z Hamleta – „coś w samej rzeczy gnije w państwie duńskim” (w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka), to znaczy w państwie polskim.
*
Marcin Przeciszewski, prezes Katolickiej Agencji Informacyjnej, wypowiedział się w maju 2019 roku na temat filmu Tylko nie mów nikomu. To znacząca wypowiedź, ponieważ jest traktowana jako „odważny” głos z wnętrza Kościoła. Autor oplótł swój tekst kokonem słów, formuł, zaklęć, sloganów, pustych deklaracji i sam nie może się z tego kokonu wyplątać. Jest jak w przezroczystej bańce: puka w szkło i myśli, że dotyka rzeczywistości.
Po pierwsze – uderza w tym rozwlekłym i nudnym tekście nieznośna kościelna nowomowa, urzędniczy żargon, który zabija treść i emocje. Fragmenty o bólu, współczuciu i solidarności z ofiarami są odciśnięte z jednej sztancy. Szkoda miejsca na cytowanie, więc tylko dwa przykłady: Kościół „musi dokonać wewnętrznej samorefleksji, włączając w to element wiary”. Mówiąc o ofiarach, Przeciszewski nie potrafi się wyrwać z sideł nowomowy i produkuje taki oto potworek językowy: „priorytet troski o ofiary”. Na plus trzeba Przeciszewskiemu zaliczyć to, że nie posługuje się ani słynnym słówkiem „przemodlić”, ani „ubogacić”.
Po drugie – rytualizacja, jedna z fundamentalnych cech nowomowy. Rytuał odwoływania się do świętego Jana Pawła II przy każdej okazji. W tekście, który komentuje film obnażający proceder krycia pedofilów w sutannach, powoływanie się na Jana Pawła II jest według mnie dość ryzykowne. Ale Przeciszewski idzie jeszcze dalej. Stawia Jana Pawła II za wzór (czysty rytuał), a wytykanie mu błędów uważa za „niesłuszne” i przeciwstawia się niebezpiecznym według niego próbom „dewojtylizacji” w Kościele polskim i powszechnym. „Dewojtylizacja” to określenie Przeciszewskiego. Autor uruchamia też znany i często w nowomowie stosowany mechanizm obronny – rozbrajanie oskarżenia przez wpisanie go w kontekst. Kontekst oczywiście nie ma nic do rzeczy, ale łagodniej to wygląda. Otóż w kontekście filmu Sekielskich pisze Przeciszewski o „totalitarnych represjach”, jakim podlegała „kościelna wspólnota”. Znacznie ciekawszą realizację tej strategii zaprezentował Piotr Semka w swoim komentarzu do filmu: mówił, że w czasach stalinowskich księża głodowali.
Po trzecie – banał i językowe zaklinanie rzeczywistości. Cały ten tekst jest właściwie rozpisanym na dziesiątki fraz zbiorem banałów. Autor kilkakrotnie podkreśla wspaniały gest przeprosin, na jaki zdobyli się biskupi, którzy zapowiedzieli też „dalsze intensywne działania Kościoła celem wyeliminowania tego przestępczego, odrażającego procederu”. Oto kwintesencja nowomowy: banał unurzany w typowej dla języka propagandy PRL formule: „dalsze doskonalenie”. To znaczy: już jest doskonale, ale będzie jeszcze doskonalej. Kościół już prowadzi „intensywne działania”, ale będzie te działania „dalej intensyfikował” i będą one jeszcze bardziej intensywne. Przeciszewski przekonuje nas, jak wiele Kościół już zrobił w sprawie zwalczania tego „odrażającego procederu”. Mamy więc tasiemcowe wypisy z dokumentów, przypominanie, co jaki biskup powiedział i zapowiedział, etc. Przeciszewski bezgranicznie ufa swoim biskupom, czemu się nie dziwię. Jest pasem transmisyjnym ich złotych myśli. Nie dziwię się też, że nie konfrontuje biskupich deklaracji z rzeczywistością. Przecież rzeczywistość nie istnieje. Prawdziwy jest tylko świat utkany ze słów urzędników Pana Boga, a rolą Przeciszewskiego jest udawanie, że ten wymyślony świat jest prawdziwy. Pisze więc szef KAI o „skuteczności procedur” kościelnych. Wolne żarty! Wystarczy wyjrzeć przez okno, by zobaczyć ową skuteczność. Obracamy się więc cały czas w świecie zbudowanym z waty słownej, pięknych deklaracji i mowy-trawy. A film Sekielskich tę językową bańkę brutalnie rozbija. Przeciszewski tego nie widzi.
