jednak, kiedy rozpaczam nad swoim życiem miłosnym w drodze do metra, przychodzi mi do głowy oczywista myśl.
Liam.
Mam ogromne wyrzuty sumienia z powodu internetowej zdrady i tego, co stało się z moim małżeństwem, ale nie ma co się oszukiwać: sam flirt był fajny. Nigdy ostatecznie się nie spotkaliśmy – moje małżeństwo rozpadło się, jeszcze zanim zadałam mu ten ostatni, zabójczy cios – ale SMS-ów, wiadomości i maili było sporo. No i były podniecające. Tak po prostu. Był zabawny. Inteligentny. Miał dystans. A na zdjęciach wyglądał naprawdę dobrze.
Czemu nie miałabym się z nim skontaktować? Wszystko skończyło się tak nagle. Po tym, jak powiedziałam mu, że Simon przeczytał nasze wiadomości i że pewnie niedługo się rozwiedziemy, po prostu zniknęłam. Wydawało mi się, że to najlepsze, co mogłam wtedy zrobić. Nie radziłam sobie z poczuciem winy.
Czyli po prostu przestałam odpowiadać.
Ale teraz jestem rozwiedziona i samotna. Może mój Liam również nadal jest singlem?
Zatrzymując się na Jackson’s Lane, szukam go w swoim telefonie. Jest – na WhatsAppie. Wygląda na to, że właśnie jest dostępny.
Sprawdzam godzinę. Trochę późno, ale przecież może pracować w barze, a poza tym, jeśli dobrze pamiętam, i tak lubił gadać do nocy. Wymienialiśmy wiadomości, a potem zdjęcia – durne zdjęcia – przez długie godziny. Nawet kiedy Simon spał spokojnie w łóżku obok mnie.
Ignorując wyrzuty sumienia, wystukuję:
Hej. Zgadnij, kto tam!
Czekam. Ptaszki robią się niebieskie. Przeczytał wiadomość. Może odpowiada. Moje serce przyspiesza. Rowerzysta przemyka obok, w dół wzgórza, w stronę metra Highgate. Światła są tak słabe, że ledwo da się je zauważyć w styczniowej mgle. Przychodzi wiadomość. Liam Goodchild odpisał:
To naprawdę Ty? Po takim czasie!
Nie potrafię powstrzymać uśmiechu. Czemu nie pomyślałam o tym wcześniej? Czemu w ogóle zakładałam ten profil? W pamięć zapadło mi zwłaszcza jedno zdjęcie, które przysłał – był na łodzi, rozebrany do pasa. O tak, Liam. Jestem tutaj, gotowa.
Wysyła kolejną wiadomość. Odczytuję ją, marszcząc brwi.
Nie, Jo, nie.
Odpisuję:
Co?
Teraz on:
Dowiedziałem się czegoś, Jo. Dowiedziałem się czegoś o Tobie.
Wystukuję odpowiedź:
Czego się dowiedziałeś? O mnie? Nie rozumiem. Zastanawiałam się tylko, czy chciałbyś pogadać…
Milknie. Odczytał wiadomość, ale nie odpisuje. Gdyby nie para mojego oddechu, można by mnie wziąć za posąg. Zniknął?
Nie, moment, jest:
Jest za późno. Nie chcę rozmawiać. Najpierw ciemność, potem cisza, a teraz to? Po tym wszystkim, co się wydarzyło? Nie.
Sparaliżowana gapię się w telefon. O co mu, do cholery, chodzi? Brzmi, jakby był pijany. Albo wściekły. Albo coś jeszcze. Drżącymi palcami wystukuję kolejne, niepewne słowa:
Liam, przepraszam, ale o co chodzi, co się stało? Nie rozumiem. Przepraszam, że nie odpisywałam wcześniej, przecież uzgodniliśmy, że nie będziemy do siebie pisać, ale teraz jestem już sama i pomyślałam, że…
Nawet tego nie czyta, ptaszki nie zmieniają kolorów. Jego następna wiadomość przychodzi natychmiast, szybko, i przerywa moją. Jakby się bał.
Nie rozumiesz, z kim masz do czynienia. Nie umiesz odpuścić? Nie będę ponosił za to odpowiedzialności. Nigdy mnie nie znałaś. Przestań pisać i zostaw mnie w spokoju. Inaczej ktoś umrze.
