i zamarła. Patrzyła na mnie przez chwilę, kołysząc się lekko, aż wreszcie uśmiechnęła się kącikiem ust. Ten uśmiech doskonale znałem. I pamiętałem.
– Kleisz się do mnie? – Przysunęła się, stanęła na palcach w swoich niewiarygodnie wysokich platformach i krzyknęła mi do ucha.
Zmieszałem się.
– Ależ… nie chciałem, znaczy… – Zająknąłem się. Zupełnie mnie zaskoczyła.
A wtedy zaśmiała się głośno, przywarła do mnie całym ciałem i objęła. Zaczęła się kołysać, mimo że muzyka była klubowa i ostro dawała czadu.
– Zluzuj, kolego. Możemy się razem pobawić, nie wyglądasz na psychola.
Podjąłem tę grę, chociaż nie byłem przyzwyczajony do takich zachowań. Objąłem ją w pasie i zacząłem wraz z nią lekko się kołysać. Niezupełnie w takt muzyki.
– Masz imprę firmową? – spytała i poczułem jej miętowo-alkoholowy oddech. Nie wiem czemu, ale bardzo to na mnie podziałało.
– Coś w tym stylu.
– Biały kołnierzyk, co? – Odchyliła się i patrzyła na mnie. Po chwili ścisnęła moje ramiona. Miałem na sobie błękitną koszulę, z podwiniętymi do łokci rękawami i materiałowe spodnie. Nie zdążyłem się przebrać, prosto z biura przyjechaliśmy do klubu.
– Na to… – Nie dopowiedziałem, bo nieoczekiwanie wyszarpnęła mi koszulę ze spodni i spojrzała na mój brzuch. – Co ty robisz…?!
– O ja pierdzielę! Ale masz kaloryfer! Nietypowy z ciebie kołnierzyk! Już cię lubię.
Poprawiłem się i spojrzałem na nią, kręcąc głową.
– Zawsze rozbierasz obcych mężczyzn na parkiecie?
Wzruszyła ramionami i potrząsnęła przecząco głową.
– Nie. Tylko niektórych.
– Jak masz na imię? – spytałem, chociaż wcale nie musiałem.
– A ty?
– Ja byłem pierwszy.
– Ostatni będą pierwszymi.
Skrzywiłem się. Była irytująca. Ale zabawna. Taka, jaką pamiętałem. Szkoda, że ona nie pamiętała mnie.
– Wiktor.
Drgnęła, ale za chwilę znowu wyginała się w tańcu. Przypominała Umę Thurman w tej kultowej scenie tańca z Pulp Fiction. Tak samo jak ona wyluzowana i swobodna. Wolna. Kompletna odmiana dla mnie. Uśmiechnąłem się.
– O, pan sztywniak się uśmiecha. Ho ho, widzę, że ortodonta to twój przyjaciel. Molly jestem – rzuciła na jednym wydechu i ruszyła w stronę baru.
– Co? Jak? Zaczekaj!
Nawet się nie obejrzała. Podeszła do baru, gdzie stał ten wysoki chłopak, i pokazała barmanowi dwa palce. Po chwili miała już w dłoni drinka.
– A więc masz na imię Molly – powiedziałem, nie spuszczając z niej wzroku.
– Aha, panie poważny. – Siedziała teraz oparta łokciem o bar, z głową leciutko pochyloną w moją stronę.
– Kto to? – Wysoki chłopak uwiesił się na jej ramionach i patrzył na mnie z zainteresowaniem.
– Biały kołnierzyk – powiedziała, kładąc mu głowę na ramieniu. Cały czas patrzyła jednak na mnie.
– Siema, Robson jestem. – Chłopak podał mi rękę.
– Wiktor. Cześć. – Oddałem blondynowi uścisk. Znowu zwróciłem się do dziewczyny: – Może porozmawiamy?
