i pozuję do aktów w Royal College of Arts.
– Zróżnicowane portfolio – skomentowała Connie.
– A ty? Robisz w centrum? – zapytała Elise, a kobieta wyprostowała się, jakby uznała ten osobliwy dobór słów za drwinę.
– Pracuję w domu. Jestem pisarką.
– Co piszesz?
– Opowieści.
– W porządku, ale jakie?
– Cholernie dobre! – Connie parsknęła głośnym śmiechem.
– Jesteś tego pewna? – zapytała Elise.
– Czasami.
– To znaczy, że znajdę cię w bibliotece?
– W bibliotece, w księgarniach…
– Fajnie – stwierdziła Elise.
Connie wbiła wzrok w kubek z herbatą.
– No. Chyba całkiem fajnie. – Uniosła głowę. – Słuchaj, dasz się zaprosić na kolację?
*
W następny piątek, dzień przed sobotnią kolacją, Elise wstąpiła do biblioteki w Brixton i odnalazła regał z literą „H” w dziale literatury pięknej. Szybko natrafiła na właściwą pozycję: Woskowe serce, powieść wydaną w poprzednim roku. Tak jak wiele osób przed nią, Elise ściągnęła ją z półki. „Książka, o której wszyscy mówią”, głosił slogan reklamowy na tylnej stronie okładki.
Kiedy John wrócił tego wieczoru z pracy, Elise opowiedziała mu o spotkaniu z Constance Holden, autorką Woskowego serca. Pominęła jedynie tę część o Hampstead Heath, nie chciała bowiem wyjść na dziewczynę, która daje się poderwać w parku. O nie, ona poznaje ludzi na wytwornych wieczorkach towarzyskich, na których bywają sławni pisarze. John wysłuchał jej opowieści z umiarkowanym entuzjazmem – Constance Holden nie pisała książek sensacyjnych, takich z tłoczonymi literami na okładce i obowiązkową ilustracją przedstawiającą człowieka uciekającego z płonącego budynku. Nie uczył się też o niej w szkole, co oznaczało, że w gruncie rzeczy nigdy o niej nie słyszał.
Elise przeczytała całą powieść w ciągu jednej nocy. Była emocjonująca i okrutna, pełna pasji i zdań, które aż prosiły się o to, żeby je podkreślać. Początkowo Elise sympatyzowała z główną bohaterką, ale w trakcie lektury stopniowo przechodziła na stronę bohatera. Biedna Beatrice – myślała – zdruzgotana dziwaczka, żyjąca z mężem, który wodził ją za nos. Frederick potrafił być jednak taki uwodzicielski i rozsądny. Beatrice kochała się w mężczyźnie, który ściągał na nią zagrożenie, ale przynajmniej się kochała, przynajmniej miała miłość. Czy zdoła uciec? I co się stanie z jej córką, Gaby? Jak to na nią wpłynie? Elise musiała przyznać, że była to naprawdę frapująca, brutalna i odkrywcza lektura, rodzaj antyromansu ociekającego uczuciowością.
Później, leżąc w łóżku i opierając na piersi książkę Connie, o grzbiecie lekko już popękanym pod biblioteczną plastikową obwolutą, rozmyślała o miłości. Miłość… Właściwie jakie to uczucie? Elise uważała, że przez całe życie stąpa ostrożnie po krawędzi wulkanicznego krateru, którego głębi nie jest w stanie zmierzyć, a jednak przeczuwała, że drzemie w nim coś potężnego, coś, czego nigdy wcześniej nie widziała. Tam w dole, w nieprzeniknionych ciemnościach, kryło się wiele szczęśliwych dusz – ale także mnóstwo martwych ciał.
*
Na kolację – a w zasadzie pierwszą randkę – poszły do Mariposy, restauracji na Dean Street w Soho. Lokal wybrała Connie: zacienione loże, mosiężne lampy i kanapy z wytartego aksamitu o trudnym do określenia odcieniu czerwieni. Kiedy Elise zeszła po schodach, otworzyło się przed nią przestronne piwniczne pomieszczenie, zadymione i wypełnione szmerem rozmów. Kobiety o mocno umalowanych oczach, ubrane w aksamitne suknie z poduszkami na ramionach, ocierały się o zmęczonych chłopców i mężczyzn z City w modnych kapeluszach, spod których wylewały się długie włosy. Dżins, skóra, nikotyna i pieniądze – Elise czuła je na języku jak posmak żywiołów.
