Jacek Leociak

Wieczne strapienie


Скачать книгу

nie pozwoli na rozmywanie Ewangelii, a rozmywaczy nazwie po imieniu: homoheretykami. Szkoda, że kardynał Dziwisz tego nie doczekał na stolicy metropolitalnej. Wojna z „homoherezją” została ogłoszona już pod oknami innego metropolity, wykazującego większą czujność niż jego poprzednik.

      Martwię się trochę o moich znajomych katolików otwartych, którzy od dawna „wprowadzają zamęt”. Redakcja „Tygodnika Powszechnego” (Wiślna 12) graniczy ściana w ścianę z pałacem arcybiskupim Marka Jędraszewskiego. W redakcyjnych pokojach słychać zapewne ten tłum prawdziwych katolików. Klaszczą prawdziwemu arcybiskupowi prawdziwego Kościoła. Klaszczą pod zamurowanym z polecenia arcybiskupa Jędraszewskiego oknem papieskim. Klaszczą pod betonowym pokolorowanym wizerunkiem Jana Pawła II, wykrzykują jego słowa i śpiewają jego ulubione piosenki. Gdyby papież tu jakimś cudem przyszedł (a mógłby, bo przecież jest świętym), już przez to swoje słynne okno nie wyjrzy, już przez nie na ulicę Franciszkańską nie popatrzy, nie zamacha ręką, nie zaśpiewa. Okno zamurowane.

      *

      W czerwcu 2019 roku ulicami Warszawy przeszła Parada Równości, czyli „seans pogardy i nienawiści”. Arcybiskup Marek Jędraszewski zareagował na to z Krakowa. Jest czujny. W swoim przemówieniu programowym podczas ingresu w katedrze wawelskiej w 2017 roku mówił: „od chwili przyjęcia chrztu przez Mieszka I czuwanie stało się szczególnie wyrazistym słowem polskiego ludu”. Niestety arcybiskup ten wciąż myli „czuwanie” z „czujnością”. Arcybiskupa niepokoi sprawa kobiet i mężczyzn oraz ich człowieczeństwa na gruncie prawa Bożego i na fundamencie Prawdy. Szczególnie żarliwie broni „piękna samego człowieka jako kobiety” i z nie mniejszą żarliwością walczy w obronie „piękna samego człowieka jako mężczyzny”. Arcybiskupowi chodzi o człowieczeństwo człowieka jako kobiety i jako mężczyzny. Ja to bardzo dobrze rozumiem i tę troskę podzielam. Słusznie pyta arcybiskup: gdzie są granice tolerancji? I odpowiada, że tolerancja oczywiście jest bez granic, dopóki nie paraduje w Paradach Równości, dopóki nie jest „zamachem na prawdziwą wolność, zwłaszcza na wolność religijną zdecydowanej większości członków naszego narodu”. Bo przecież jest „wolność” i wolność prawdziwa. Tak jak „demokracja” i demokracja ludowa oraz centralizm demokratyczny. Nie ma tolerancji dla bezkarnego „wyszydzania ludzi wierzących”, nie ma tolerancji dla tych, którzy urządzają „szyderstwa z Eucharystii”, nie ma tolerancji dla poniżania „człowieka jako kobiety i mężczyzny” oraz kpin z „ich człowieczeństwa”, jeśli są oni ludźmi wierzącymi i należą do „zdecydowanej większości członków naszego narodu”.

      Nie mogę odmówić sobie przyjemności oddania głosu samemu arcybiskupowi. Niech mówi. Oto fragment tego mądrego przemówienia, przytoczony in extenso.

      Zamachem na prawdziwą wolność, zwłaszcza na wolność religijną zdecydowanej większości członków naszego narodu, są również organizowane przez zwolenników LGBT tak zwane parady równości. Są one nie tylko całkowitym zaprzeczeniem piękna samego człowieka jako kobiety i mężczyzny, ich człowieczeństwa. Ostatnie z tego rodzaju imprez, nagłośnione przez media, zorganizowane w Gdańsku i w Warszawie, stały się bowiem również okazją do szyderstwa z Eucharystii, która jest największą świętością dla katolików. Stały się prawdziwymi seansami pogardy i nienawiści. […] Pytam zatem wszystkich odpowiedzialnych za nasze życie społeczne i narodowe: gdzie w tych paradach jest jeszcze miejsce na tolerancję, którą ich organizatorzy mają nieustannie na ustach i której domagają się dla siebie? Czy tolerancja polega na tym, aby bezkarnie móc wyszydzać ludzi wierzących i publicznie sobie z nich kpić i ich poniżać?

      – pytał metropolita krakowski.

