Aurora Belle

Raw


Скачать книгу

dzwonić do mnie o każdej porze? Nawet jeśli nie będziesz miała żadnej ważnej sprawy. – Wzruszam ramionami. – Możesz dzwonić z głupotami, na przykład, jeśli będziesz potrzebowała porady sercowej albo nie będziesz wiedziała, jakiego detergentu użyć do wywabienia plam. – Śmieje się, a mój uśmiech łagodnieje. – Dzwoń ze wszystkim. Już nie zajmuję się twoją sprawą, ale możesz zostać moim kolejnym dzieckiem.

      Uśmiech znika jej z twarzy. Oczy lśnią.

      – Dziękuję, pani Ballentine – szepcze.

      – O nie – stwierdzam poważnie, potrząsając głową. – Jesteś już prawie dorosła. Mów mi Lexi.

      Przeciera oczy, by powstrzymać łzy.

      – Dziękuję, Lexi.

      Idąc tyłem do samochodu Drew, rzucam:

      – Nie ma za co.

      Drew czeka cierpliwie na siedzeniu kierowcy, bawiąc się telefonem. Gdy zbliżam się do samochodu, czuję, że On mnie obserwuje.

      Wstrząsa mną niespodziewany dreszcz. Czuję to na całym ciele.

      Zatrzymuję się gwałtownie, próbując zachować zimną krew. Otwieram torebkę i udaję, że szukam czegoś ważnego.

      Serce mi przyspiesza.

      Gdzie on jest?

      Staram się dyskretnie rozejrzeć. Patrzę na jedną z kafejek po drugiej stronie ulicy. Szukam znajomej czarnej kurtki z kapturem. Już mam się poddać, gdy go dostrzegam.

      Obserwuje mnie spod kaptura, wyciągnięty na kawiarnianym krzesełku.

      Wiem, że powinnam to zgłosić.

      Jest wszędzie. Dosłownie wszędzie. Wydaje się wręcz, że wie lepiej niż ja, dokąd się udam w następnej kolejności.

      Unosi głowę, nasze oczy się spotykają.

      Nigdy dotąd nie pokazywał, że mnie dostrzega. Nie zrobił nic, żeby mnie poznać.

      Po prostu…był. Nigdy nie wykonując żadnego ruchu, który świadczyłby o tym, że czegoś ode mnie chce.

      Właściwie za każdym razem, kiedy go widzę, coś się we mnie zmienia.

      Ten nieznajomy mężczyzna jest w mojej podświadomości. Pojawia się w moich snach. Co jest niedorzeczne. Wiem.

      Jego oczy są dzikie. Pełne ognia. Nie wiem, co o tym myśleć.

      – Gotowa, Lex? – woła Drew.

      A ja potrząsam głową, gdy zdaję sobie sprawę, że od blisko pięciu minut stoję, gapiąc się na nieznajomego po drugiej stronie ulicy. Z płonącymi policzkami odpowiadam:

      – Wracajmy do biura.

      Ponownie wędruję wzrokiem w jego stronę.

      Ostatnie spojrzenie.

      Ale go już tam nie ma. Jak zwykle.

      Śledzona przez ducha.

      Wzdycham po cichu.

      Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.

      Gdy dojeżdżamy do pracy, żegnam się z Drew i po raz tysięczny przyjmuję gratulacje w związku z wygraną sprawą Tahlii.

      Uśmiech nie schodzi mi z ust, gdy idę do biura. Kiedy do niego wchodzę, okazuje się, że ktoś siedzi na moim krześle.

      Cóż, w zasadzie to rozpiera się na nim jak jakiś milioner, z nogą na moim biurku.

      – Michael, zabieraj tę nogę. Natychmiast.

      Odzywanie się surowym, matczynym głosem nie jest specjalnie pomoce, jeśli robię to z szerokim uśmiechem na twarzy.

      Ale z Michaelem jest inaczej. Jest dobrym dzieciakiem.

      Zabiera nogę, uśmiechając się krzywo.

      – Masz dla mnie jakieś nowe wieści?

      Cholera.

      Mina mi rzednie. A kiedy to zauważa, jemu też.

      Michael ma prawie siedemnaście lat. Wychowuje się w rodzinie zastępczej, ale problem w tym, że jego biologiczna matka niespełna sześć miesięcy temu wyszła z więzienia, a on chce znów z nią zamieszkać.

      Ale ona…

      – Nie chce mnie z powrotem. – Ze złością patrzy w podłogę.

      Podchodzę bliżej, kładę torebkę na biurku i z westchnieniem siadam na drugim krześle.

      – Och, skarbie. To nie tak. Nie chodzi o to, że cię nie chce, bo chce. Tu chodzi o coś zupełnie innego.

      Unosi wzrok.

      – Powinnaś być po mojej stronie.

      Nachylam się, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.

      – Jestem zawsze po twojej stronie. Nigdy w to nie wątp.

      To najwyraźniej trochę go uspokaja, ale nadal wygląda na wkurzonego.

      – Dlaczego? – pyta cicho.

      Odchylam się na krześle, po czym wyjaśniam:

      – Gdy ktoś wychodzi z więzienna, dzieje się wiele rzeczy naraz. Zwykle mieszkanie, które państwo zapewnia takiej osobie, nie jest zbyt dobre. Otrzymuje jedynie podstawowe środki do życia. Potem musi znaleźć pracę. I ją utrzymać. Twoja mama co tydzień musi chodzić na terapię, a przez jakiś czas będą jej też co miesiąc robić testy na obecność narkotyków. I, mówiąc szczerze, kotku… – unosi wzrok – według niej zasługujesz na coś lepszego. Ja też tak uważam. Obawia się, że odzyska cię tylko na kilka miesięcy, a potem skończysz osiemnaście lat i się usamodzielnisz. Bo tak będzie, prawda?

      Twarz Michaela łagodnieje.

      – Tak. Tylko najpierw muszę zarobić trochę kasy.

      Wyginam wargi w lekkim uśmiechu.

      – Dobrze, więc znajdziemy ci pracę.

      Kiwa głową, a potem pyta:

      – Jak poszło z Tahlią?

      Mały gno…

      Wie, że nie mogę mu udzielić takiej informacji.

      Przybieram nieodgadniony wyraz twarzy.

      – Nie wiem, o czym mówisz.

      Szczerzy się.

      – Właśnie, że wiesz. Dziś miała rozprawę. A ty pracowałaś nad jej sprawą.

      Bez emocji wzruszam ramionami.

      – Jeśli chcesz się dowiedzieć czegoś o Tahlii, sugeruję, żebyś zapytał właśnie ją.

      Patrzy na mnie z rozmarzeniem.

      – Jest niezłą laską. Widywałem ją w szkole, ale nigdy nie miałem okazji zagadać. A chciałbym.

      To takie urocze. Coraz trudniej jest mi utrzymać pokerową minę.

      – Cóż, w takim razie może się postaraj. Zaproś ją gdzieś. Idźcie do kina czy coś w tym stylu.

      Na jego twarzy pojawia się stoicki spokój.

      – Zaproszę gdzieś dziewczynę tylko wtedy, kiedy będę wiedział, że mogę o nią zadbać. A w tej chwili nie mogę. Więc randki nie wchodzą w grę.

      Boże, zlituj się. Rośnie nam tu idealny materiał na męża.

      Uśmiecham się łagodnie.

      – Dobry z ciebie chłopak, Mikey. Znajdziemy ci pracę. Wkrótce.

      Wstaje nagle, zabiera plecak, po czym rusza do drzwi.

      – Do zobaczenia, pani Ballentine.

      Odwracam