Aurora Belle

Raw


Скачать книгу

zamienić słówko, Lex?

      Zapraszam go gestem dłoni.

      – Pewnie. Co mogę dla ciebie zrobić?

      Siadam za swoim biurkiem, a on zajmuje miejsce naprzeciwko mnie i wręcza mi ulotkę wraz z dokumentami. Kiwam głową, wiedząc już, o co chodzi.

      Test na narkotyki, powtarzany co roku.

      Na moim stanowisku jest to obowiązkowe. W Australii nie ma żadnej tolerancji dla narkotyków wśród pracowników opieki społecznej. Co mi nie przeszkadza. I tak ich nie biorę.

      Charlie nachyla się, po czym mówi cicho:

      – W tym roku przyszły wcześniej. Dostaliśmy cynk, że ktoś z biura bierze.

      Na myśl, że ktoś z moich współpracowników został przyłapany na zażywaniu narkotyków, zaczyna swędzieć mnie skóra, a włoski na karku stają dęba.

      – Och – szepczę z szeroko otwartymi oczami.

      Charlie kiwa głową na moją reakcję.

      – Dokładnie. Zastanawiamy się, czy nie zacząć robić testów dwa razy do roku. By ludzie nie czuli się zbyt pewnie.

      Całkowicie się z nim zgadzam.

      – Jeśli zaczynają sobie folgować, to może być dobry pomysł. Szczególnie że ktoś z naszych, bierze.

      Wściekam się na myśl, że jednym z moich dzieci miałaby opiekować się osoba, która zażywa dragi.

      Wiele z nich widziało już zbyt dużo złego w swoim życiu, a za większością z tych rzeczy stały narkotyki. Chcę ochronić te dzieci. Chcę, żeby miały dzieciństwo, którego ja nie miałam. Chcę przy nich być, żeby chwycić ich dłoń, gdy zdarzy im się upaść.

      Ale muszę uważać.

      I będę uważać.

      Na tyle, na ile osoba, która ma stalkera, jest w stanie.

      W drodze powrotnej śpiewam razem z radiem. Świadoma, że nie mam niczego, ale to niczego w lodówce, zatrzymuję się przy restauracji z okienkiem, żeby zamówić burgera. Potem wracam do domu.

      Parkuję tam, gdzie zwykle, marszcząc brwi. Obie latarnie oświetlające parking są zepsute. Zwykle działają na zmianę. Siedzę przez chwilę w aucie.

      Dziwne, wczoraj świeciły obie.

      Dyskretnie otwieram drzwi i się rozglądam. Wszystko wydaje się w porządku.

      Więc dlaczego serce bije mi tak szybko?

      Sama się nakręcasz.

      Parskam pozbawionym humoru śmiechem, po czym przesuwam dłonią po twarzy. Naprawdę sama się nakręcam. Światła nie działają, a ja już panikuję. Potrząsam głową na własną głupotę, a potem z westchnieniem otwieram drzwi. Sięgam pod siedzenie po swój posiłek.

      – Cholera!

      Napój wylatuje mi z dłoni i wylewa się na fotel.

      Z westchnieniem sięgam na tylne siedzenie, gdzie zwykle trzymam ręcznik na siłownię. Rzucam go na przednie siedzenie i staram się wytrzeć tyle, ile się da. Gdy się cofam, ktoś nagle jedną ręką zakrywa mi usta, a drugą łapie mnie w talii. Mocno.

      Słyszę dyszenie przy uchu.

      – Krzyknij, a zerżnę cię bez gumki. Mam AIDS. Chcesz AIDS, suko?

      Z całych sił staram się nie panikować, gdy kręcę szybko głową, a napastnik śmieje się przy mojej twarzy.

      Pachnie źle. Naprawdę źle. Cuchnie zgnilizną.

      – Pójdziesz ze mną. Nie będziesz walczyć. Będziesz grzeczna, prawda?

      Kiwam głową, zamykając oczy. Ale gdy ciągnie mnie wzdłuż budynku, zaczynam płakać. Łzy płyną mi po twarzy, a ciało trzęsie się ze strachu. Nic nie mogę na to poradzić. Wiem, że zgodziłam się, że nie będę walczyć, ale zapieram się obcasami i wbijam mu paznokcie w ramię. Nie chcę, by zabrał mnie w jakieś ciemne miejsce na uboczu.