Connie już na nią czekała, zdążyła zamówić butelkę czerwonego wina. Wyszła z cienia, żeby się przywitać, a Elise zaskoczył jej wytworny strój. Connie wyglądała zniewalająco w prostej czarnej sukience koktajlowej, ze złotym łańcuszkiem i rudymi włosami zmierzwionymi z perfekcyjną dozą nonszalancji. Elise poczuła przypływ zazdrości – ona też chciałaby mieć trzydzieści sześć lat, własny dom i kilka bestsellerów na koncie. Znać miejsca w Soho, w których jadali eleganccy ludzie.
– Cześć – powiedziała Connie.
– Cześć. – Elise spojrzała w dół na swoje ubranie: czarne dżinsy i biały podkoszulek. – Gdybym wiedziała, ubrałabym się inaczej…
– Wyglądasz cudownie. – Connie dotknęła jej ramienia i obie się uśmiechnęły.
– Przyszłam tutaj prosto z kawiarni – wyjaśniła Elise, wsuwając się na kanapę w loży.
– Z Sadzonki?
– Zgadza się – odparła, zauroczona, że Connie zadała sobie trud, by zapamiętać nazwę.
Nie pytając, czy Elise ma ochotę, Connie nalała jej wina.
– Gdy pracujesz w teatrze, masz czasem okazję obejrzeć sztukę? – zagaiła.
– Za każdym razem.
– I nigdy ci się nie nudzi?
– Za każdym razem.
Connie się zaśmiała. Do stolika podszedł kelner, chłopak z talią osy i oczami pomalowanymi proszkiem antymonowym. Elise starała się nie gapić. Connie zamówiła pot-au-feu, a na przystawkę sałatkę; Elise omiotła wzrokiem menu i wybrała stek.
– Na zdrowie. – Connie uniosła kieliszek. – Za wszystkie kelnerki, bileterki i modelki świata. – Upiła spory łyk. – Są jakieś inne rzeczy, których chciałabyś spróbować?
– Inne rzeczy?
– Nowa praca, obce kraje…
– Sama nie wiem.
– A twoi rodzice? Jakie mają zdanie na ten temat?
– Nie mam pojęcia. – Elise spojrzała na Connie wyzywająco, jakby chciała ją sprowokować do dalszych pytań, ale Connie nic już nie powiedziała. – Mam za to pomysły na kilka sztuk.
– To znaczy?
– Chciałabym je napisać.
– W takim razie powinnaś.
Elise wcale nie była pewna, czy rzeczywiście chce to robić, ale uznała, że tym wyznaniem zaimponuje Connie. Było jednak prawdą, że często siadała w ciemnościach jednej z trzech sal teatralnych, ze wzrokiem wzniesionym wysoko, kiedy na scenę opuszczano dekoracje, które wypełniały pustkę przepychem wiktoriańskiego salonu albo sprawiały, że grecka tragedia zamieniała się w zrujnowany świat po apokalipsie, sielankową wieś, Japonię, Manhattan, Indie… Czasami próbowała coś napisać, lecz sens ją zwodził i w końcu umykał, a ona kapitulowała i zadowalała się swoimi niesprecyzowanymi planami. Nie potrafiła przelewać świata na papier. Tocząca się w duszy Elise kotłowanina, jej żywiołowość i abstrakcyjny charakter były dla niej samej doskonale zrozumiałe i wierzyła, że któregoś dnia znajdzie swoją drogę. Ale jeszcze nie dziś.
– Uwielbiam za to pozować artystom – powiedziała.
– Dlaczego? – zaciekawiła się Connie.
Kiedy Elise rozbierała się do naga i wychodziła na salę pełną studentów, jej ciało – usta, ręce, piersi, gardło, uda – jakby stawiało się na wezwanie, skore do współpracy. Spędzała godziny w jednej pozycji i wsłuchana w skrzypienie ołówków na papierze,