Ściskam mocno telefon, jakbym miała go upuścić. Nie takiego Liama zapamiętałam, musi być pijany, nie panuje nad sobą. Właśnie skasował wszystkie wiadomości, które przed chwilą wysłał. Kiedy próbuję odpowiedzieć, jego profil znika. Zablokował mnie.
Nabierając w płuca ostrego powietrza, sprawdzam Messengera. No tak, tam też mnie zablokował. A Instagram?
To samo.
Zostałam całkowicie usunięta, zablokowana i wygnana z jego życia, bez żadnych wyjaśnień. Zostało mi tylko tych kilka zdań: „Nie rozumiesz, z kim masz do czynienia. Nie umiesz odpuścić? Nie będę ponosił za to odpowiedzialności. Nigdy mnie nie znałaś. Przestań pisać i zostaw mnie w spokoju. Inaczej ktoś umrze”.
Brzmi jak groźba. Jakbym znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Zastanawiam się, czy nie powinnam po prostu do niego zadzwonić; tylko raz rozmawialiśmy przez telefon, wymieniliśmy kilka namiętnych słów. Prawdziwa rozmowa była zbyt ryzykowna, zbyt ekscytująca. To była moja zasada – dopóki nie będziemy pewni, trzymamy się wiadomości.
Ale kogo to teraz obchodzi? Znalazłam go w kontaktach, wybrałam połączenie – od razu włączyła się poczta głosowa.
Mój numer też zablokował. Uciekł. Jest przerażony.
Dlaczego?
Najpierw ciemność, potem cisza, a teraz to?
Kiedy idę dalej, chowając telefon do kieszeni, czuję się wyobcowana i zagrożona. Jackson’s Lane to zawsze ciche miejsce, ale teraz jest inaczej – przeszywające zimno sprawia, że samotność staje się namacalna: bolesna, szorstka, dławiąca. Jedyne, co słyszę, to mój przyspieszony, wystraszony oddech.
Odwracam się.
Nikogo tam nie ma.
Patrzę na zasłonięte okna i ciemne drzwi; nie widzę żadnych oznak ludzkiego życia, przez co jest tylko gorzej.
Serce bije mi jak oszalałe. Moja wewnętrzna słabość. Tata biegnie, by mnie złapać, to już prawie koniec, próbuje być miły, kochający, zabawny, jak wcześniej, jak zawsze, ale robi to za szybko, zbyt gwałtownie, robi się strasznie. Nie, nie, nie. Czuję, że muszę biec, wydostać się stąd, uciec. Panika narasta. Pomocy. Pomocy!
Rozdział 8
Jo
Jestem już niemal na końcu uliczki, niedaleko rozciąga się oświetlona i ożywiona Archway Road. Oddycham powoli, odzyskując samą siebie – logiczną i rozsądną. Spanikowałam, to wszystko, upiorne teksty Liama wytrąciły mnie z równowagi. Nie, nikt mnie nie śledzi; nie, stacji metra nie strzegą rumuńskie wilki.
Liam był po prostu… Liamem? Pewnie ma dziewczynę i chce się mnie pozbyć – ze swojego życia i swojej głowy. Odstrasza mnie. Może był z nią, kiedy do niego napisałam, i też spanikował.
Tak.
Wchodzę do całkowicie pustego wagonu, a metro przejeżdża z hukiem przez Archway, Tufnell Park, Kentish Town. Kiedy wysiadam w Camden, ludzi jest już nieco więcej. Naprzeciwko metra, w World’s End, znanym kiedyś jako Mother Damnable, grają rocka. Na zewnątrz chłopaki palą zioło, śmiejąc się z obleśnych żartów. W miejscu, gdzie podróżujący szukali schronienia przed bandytami.
Już niedaleko – idę w górę Parkway, obok zamkniętych kawiarni, brudnych zasp i wykwintnych pubów; okolica z każdym krokiem wygląda na coraz bogatszą. Od wysuszonych schronisk dla bezdomnych przy Arlington Road, które kosztują dwa funty za noc, do niemal pałacowego szyku szeregowych kamienic zaprojektowanych przez Johna Nasha – dwadzieścia tysięcy funtów za metr kwadratowy – w kilka minut.
Jestem blisko, skręcam u szczytu Parkway – i zatrzymuję się. Na chodniku naprzeciwko mojego domu, domu, w którym znajduje się mieszkanie Tabithy, zebrał się mały tłum. To pewnie goście z Edinboro Castle. Głowy zwracają w stronę mojego mieszkania,