Po czwarte – Przeciszewski niewiele ma do powiedzenia o samym filmie. Zdobywa się jednak na brawurową odwagę: film „należy potraktować serio, niezależnie od tego, ile uproszczeń czy nawet błędnych tez on zawiera”. Ja film traktuję bardzo serio i szef KAI nie musi mnie do tego namawiać. Musi natomiast jasno wskazać „uproszczenia” i „błędne tezy” filmu – ale tego nie robi! Przeciszewski najwyraźniej chce nam powiedzieć, że film Tylko nie mów nikomu to właściwie burza w szklance wody i gruba przesada ze strony reżysera, bo – jak beztrosko twierdzi – „księża stanowią zaledwie 0,9 procenta [sic!] przestępców z tej sfery”. Stary, zgrany argument obrońców Kościoła, powtarzany bez względu na przynależność partyjną i konfesyjną. Przeciszewski nie chce zrozumieć, że w filmie chodzi przede wszystkim o ujawnienie kościelnego systemu krycia swoich ludzi, systemu w istocie mafijnego, chodzi o kościelną, nie sycylijską, „omertę”. Słusznie uznaje Przeciszewski „kwestię pomocy finansowej ofiarom” za temat „delikatny” i napomyka coś o pomyśle Funduszu Solidarności z Ofiarami. Czyżby wierni mieli się zrzucać na tę pomoc? Przeciszewski jest delikatny, ale ja nie: Kościół musi zapłacić wysokie odszkodowania ofiarom z własnego majątku, a ma go pod dostatkiem, będąc instytucją na wiele sposobów uprzywilejowaną. Musi poczuć, jak to boli.
Pointa – Przeciszewski uznał, że film „to nie jest walka z Kościołem; przeciwnie, to jest walka o Kościół”. Ciekawe. Podobno dla „wrogów Kościoła” film jest orężem w bezpardonowych atakach, dla Przeciszewskiego to szansa, żeby „wciąż się nawracać i zbliżać do ewangelicznych ideałów. Bo Kościół tylko siłą swojego świadectwa przekona do swych racji i tylko swoją świętością przyciągnie nowych wyznawców”. Zgoda. Obserwujemy od stuleci, jak Kościół wciąż się nawraca. Trochę to przypomina barona Münchhausena wyciągającego się za włosy z bagna.
*
Przeczytałem uważnie list biskupów na stulecie niepodległości. Ten list to kompromitacja. A właściwie nie. Przepraszam. Skompromitować się może ktoś, na kogo liczyliśmy, w kim pokładaliśmy jakieś nadzieje, od kogo jednak czegoś oczekiwaliśmy. W tym sensie list pasterski biskupów, zaczynający się od rytualnej apostrofy: „Umiłowani w Panu, Siostry i Bracia!”, to autoafirmacja, a zarazem autodemaskacja, a nie kompromitacja. Objawia nam się tu Kościół katolicki w całej swojej krasie – taki sam i niezmienny od setek lat.
Po pierwsze – język. Kościelna nowomowa podniesiona do setnej potęgi z okazji setnej rocznicy. Mamy tu wszystkie frazy, słowa zaklęcia, „ubogacanie” etc., które słyszymy z ust biskupów zawsze. Retoryka zabija treść.
Po drugie – parciana historiografia. Jakbym czytał pisma konfederatów barskich. Narodowo-katolickie banały i nawet nie stereotypy, ale skamienieliny stereotypów. Język umarłych. Język kruchty. Niepodległość to przede wszystkim dzieło Bożej Opatrzności, gdzieś tam w tle są „wysiłki całego narodu”. Powstanie listopadowe wybuchło oczywiście „z Bożej inspiracji”. Największe zagrożenie dla Polski w XIX wieku to „grzech pijaństwa”. Od połowy wieku XIX mieliśmy do czynienia z nieustającą Bożą krucjatą: nabożeństwa, procesje patriotyczne, modły, akty strzeliste i bezpośrednia Boża interwencja w dzieje. W odrodzeniu narodowym największą rolę odegrali duchowni i świeccy katolicy, Matka Boża Niepokalanie Poczęta i wszyscy święci i święte Boże (oraz błogosławieni). Taką wizję historii Polski mają nam do zaproponowania członkowie Konferencji Episkopatu Polski. Naprawdę warto, żebyśmy to wszyscy usłyszeli. To jest tego listu biskupów nieoszacowana wartość. Walor autodemaskacji.
Po trzecie – znana argumentacja, zgrane chwyty. Jeśli ktoś choć trochę zna historię Kościoła katolickiego przed wojną, usłyszy znajome tony. Biskupi boleli wtedy nad deprawującą rolą pornografii. I na stulecie niepodległości tak samo boleją. Przed wojną o szerzenie pornografii i deprawowanie katolickich sumień Polaków biskupi oskarżali Żydów, dziś ubolewanie nad zgubnym wpływem pornografii nie wskazuje tak jednoznacznie winnych. Ale obsesja seksualna pozostała. Ba – wzmacnia się w zastraszającym tempie. Na stulecie niepodległości biskupi przestrzegają przed pornografią, hazardem i pijaństwem. To jest historiozoficzny horyzont hierarchów polskiego Kościoła katolickiego. I ani słowa o tym, że na to niepodległe, demokratyczne i praworządne państwo przeprowadzany jest teraz