, która przyniosła jedzenie, i ta, która przychodzi co godzinę sprawdzać stan pacjentów. Jeśli ktoś miałby wchodzić do środka poza siostrą Megyn, wchodzę z nimi.
– Dzięki.
– Cieszę się, że mogę tu być. Nie poznałem jej wcześniej, ale jest bardzo miła. – Rozejrzał się po korytarzu. – Naprawdę ktoś chciałby ją zabić nawet tutaj?
– Myślę, że to wysoce prawdopodobne – odparł Ryan. – Ktoś, kto zna szpital i jego otoczenie, przeciął jej przewód hamulcowy wczoraj między jedenastą w nocy a siódmą rano. Jest możliwe, że to ktoś z pracowników.
Twarz Pete’a spoważniała.
– Zajmuję się tym.
Z sali Leigh wyszła Megyn. Popatrzyła na reklamówkę w ręce Ryana, a on przygotował się już na ostrą reprymendę.
Pielęgniarka patrzyła na niego długo, po czym parsknęła śmiechem.
– To duża dziewczyna, ale jeśli zwymiotuje wszędzie dokoła, będę pana ścigać.
– Tak jest – odparł, po czym zapukał do drzwi.
Kiedy wszedł do środka, Leigh rozmawiała przez telefon.
– Wiem… Tak… Okej… Tak. Jest tutaj. Nigdzie nie pójdzie. Co mu powiedziałeś?
Te słowa mogłyby być bolesne, gdyby nie mrugnęła do niego, kiedy je wypowiadała.
Leigh do niego mrugnęła? Ciekawe. Wcześniej prawie to zepsuł. Była ofiarą. Nie znosił używać tego słowa wobec niej, ale było to zgodne z aktualną sytuacją i toczącym się śledztwem. Tym, za które był odpowiedzialny. Kirk go zabije, jednak gra może być warta świeczki.
Lecz nie był to czas ani miejsce na to. Jej emocje były rozchwiane. Sama ta sytuacja była przerażająca, a przecież przez ostatnie kilka miesięcy Leigh również cierpiała. Jeśli do tego wszystkiego dodało się prześladowcę, oznaczało to, że była bardzo krucha.
Nie myślał jednak o niej, że jest słaba. Ani trochę. Leigh była jedną z najdzielniejszych osób, jakie znał. Jednak nawet najpotężniejsza wieża mogła zostać osłabiona na skutek ciosów zadawanych w jej podpory. A jej podpory ucierpiały.
Wyciągnął butelkę coli z siatki i podał Leigh niczym sommelier prezentujący butelkę wina. Kobieta odkręciła zakrętkę i powąchała, aby sprawdzić zawartość. Nadal rozmawiała z Kirkiem.
Ryan nie mógł opanować śmiechu. Wyjął z reklamówki styropianowe pudełka, a następnie plastikowe torebeczki z masłem, maleńkie pojemniczki z syropem, a także widelce i noże. Leigh kończyła w tym czasie rozmowę z bratem. Usłyszał, jak wzdycha, kiedy odkładała telefon na stolik przy łóżku.
– Wszystko w porządku? – spytał.
– Kirk jest zdenerwowany. Chce przyjechać. Powiedziałam mu, żeby tego nie robił. I tak by nie mógł. Nie może zostawić Simone, a ona nie dostanie wolnego. On prawdopodobnie też straciłby stanowisko. Pracuje teraz nad ważną sprawą.
– Ty też jesteś ważna.
Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
– Tak powiedział. Ale myślę, że przekonaliśmy go, aby na razie siedział spokojnie. – Na jej twarzy odmalowała się zaduma, ale Ryan nie mógł się zdobyć na to, by spytać, o czym teraz myśli.
Przygotował dla niej jajka, kaszę, tosty, masło i dżem, po czym przekręcił tacę tak, że leżała w poprzek łóżka.
Podziękowała mu uśmiechem.
– Mogę odmówić modlitwę? – zaproponował.
– Proszę.
– Ojcze, dziękujemy Ci za to jedzenie. Dziękujemy, że dziś chroniłeś Leigh, i prosimy, abyś dał nam mądrość i wnikliwość, kiedy będziemy prowadzić śledztwo. Pomóż nam dowiedzieć się, co się dzieje. Prosimy o opiekę nad Leigh. Dziękujemy, że zawsze możemy się do Ciebie zwracać, a Ty nas wysłuchujesz. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.
– Amen. – Uniosła głowę i skinęła w kierunku jedzenia. – Dziękuję.
Polał jej placki sporą ilością syropu.
– Nie, to ja dziękuję – powiedział. – Zawsze się cieszę, kiedy mam wymówkę, żeby zjeść „Zlew kuchenny”.
Swobodnie rozmawiali. Mówili o pracy Kirka i rodzinie Simone. Ryan opowiedział jej o wygłupach Zoe i niesamowitych zdolnościach Caleba w dziedzinie budowania z klocków „Lego”.
Próbował jeść powoli, ale w moment pochłonął swoją porcję, a tymczasem Leigh tylko dziobała w swojej. Kilka kęsów jajecznicy. Kawałeczek tostu. Chwila przerwy, a następnie kasza.
– Nie zrobi ci się niedobrze, co? – spytał. – Bo ta pielęgniarka mnie pobije, jeśli tak się stanie.
Zaśmiała się.
– Megyn nie skrzywdziłaby muchy. Myślę, że jesteś bezpieczny.
– Ulżyło mi, ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
– Czuję się dobrze. Właśnie się zastanawiałam, czy tak zostanie. To wszystko jest pyszne, ale nie dam rady dokończyć. Weźmiesz trochę?
– Co?
– Patrząc na to, jak wyczyściłeś talerz, domyślam się, że nie jadłeś cały dzień. A nie miałeś przewagi w postaci znieczulenia.
– Nie powiedziałbym, że to przewaga.
Uśmiechnęła się i przesunęła kaszę kukurydzianą w jego stronę.
– Chcesz trochę?
Nie powinien.
– Och, dobrze – rzekł. Wziął pojemnik z kaszą i przełożył zawartość na swój talerz.
Z korytarza dobiegł głośny dźwięk uderzenia. Kasza nie trafiła na talerz, tylko wysypała się na podłogę, kiedy Ryan gwałtownie wstał. Sięgnął po broń i stanął między Leigh a drzwiami.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich Megyn ze śmiertelnie bladą twarzą.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale coś bardzo złego dzieje się z tym policjantem.
– Co? – spytała Leigh.
Ryan ruszył w stronę drzwi. Nie chciał wybiegać na korytarz. To mogła być pułapka.
– Co się dzieje?
Poczuł ulgę, słysząc głos Gabe’a.
– Pete – powiedział Gabe – co się stało?
Ryan nadal się wahał. Jego kolega przecież dałby sobie radę, a otwieranie drzwi mogło być zagrożeniem dla Leigh.
Gabe zawołał:
– Parker? Wszystko w porządku? Przydałaby mi się pomoc.
Ryan wychylił głowę.
Ujrzał Pete’a, który z trudem próbował się podnieść z ziemi, i Megyn tuż przy nim.
– Próbujecie mnie zabić? – bełkotał młody policjant.
Ryanowi zajęło chwilę, aby go zrozumieć. Patrzył to na niego, to na pielęgniarkę, to na Gabe’a. Pielęgniarka była przerażona.