      To kawał chłopa. Nie poradzę sobie z nim sama. Gdy zdaję sobie z tego sprawę, zaczynam płakać jeszcze bardziej, rozumiejąc w pełni, w jak beznadziejnej znalazłam się sytuacji.

      Wzdrygam się z odrazy, gdy ciepłym, mokrym językiem liże skórę na mojej twarzy.

      – Och, cicho. Będzie ci się podobało. Obiecuję.

      Na pewno nie, ty chory pojebie!

      – Zamknij oczy! – rozkazuje.

      Nie słucham. Zaczynam się stawiać. Oczy mam ciągle otwarte.

      I wtedy dźga mnie nożem w bok. Głęboko. Gdy czuję, jak czubek przebija moją skórę, szlocham w jego brudną dłoń.

      – Zamknij, kurwa, swoje oczy szmato.

      Dygoczę, opuszczając powieki, a potem czuję, jak wolną ręką ciągnie moje spodnie w dół. Pasek go powstrzymuje.

      – Rozepnij pasek i ściągaj majtki – warczy. – Natychmiast.

      Moje trzęsące się dłonie nie chcą ze mną współpracować, kupując mi trochę czasu, ale to trwa do chwili, gdy napastnik zaczyna ciągnąć mnie mocno za włosy. Wyję z bólu. Nóż znika, a chwilę później czuję nacisk ramienia na mojej szyi. Ręką rozpycha moje uda, a ostrze przenosi pod ucho. Choć jestem roztrzęsiona, jakoś udaje mi się rozpiąć pasek oraz guziki. Odwraca mnie, by wcisnąć mój policzek w zimne cegły. Ostrze spoczywa teraz na moim gardle. Szarpie moje spodnie w dół, a ja instynktownie zaciskam uda. Wciska między nie rękę i pociera mnie przez majtki, przez co płaczę jeszcze głośniej. Gdy czuję na tyłku jego fiuta, wzdrygam się tak mocno, że moje ciało zaczyna się telepać.

      Zalewa mnie obrzydzenie. To jest obrzydliwe.

      Mocniej ściskając moją szyję, syczy:

      – Zamknij mordę i nie wydawaj żadnego, kurwa, dźwięku. – Jego zapach otacza mnie ze wszystkich stron, płaczę tak mocno, że się krztuszę.

      Zabiera rękę spomiędzy moich nóg, po czym wsadza ją pod koszulę, by ścisnąć pierś.

      Serce mi krwawi przy każdym odrażającym dotyku. Dotyka mnie tam, gdzie mu się podoba, zupełnie jakbym była zabawką, a nie człowiekiem. Zsuwa dłoń po żebrach, opiera ją na biodrze, po czym stwierdza:

      – Niech mnie, trafiłem na ślicznotkę.

      A potem wkłada mi ręce w majtki i mocno ściska tyłek. Moim ciałem wstrząsają kolejne dreszcze. Marzę tylko o tym, żeby to przetrwać.

      Nigdy nie byłam ofiarą napaści. Ale wielu z moich podopiecznych, było. I teraz wiem, że za każdym razem, gdy mówiłam do któregoś ze swoich dzieci „rozumiem”, nie miałam pojęcia, o czym mówię.

      Ani trochę.

      Niemal czuję, jak łamie mi się teraz serce.

      Nagle, zostaję gwałtownie odciągnięta do tyłu. Ląduję na twardym betonie z głuchym łupnięciem i z niepokojem obserwuję rozgrywającą się przede mną scenę.

      Twarz mojego wielkiego napastnika zostaje wciśnięta w cegły przez równie wysokiego mężczyznę.

      Czarny kaptur.

      To on.

      Trzyma tego bydlaka za szyję i wali jego głową w ścianę, unosząc przy tym kolano.

      Łup, łup.

      Robi to znowu i znowu. Żołądek mi się wywraca na widok jego zaciekłości. W końcu słyszę cichy brzdęk upadających na ziemię zębów i zdaję sobie sprawę, że zbok, który mnie zaatakował, właśnie parę ich stracił.

      O Boże.

      Mężczyzna