Ker Dukey

Skradzione laleczki


Скачать книгу

Co ja jestem, twój chłopak?

      Nieświadomie rozdziawiam usta. Czy ja właśnie okazałam słabość w obecności Dillona? Naprawdę muszę lepiej kontrolować swoje emocje, albo ten gość dobierze mi się do tyłka. Pewnie chciałby wiedzieć, dlaczego tak dziwnie reaguję. Nie zamierzam mu tego zdradzać.

      Strzepuję dłonie, by pozbyć się napięcia w mięśniach, po czym raz jeszcze spoglądam na tego dupka. W sumie to nawet dobrze, że jest dupkiem. Mrużę oczy, a on posyła mi złośliwy uśmiech.

      – No dalej – zachęca słodkim, pełnym sarkazmu głosem. – Jesteśmy pięknymi laleczkami, podejdź no tutaj, pobaw się z nami.

      Kiedy się wzdrygam, on wybucha śmiechem.

      – Bez obaw, te nawiedzone zabawki przerażają mnie tak samo jak ciebie – zapewnia z poważnym wyrazem twarzy.

      – One mnie nie przerażają – protestuję.

      Nie one. Tylko to, co symbolizują.

      – Jasne. Wmawiaj to sobie dalej – kpi, po czym wysiada z samochodu.

      – Mhm… Żryj gówno – warczę pod nosem, wychodząc zaraz za nim.

      Scott klepie się po brzuchu, po którym wcale nie widać jego zamiłowania do słodyczy. Jego brzuch jest płaski i chyba nawet umięśniony. Biodra ma wąskie.

      – Dzięki, ale jestem już najedzony.

      – No raczej, zjadłeś prawie całe pudełko pączków – prycham. – Daję ci góra minutę, zanim dostaniesz zawału.

      – O nie, i co wtedy? Będziesz musiała mi zrobić oddychanie usta-usta.

      – Prędzej napluję ci do gęby.

      – Och, Phillips, przestań już ze mną flirtować – żartuje. – Nie jestem w nastroju na wymienianie z tobą płynów ustrojowych. To miejsce zbrodni, okaż trochę szacunku!

      Szczęka mi opada, a on odchodzi zadowolony z siebie. Próbuję ignorować dziwne wibracje w podbrzuszu oraz ukryć uśmiech, który w tej sytuacji jest zdecydowanie nie na miejscu.

      Muszę przyznać, że nigdy dotąd nie patrzyłam na Dillona w ten sposób. Nie zaglądałam pod skorupę, którą się otacza. W sumie to on wcale nie wygląda tak źle… Ech, kogo ja oszukuję? Samej siebie nie sposób okłamać. Scott jest przystojny, pewny siebie i zachowuje się jak prawdziwy samiec alfa. Po prostu na co dzień jego urok osobisty zakrywa gruba warstwa pieprzonej arogancji.

      – Phillips? Czy ty przypadkiem nie patrzysz na mój tyłek? – Staje w wejściu i spogląda na mnie, ignorując ludzi wokoło. Za policyjną taśmą zebrał się już tłum gapiów, a w środku, tuż obok ciała, czeka na nas policjant… Jak zwykle. Dlaczego mundurowi zawsze muszą ignorować zakaz wchodzenia na miejsce zbrodni?! Idioci.

      – Patrzę – odpowiadam, wchodząc do środka. – I szukam najlepszego miejsca, żeby cię w niego kopnąć.

      – Więc lubisz ostre zabawy? A to ci niespodzianka. – Wzrusza ramionami, po czym odchodzi, a ja znów rozdziawiam usta.

      Muszę przyznać, że czy to celowo, czy przez przypadek, Dillon zdołał na chwilę oderwać moje myśli od tego potwornego miejsca. Teraz jednak nasze przekomarzania dobiegły końca, a rzeczywistość spada mi na głowę niczym lawina ciężkich kamieni.

      Wszyscy wiedzą o twojej przeszłości, niegrzeczna laleczko.

      Moje płuca błagają o tlen. Czuję ich ból, kiedy wstrzymując oddech rozglądam się po sklepie.

      Widzę je wszędzie. Spoglądają na nas z półek, gablotek i wystaw. Blada skóra, rubinowe wargi, wielkie oczy przenikające w głąb mojej duszy…

      – Jade?

