Nowoczesne kłamstwo zaczyna się od Lenina – Stalina – Goebbelsa – Hitlera. Mają oni do dziś mniej lub bardziej pojętnych uczniów, bardziej lub mniej zdolnych naśladowców i epigonów. Epigoni bardzo się starają, nie wychodzą ze studia telewizyjnego, z redakcji, nie odrywają oczu od ekranu komputera, od Facebooka, Twittera, Instagramu. Bez przerwy przemawiają, wygłaszają, ogłaszają, mówią do nas, o nas i dla nas. Bez przerwy piszą, komentują, wyjaśniają, objaśniają, oceniają, nadają, tweetują, trollują, hejtują etc. Nie mają jednak za grosz ani tej szatańskiej odwagi buntu przeciwko temu, co jest; ani tej demiurgicznej siły budowania od podstaw nowej ziemi, nowego nieba i nowego człowieka. Nie władają już także tą demoniczną alchemią, która zdolna jest odwrócić świat na drugą stronę jak przenicowane stare palto, oderwać słowa od rzeczywistości, wydrążyć je z sensu i rzucać w powietrze niczym szklane paciorki, połyskujące w słońcu jedynie słusznej i najprawdziwszej Prawdy. Gmerają w faktach, dłubią w wydarzeniach i w życiorysach, żeby coś wydłubać, a wydłubane zlepić w nową całość. Pracowicie przepisują historię na nowo. Starają się, bardzo się starają i często nawet nieźle im wychodzi. Potrafią zamieszać. I bywają skuteczni, niestety. Jak bardzo skuteczni? To pytanie dla politologów, socjologów, psychologów społecznych. Ja myślę, że ta skuteczność jest widoczna, wręcz bije w oczy.
Ostatnia bolesna lekcja to wyniki wyborów prezydenckich w lipcu 2020 roku. Okazuje się, że ludziom można wmówić wszystko: od tego, że amerykański świat mody zachwyca się Pierwszą Damą drugiej kadencji, aż do ciężkich kłamstw politycznych, na przykład że Trzaskowski odbierze im 500+. „Ciemny lud to kupi” – jak powiedział 14 października 2005 roku poza anteną radia Tok FM mistrz Polski w tej dziedzinie Jacek Kurski (Kurski konsekwentnie zaprzecza, że to powiedział). Było to między pierwszą a drugą turą wyborów prezydenckich. W autoryzowanym wywiadzie dla tygodnika „Angora” Kurski jako szef kampanii wyborczej Lecha Kaczyńskiego stwierdził, że „dziadek Donalda Tuska na ochotnika zgłosił się do Wehrmachtu”. Temu nie może zaprzeczyć, może tylko powiedzieć: „com napisał, napisałem”. Stracił funkcję szefa kampanii i został wykluczony z PiS. Ale kiedy się okazało, że „dziadek Tuska”, aresztowany przez gestapo we wrześniu 1939 roku, wysłany na roboty przymusowe, więziony w obozie koncentracyjnym Stutthof i Neuengamme, został jako Kaszub 2 sierpnia 1944 roku wcielony do Wehrmachtu i że jeszcze udało mu się od 24 listopada 1944 roku służyć w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie – sąd partyjny okazał Kurskiemu miłosierdzie. Przywrócił mu członkostwo partii i klepnął lekko po pupie naganą. Niebywała potwarz, cyniczne kłamstwo rujnujące reputację uczciwego człowieka zakończyło się „naganą”. I poszło w świat. Wszystko już można powiedzieć. Lud to kupił wtedy i kupuje dziś. Pocieszam się, patrząc na wyniki drugiej tury wyborów prezydenckich z 12 lipca 2020 roku, że tych kupujących jest tylko trochę więcej niż połowa uprawnionych do głosowania.
*
Nowoczesne kłamstwo polityczne jest ostentacyjne, jawne i bezczelne, nieustannie powtarzane. Takie kłamstwo już nawet nie udaje prawdy, nie maskuje się, nie łudzi, nie zwodzi nas subtelnie i delikatnie, nie wślizguje się niepostrzeżenie do naszych umysłów, by je kropla po kropli zatruwać. Jest brutalne i agresywne, zniewala przemocą, obezwładnia jak cios pałką w głowę.
Wobec zmasowanego nowoczesnego kłamstwa człowiek jest słaby i bezradny. Prędzej czy później mu ulegnie. Victor Klemperer pisał w swoich notatkach o Lingua Tertii Imperii: „Jeśli kłamstwo otacza mnie ze wszystkich stron, jeśli ilość osób u mego boku wątpiących w nie maleje z dnia na dzień, aż wreszcie nie pozostaje już nikt, to i ja kiedyś będę musiał mu ulec […]. Propaganda, o której wiemy, że składa się z kłamstw i przechwałek, okaże się skuteczna, jeśli uprawiana będzie wytrwale i z dostateczną energią”.
