Agnieszka Lingas-Łoniewska

Molly


Скачать книгу

objąłem w pasie i zacząłem z pasją oddawać pocałunek. Nasze języki dotykały się, ona jęczała, a ja ocierałem się o nią, czując, że jestem twardy, jak napalony nastolatek podczas pierwszego miziania z dziewczyną. Molly wyszarpnęła ponownie koszulę z moich spodni, a jej drobne, chłodne dłonie rozpoczęły wędrówkę po moich nagich plecach, aby po chwili przenieść się na przód. Błyskawicznie rozpięła pasek moich spodni i wsunęła dłoń w bieliznę. Jęknąłem. Jej palce zacisnęły się na moim twardym penisie. Miałem kompletną watę zamiast mózgu. Pierwszy raz w życiu kobieta doprowadziła mnie do takiego stanu.

      – Molly, nie możesz… – powiedziałem cicho, kiedy zaczęła ruszać ręką w górę i w dół.

      – Ale jesteś twardy i wielki. Czy to specjalnie dla mnie? – szepnęła w moją szyję, czułem jej ciepły oddech na skórze i zupełnie straciłem kontrolę. – Taki grzeczny pan kołnierzyk, a takie ciacho pod tym idealnie wyprasowanym ubrankiem.

      – Molly, nie rób…

      – Jak? – spytała, a jej ciepły oddech pieścił skórę mojej twarzy. – Tak? – Zaczęła ruszać dłonią jeszcze szybciej. Poczułem jej język na skórze mojej szyi.

      – Jezu… – jęknąłem głośno i odrzuciłem głowę do tyłu.

      – Właśnie tak, Wiktor. Otwórz oczy i spójrz w te cholerne gwiazdy.

      Zacisnąłem dłonie na jej ramionach, patrzyłem na rozgwieżdżone niebo, czując, że za chwilę dam się porwać szaleństwu. Wówczas Molly złapała moją dłoń i zaczęła ssać moje dwa palce.

      – Kurwa! – warknąłem i spojrzałem w jej błyszczące oczy. Ona się uśmiechnęła, a ja wtedy kompletnie odleciałem. Szczytowałem w jej dłoni, gdy ona zapamiętale ssała moje palce. Ja… Miałem sporo kobiet w życiu, ale nigdy nie robiłem czegoś tak szalonego. I nigdy nie byłem tak podjarany jak teraz. A przecież ona nawet nie zdjęła ubrania.

      Molly wyjęła dłoń z moich spodni i sięgnęła do torby po chusteczki. Jedną dała mnie, drugą wytarła swoją rękę. Cały czas na mnie patrzyła. Jakby się nad czymś zastanawiała. W końcu zaśmiała się cicho.

      – Zaskoczyłeś mnie. Ślicznie przeklinasz, gdy dochodzisz.

      Doprowadziłem się do porządku, sięgnąłem do schowka w samochodzie i podałem jej wodę. Sam też otworzyłem drugą butelkę.

      – O, fajnie, że tam zajrzałeś. Zawsze coś można zjeść i się napić.

      – Nie robię takich rzeczy – odparłem cicho, gdy opróżniłem całą butelkę.

      – Nie jesz, nie pijesz, nie szczytujesz? Nie kłam, Wiko.

      – Nie robię takich rzeczy z nowo poznanymi kobietami.

      – Ja też nie.

      Spojrzałem na nią ostro. Wybuchnęła śmiechem.

      – Dobra, żarcik. Ale nie chodzę do łóżka z nieznajomymi facetami.

      – Nie jestem nieznajomy.

      – To propozycja? – Uniosła brew.

      – Obietnica.

      – Yhm, zobaczymy. Dobra, spadamy, zawiozę cię do domu, a potem odstawię samochód.

      – Gdzie chcesz zostawić auto?

      – Blisko klubu, może gość jeszcze nie skminił, że miała miejsce nieznaczna pożyczka.