      Natychmiast podnoszę na niego wzrok. Dillon zwrócił się do mnie po imieniu. Imieniu, nie nazwisku. Pracujemy razem już od ośmiu miesięcy, jeździmy jednym samochodem, jemy przy tym samym stole, a mimo to nigdy dotąd nie powiedział do mnie „Jade”.

      – Może lepiej porozmawiaj ze świadkiem. Czeka przy radiowozie.

      Opuszczam wzrok na podłogę, na ciało zamordowanej kobiety leżące w kałuży krwi. Ofiara nie spodziewała się ataku. Ciemnoczerwone ślady na ladzie wskazują na to, że morderca zaszedł ją od tyłu. W sklepie nie widać też śladów walki, nic nie jest połamane ani zepsute…

      Bum!

      Podskakuję przerażona, kiedy porcelana uderza o drewnianą posadzkę i rozbija się na małe kawałeczki. Serce bije mi mocniej niż zwykle. Krew płynie szybciej. Kiedy patrzę na podłogę, widzę rozbitą lalkę, leżącą tuż obok właścicielki sklepu.

      Policjant, którego wcale nie powinno tu być, wzrusza ramionami. Marszczy nos i przygryza swoją pięść, a następnie zakłada ręce na piersi.

      – Ups, niezdara ze mnie – mruczy, spoglądając na półkę stojącą tuż za nim. Kretyn.

      Rozwalona na kawałki twarzyczka patrzy mi prosto w oczy, kiedy ja znowu tonę w otchłani swoich wspomnień.

      Lubię ten dźwięk. Huk piorunów i dudnienie kropel deszczu uderzających w ściany. To brzmi tak uśmierzająco.

      Wyobrażam sobie, jak woda wlewa się do celi, zalewa ją i topi mnie, uwalniając moją duszę od koszmaru, który przeżywam.

      Za ścianą Macy pociąga nosem. Słyszę jej pisk za każdym razem, gdy rozlega się grzmot.

      Żałuję, że nie mogę zobaczyć koloru błyskawic na niebie. Chciałabym poczuć zapach deszczu, odetchnąć rześkim, nocnym powietrzem. Czas mija, a ja przestałam zwracać na to uwagę. Kiedyś codziennie robiłam w ścianie nową kreskę, by wiedzieć, ile dni minęło od naszego porwania. Skończyłam z tym, kiedy przy trzynastej zdarłam sobie paznokieć.

      To było tak dawno temu…

      Moje włosy są już dłuższe, a piersi w końcu zaczęły rosnąć. Gdyby tylko Bo mógł mnie teraz zobaczyć… W końcu przestałby się śmiać, że jestem deską.

      Zdaniem mamy chłopcy są wredni dla dziewczynek, kiedy je lubią, ale nie wiedzą, jak to wyrazić. Pewnie miała rację. Benny jest okrutny, a przecież mówi, że nas kocha.

      Trzask… bum.

      – Ach!

      Krach!

      Słyszę sapanie dochodzące zza drewnianych drzwi celi. Moje serce drży niczym ziemia pod kopytami rozpędzonych wierzchowców.

      – Patrz, co przez ciebie zrobiłem! – ryczy Benny – Benjamin. Wzdłuż kręgosłupa czuję lodowate dreszcze. Mam gęsią skórkę. Chłód chwyta mnie za ramiona i przenika do klatki piersiowej.

      – Jest zniszczona – warczy, obrażony niczym małe dziecko. Kiedy słyszę brzdęk kluczy, natychmiast zrywam się do biegu. W drzwiach celi jest niewielkie okienko. Nie zakrył go, bym mogła obserwować, jak pracuje nad swoimi lalkami.

      – To moja wina! – krzyczę, próbując ściągnąć na siebie jego gniew. Niech ukarze mnie, nie Macy! Odpowiada mi przeszywająca cisza, przerywana jedynie odgłosami burzy.

      Nagle dochodzi do mnie krzyk siostry. Jest jak zatruta strzała wymierzona prosto w moje niegdyś niewinne serce. Zatruwa je. Zabija.

      Łapię drzwi tak mocno, że drzazgi wbijają mi się w palce. Widzę krople krwi na opuszkach. Nieważne. Wypuszczam powietrze tak szybko, jak gdyby ktoś ścisnął moje płuca i próbował zgnieść je na proch.

      Widzę jego napięte, twarde mięśnie na spoconych plecach, kiedy pochyla się nad skuloną na podłodze Macy. Ciągnie ją za włosy.

      Gęste,