Nasze czasy marnieją, żyjemy wśród ersatzów i podróbek. Czasem jednak możemy dostrzec przebłyski tej potęgi kłamstwa, na której zbudowane było stalinowskie czy nazistowskie imperium. Władimir Putin w grudniu 2019 roku trzykrotnie powtarza stwierdzenie (nie hipotezę, nie przypuszczenie, nie interpretację historii, ale tezę ostateczną i uniwersalnie prawdziwą), że Polska jest współodpowiedzialna za wybuch II wojny światowej. W 2019 roku stało się więc to, czego nie mógł sobie wyobrazić premier Francji z okresu I wojny światowej Georges Clemenceau. Hannah Arendt w eseju Prawda a polityka przytacza pewną anegdotę:
Podobno na krótko przed śmiercią Clemenceau, w latach dwudziestych, przedstawiciel Republiki Weimarskiej wciągnął go w dyskusję na temat odpowiedzialności za wybuch I wojny światowej. „Co, pana zdaniem – zapytał – przyszli historycy powiedzą na temat tej kłopotliwej i spornej kwestii?” Na co Clemenceau odparł: „Tego nie wiem. Wiem tylko z pewnością, że nie powiedzą, że to Belgia napadła na Niemcy”.
Jak widać, Clemenceau się mylił. Wszystko można powiedzieć. Nie jest przypadkiem, że to metafizyczne kłamstwo, niszczące to, co jest, i budujące na tych zgliszczach to, co być powinno – słychać właśnie z Rosji.
*
Piotr Wierzbicki ukończył swoją Strukturę kłamstwa w roku orwellowskim 1984. Autor zaczyna zdaniem:
Wiek XX jest wiekiem prawdy. W żadnym ze stuleci poprzednich nie uczyniono tyle dla poznania świata […]. Ale wiek XX jest zarazem wiekiem kłamstwa. […] Nigdy dotychczas kłamstwo nie miało do swej dyspozycji zastępów fałszerzy tak licznych. Nigdy przedtem kłamstwo nie miało na swoją obronę dywizji tak potężnych. Nigdy przedtem kłamstwo nie miało pod swoim władaniem narodów tak wielu i tak licznych.
Kończy zaś swoją książkę konkluzją:
Wiek XX jest wiekiem kłamstwa skrzyżowanego z siłą. Słabość broni się przed tą koalicją jak potrafi. Bywa: zapędzona w kozi róg zaczyna rzeczywistość mieszać z życzeniem, nadzieję ze stanem rzeczy, pragnienie z układem sił. Dobro jest o krok, by chwycić za oręż nieprawdy. Trzeba przed tym krokiem dobro powstrzymać.
Książka Wierzbickiego była pisana w dekadzie stanu wojennego, która kończy się jednak przełomowym w historii powojennej Polski rokiem 1989: rokiem Okrągłego Stołu i czerwcowych wyborów. Odczytuję końcowe słowa autora jako apel, by nie dać się skorumpować kłamstwu władzy, choćby przybierało ono biało-czerwone szaty troski o Boga, Honor i Ojczyznę.
To, co tu piszę, nie jest wyrazem troski o Kościół katolicki w Polsce, który znalazł się dziś w głębokim kryzysie. Nie troszczę się o Kościół w tym sensie, że jestem zaniepokojony jego stanem i pragnę go w taki czy inny sposób naprawić, zreformować, uzdrowić. Taką troskę zostawiam moim przyjaciołom katolikom. Według mnie Kościół – wielokrotnie już reformowany – jest z gruntu niereformowalny.
Dla mnie Kościół to potężna instytucja, od blisko dwóch tysięcy lat administrująca tym przesłaniem, które można wyczytać ze zbioru tekstów napisanych mniej więcej w drugiej połowie I i na początku II wieku naszej ery. Instytucja ta nazywa siebie Mistycznym Ciałem Chrystusa, ale hasła religijne wykorzystuje do celów politycznych („politykę” rozumiem tu zgodnie z definicją Maxa Webera – jako dążenie do udziału we władzy lub uzyskania wpływu na podział władzy). Chodzi mi więc o urzędników Pana Boga gospodarujących tu, na ziemi, oraz o ziemską, na wskroś ziemską instytucję.
Katechizm Kościoła katolickiego twierdzi, że „Kościół jest Ciałem Chrystusa. Przez Ducha Świętego i Jego działanie w sakramentach, przede wszystkim w Eucharystii, Chrystus, który umarł i zmartwychwstał, tworzy wspólnotę wierzących jako swoje Ciało” (KKK 805). Kościół jest więc „Ludem Bożym” (KKK 782), „Ludem kapłańskim, prorockim i królewskim” (KKK 783–786), jest miejscem, w którym dokonuje się „komunia ludzi z Bogiem […] przez miłość” (KKK 773), jest w końcu Oblubienicą Chrystusa. Ten obraz wyraża „jedność Chrystusa i Kościoła,