      – Nieznaczna… – parsknąłem.

      – Dawaj, lecimy z powrotem.

      Podałem jej adres, pod który ma mnie zawieźć. Mieszkałem w apartamentowcu na Klecinie. Instruowałem ją, jak do mnie dojechać. Kompletnie nie pojmowałem, co się właśnie wydarzyło. Ale wiedziałem, że to się tak nie skończy. Ona chyba nie zdawała sobie z tego sprawy.

      – Podjedź na ten parking. – Wskazałem miejsce, gdzie zwykle parkowałem.

      – Spadaj, Wiko, muszę oddać samochód.

      – Nie, Molly. – Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się lekko. – To ty spadaj.

      Zmrużyła oczy i patrzyła na mnie wkurzona, ale i zdumiona.

      – Powaliło cię?

      Pochyliłem się i dotknąłem palcami jej włosów. Patrząc w jej oczy, dostrzegłem błysk, który pozwolił mi zrozumieć, że Molly nie do końca jest taką ostrą babką, za jaką chce uchodzić. Widziałem w jej spojrzeniu tęsknotę i czułość. Pewnie nawet nie była tego świadoma.

      – Nie, słodka Molly. Koniec przejażdżki. Ukradłaś mój samochód. To mój mustang, pięknotko. Więc teraz ty spadaj.

      Rozdział 3

      Remember when we had it all?

      Remember when you took my calls?

      You were my whole world

      You were my whole world

      Not a thing said to me

      Question now if my heart bleeds

      You were my whole world

      You were my whole world.

      Sia, Midnight Decisions

      Obudziłam się około dziesiątej. Czułam, że ktoś siedzi obok i się na mnie gapi.

      – Jezu, Robson, idź stąd!

      – Wstawaj, kobieto! I natychmiast powiedz mi, o co chodziło?

      Spojrzałam na kumpla, który siedział w bokserkach na moim łóżku i wpatrywał się we mnie niebieskimi oczami. Jasne włosy miał rozczochrane, a na twarzy lekki zarost. Wyglądał jak model z kalifornijskich pism o surfingowcach.

      – Ale o czym ty mówisz?

      – Pozwoliłaś się przywieźć do domu temu kołnierzykowi? A w ogóle miałaś chyba zarąbać jakąś furę.

      Potarłam twarz i skrzywiłam się.

      – Pożyczyć, kochanie.

      – Whatever! No i co?

      – No, pożyczyłam. Zielonego mustanga.

      Robert patrzył na mnie nic nierozumiejącym wzrokiem.

      – Ej, to znaczy, że on potem jechał tą „pożyczoną” furą?

      – Nie, to znaczy, że to był jego samochód. – Przewróciłam oczami.

      – Eeee… – Mój przyjaciel nie wyglądał teraz na szczególnie inteligentnego. W końcu w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia.

      – No, widzę, że chomiczki zatrybiły.

      – Czekaj, zajebałaś jego auto?

      – No, niefart, co nie?

      Robert położył się na łóżku i ryknął śmiechem. Trzymał się za swój pieprzony sześciopak i trząsł się, jakby dostał jakiegoś ataku, a z oczu popłynęły mu prawdziwe łzy.

      Patrzyłam na to widowisko z kwaśną miną. Kiedy zaczął dochodzić do siebie, zmarszczyłam brwi.

      – Już? Mogę dalej? Czy mam dzwonić po karetkę?

      – No okej, okej… – Parskał co chwilę, ale powoli się uspokajał. – Jak to się stało?

      – No po prostu. Bawiliśmy się w klubie, było miło, wyszliśmy, zobaczyłam to zielone cudo, więc szybko się z tym uporałam.

      – Ej, czekaj, a on widział, że kradniesz jego… – Robert wskazał na mnie palcem.

      – No nie? Ale miał radochę.

      Znowu ten idiota parsknął, więc rzuciłam mu mało przyjazne spojrzenie.

      – W