– A może się zabawimy! – Molly ruszyła w stronę loży, w której siedzieli moi kumple. Ten cały Robson szedł tuż za nią. – Przedstawisz nas kolegom? – Miałem wrażenie, że rzuca mi wyzwanie.
– Jasne – mruknąłem. Spojrzałem na swoje towarzystwo. – Hej, słuchajcie, to jest Molly i Robson, to Jacek, Andrzej, Marcin, Piotr i Eryk. – Po kolei przedstawiałem kumpli i wspólnika. Ci uśmiechali się durnowato i kolejno wstawali, jakby byli w szkole, a nauczycielka sprawdzała obecność.
– Super. Widzę, że się bawicie na smutno. Może trochę fanu? Może zawołam koleżanki? – Molly napiła się piwa, które stało przed Jackiem, i oblizała usta.
– No jasne!
– Oczywiście!
– Bardzo chętnie!
No tak, moi koledzy musieliby być ślepi, żeby zareagować inaczej.
Molly kiwnęła na cztery dziewczyny siedzące przy barze i po chwili w naszej loży zrobiło się ciasno i głośno. Ona sama podeszła do mnie i wzięła mnie za rękę.
– Siadamy? – Wcisnęła się obok Jacka i pociągnęła mnie za sobą. Jej kumpel usiadł po drugiej stronie stołu, reszta dziewczyn usadowiła się pomiędzy moimi kolegami. Zaraz pojawiła się kelnerka i zaczęły się zamówienia. Towarzystwo się rozkręcało, padały niewysublimowane żarty, głośny śmiech świdrował uszy. Molly siedziała obok mnie, piła drinka i wyglądała na zadowoloną. Spojrzałem na nią z boku i pochyliłem się. Poczułem jej zapach, lekki, delikatny, nie jak z tych duszących perfum, którymi czasami spryskiwały się kobiety.
– Lubisz robić zamieszanie, co?
– Nie, panie rozważny. – Pokręciła głową. A ja, jak nienormalny, wciągnąłem tę woń. Pachniała jak słońce, jak morze. Jak wolność. Idealnie. Przełknąłem ślinę.
– A jak to nazwiesz?
– Jestem społeczniczką.
Była fascynująca. Mruknąłem coś pytająco, a ona się zaśmiała.
– Lubię, kiedy ludzie dobrze się czują. Poza tym co to za impra samych facetów? Nuda. – Uśmiechnęła się nagle, spojrzała na mnie z zaciekawieniem i ukłuła mnie palcem w ramię.
– Kurde, gościu, ale bicek.
– Bicek? – Zmrużyłem oczy. – Co to za język?
– Normalny, wszyscy tak mówią – odparła szybko. – No to jak z tobą jest?
– Czy ty ze mną flirtujesz?
– Nie, coś ty? – Zamrugała nieco teatralnie. – Jedynie omawiamy problemy trzeciego świata.
– No tak, w tym celu tu przyszłaś. – Pokiwałem głową poważnie.
– No nie? – Zrobiła jakiś grymas, kiwnęła głową i przewróciła oczami.
Zaraz potem Robson podniósł się i pożegnał.
– Ja spadam, zdzwonimy się, siema, sis.
– Pa pa! – Molly pomachała mu dłonią. Potem utkwiła wzrok we mnie. – Chcesz się zabawić?
– Co masz na myśli?
– Nie to, co ty.
– A skąd wiesz… – zacząłem, ale Molly już wstawała i wyciągała do mnie rękę.
– Spadamy, Wiko. – Patrzyła na mnie, żując gumę.
– Wiko? – parsknąłem.
– Wóz albo przewóz, dawaj. – Zrobiła dużego balona, który pękł, osiadając na jej pełnych ustach.
Byłem podniecony. I kompletnie rozstrojony.
Zdecydowałem się w jednej chwili. Ująłem jej rękę i kiedy poczułem ciepło jej drobnej dłoni, przez całe moje ciało przeleciał jakiś dziwny prąd.
Patrzyłem jedynie na falujące włosy w kolorze łanu