      Kościół nie stosuje już przemocy. Ogranicza się do środków ubogich: łagodna perswazja kazań, retoryczna wirtuozeria listów pasterskich, czysty ton adhortacji oraz – last but not least – aksamitny głos człowieka pełnego miłosierdzia, naszego człowieka w Krakowie, (prawie już) błogosławionego księdza arcybiskupa metropolity Marka. Dlaczego nie chcemy poddać się zniewalającej sile emanującej z niego Prawdziwej Miłości, Prawdziwej Wolności, Prawdziwego Piękna? Czemu wciąż „wierzgamy przeciw ościeniowi” (Dz 26,14) i nie chcemy paść na twarz przed księdzem arcybiskupem metropolitą Markiem, tak jak padł święty Paweł w drodze do Damaszku? Tego prześladowcę Żydów, który „dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (wstyd powiedzieć, ale wtedy wszyscy uczniowie Pańscy byli Żydami) „olśniła […] nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: »Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?«” (Dz 9,1–4). Ksiądz arcybiskup metropolita Marek wyciąga do nas swoje pasterskie i ojcowskie ręce, czeka cierpliwie na owce, które się pogubiły. Stosy dawno wygasły, popiół heretyków i czarownic spłynął wodami europejskich rzek. Boskie instrumenty, pomagające wydobyć z każdego śpiew Prawdy, dawno pokryły się kurzem w różnych muzeach tortur. Nic nam już nie grozi oprócz potopu miłości bliźniego i tsunami miłosierdzia. Mówi do nas ksiądz arcybiskup metropolita Marek słowami samego Chrystusa: „Pokój wam. Jam jest, nie trwóżcie się” (Łk 24,36–38). Ja się nie trwożę.

      *

      Opiszmy historiozofię Polski i Narodu Polskiego według arcybiskupa Marka. Wydaje mi się to bardzo ważne.

      Zacznijmy od początku, ponieważ „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1). Zaraz potem stworzył Polskę, gdyż „nie ma Polski przedchrześcijańskiej” – twierdzi arcybiskup Marek Jędraszewski w swym słynnym już wykładzie, który wygłosił 18 października 2016 roku w siedzibie Biblioteki Polskiej w Paryżu, na Wyspie Świętego Ludwika. Wzmocnił to jeszcze, mówiąc: „Polska jest chyba jedyna pośród narodów Europy, której dzieje zaczęły się od przyjęcia chrześcijaństwa”. A więc punkt zero naszej Ojczyzny to dzień 14 kwietnia (Wielka Sobota) 966 roku po Chrystusie. Dzień chrztu Mieszka I. Przed chrztem różnie się władcy Polan wiodło, po chrzcie „zwyciężał w znaku krzyża, usuwając ze swoich ziem posągi pogańskich bożków i z ogromną konsekwencją wprowadzając do swego państwa zasady chrześcijańskiej wiary”. Przed chrztem „dwukrotnie poniósł klęskę w bitwach z Wichmanem, saskim hrabią i banitą, stojącym na czele pogańskich Wieletów”. Po chrzcie „Mieszko I już jako chrześcijański władca pokonał Wichmana”.

      Wykład z historii Polski według arcybiskupa Jędraszewskiego biegnie po ścieżkach wiary, na przekór „powszechnej opinii historyków, ulegających dziewiętnastowiecznemu paradygmatowi scjentystycznemu”. Ten scjentystyczny paradygmat, który arcybiskup odrzuca, to twierdzenie, że „decyzja księcia Polan, Mieszka, o przyjęciu chrztu wynikała z jego rachub czysto politycznej natury”. Pierwszy budowniczy państwa polskiego ujrzał bowiem Boga w Trójcy Jedynego. I uwierzył. „Był to Bóg Trójjedyny, który objawił się w życiu i nauczaniu, w śmierci i zmartwychwstaniu Wcielonego Syna Bożego Jezusa Chrystusa. […] Musiało się za tym kryć jego głębokie osobiste nawrócenie” – twierdzi arcybiskup Jędraszewski.

      W historii Polski biegnącej po ścieżkach wiary Mieszko I jest drugim Konstantynem Wielkim. Przecież jako poganin Mieszko ponosił klęski, zaczął zwyciężać dopiero jako chrześcijanin. Zwyciężał pod znakiem krzyża.

      W jakiejś mierze historia Mieszka I jest odbiciem historii Konstantyna Wielkiego, który przed bitwą przy moście Mulwijskim w 312 roku ujrzał na niebie krzyż, a pod nim napis: In hoc signo vinces – „W tym znaku zwyciężysz”. Konstantyn nakazał swoim wojskom przyjąć ten znak, a po świetnym zwycięstwie nad Maksencjuszem uwierzył w chrześcijańskiego Boga i stał się wielkim protektorem tej religii, mimo że w wymiarze czysto politycznych kalkulacji na tym tracił

      – ze swadą prowadzi swoją opowieść arcybiskup. Zupełnie już kuriozalnym dowodem na to, że Mieszko uwierzył w chrześcijańskiego Boga prawdziwie, szczerze, głęboko i całym sobą, ma być obraz Jana Matejki Zaprowadzenie chrześcijaństwa, który arcybiskup Jędraszewski traktuje jako dokument źródłowy i finezyjnie interpretuje.

      Jego