torebkę zamykaną na zapięcie strunowe.
– To dla ciebie. Pojedziemy do Berlina.
Mężczyzna wziął podarunek i pytająco zerknął na pozostałych.
– Co się gapisz? To twoje honorarium. Ja zawsze dotrzymuję słowa. Twój pryncypał wyjaśni ci, ile wart jest brylant.
Otto i Dieter spoglądali na Daniela jak na szaleńca.
– Mówiłem, że nie idzie o pieniądze – nafuczył się Daniel i znów zwrócił się do Rosjanina. – Dobrze schowaj, bo to wiele warte. Przyda ci się na emeryturze. Wysoka czystość i wzorowy szlif.
A następnie wsiadł na tylne siedzenie, otworzył szybę.
– Liczę, że zajmiecie się panem Dammem. Jeśli on nie dźwiga sprawy, potrzebujemy kogoś innego. Nie tak się umawialiśmy, panowie. Ten czas uważam za stracony.
Stali na chodniku, zupełnie skołowani. Wreszcie Otto odchrząknął.
– Mój czek.
– Trzeba go sprawdzić – rzucił niedbale Daniel. – Zawiozę go do Berlina i sam to zrobię. Nie pozwolę się tak traktować. Możecie przekazać Wolfowi, że nie wiem, kiedy wrócę. Nie jestem zadowolony z jego usług.
Dał znak Nikolayowi, by ruszał.
Kiedy samochód zniknął za zakrętem, Dieter odezwał się pierwszy.
– On ma nasz czek i gotówkę, Otto.
– Wiem.
– I breitlinga.
– To tylko dobra podróbka.
– Nikolay ma brylant.
– Zauważyłem.
– Przeciągnął chłopaka na swoją stronę. A może od początku był podstawiony?
– To możliwe.
– Nie chciał zapłacić stu marek. – Dieter niebezpiecznie podnosił głos, aż wreszcie zakończył dyszkantem: – Nawet kawę i hot dogi musiałem mu postawić. Coś tu śmierdzi. Czy tylko mnie tak się wydaje?
Otto przyjrzał się szwagrowi.
– Tobie się wydaje? Czyżbyś stracił swój odwieczny optymizm, Dieter? To apokalipsa! Miazga! Mogiła!
– Myślisz, że ten brylant jest prawdziwy?
– Nie wiem, ale jeśli czek nie jest, nie dostaniemy kredytu, a umowa z Dammem nie jest korzystna. Dobrze, że nie podarowałem tej mendzie sygnetu na rubinie. Byłbym w plecy kolejne cztery tysiące.
– Co? – Procesor w mózgu Dietera działał znacznie wolniej niż u Ottona. – Chcesz powiedzieć, że ten gnój nas okradł, a my i tak będziemy spłacać Damma?
– Podpisaliśmy umowę pożyczki. To umowa notarialna.
– Nie będę płacił za coś, czego nie dostałem! – krzyknął wojowniczo Dieter, aż przechodnie obejrzeli się za nim i szybko oddalili. – Bierz rusków Nikolaya, trzeba tym błaznem potrząsnąć!
– A jak go znajdziemy? Wiesz może, gdzie mieszka ten polski księciunio?
– Wolf będzie wiedział.
– Jeśli nie odbierze telefonu, leżymy. Nie wiemy nawet, czy nazywa się tak, jak mówił. Ani jeden, ani drugi. Na policję przecież nie pójdziesz. Co powiemy?
– Masz kopię tego czeku. Możemy sprawdzić numery.
Otto uśmiechnął się blado.
– On ma kopię. Ja mam oryginał.
Dieter rozpromienił się.
– To już jest coś. Zawsze w ciebie wierzyłem.
Warszawa, Polska, wiosna 2016
– To twoja wina. Zawsze na wszystko jej pozwalałeś – wyszeptała ze złością Zoriana Szwarc.
Chodziła tam i z powrotem, od okna do drzwi, co jakiś czas rzucając kąśliwą uwagę pod adresem męża. Jerzy milczał. Zacisnął dłonie na poręczach krzesła i wpatrywał się w puste biurko detektywa. Zoriana jeszcze chwilę mamrotała pod nosem przekleństwa, aż w końcu znów się rozpłakała.
– A jeśli nie znajdą jej na czas i przyjdzie nowy atak? Nigdy sobie nie wybaczę.
Mąż wstał, chwycił kobietę za ramiona, unieruchomił. Zoriana natychmiast wtuliła się w niego i załkała cicho.
– Wszystko będzie dobrze – pocieszał. – To najlepszy detektyw w kraju.
– Tyle każe sobie płacić, że chyba i na świecie.
Wybrzmiał brzęczyk, a po chwili do pomieszczenia wszedł krępy, brzuchaty mężczyzna z pieczołowicie wypracowaną fryzurą. Zdjął lustrzane okulary i poprawił pas od kabury, w której tkwił pistolet. Za nim maszerowała dziewczyna w czarnym kombinezonie do złudzenia przypominającym uniformy, których używają antyterroryści na akcjach, z tym że jej był za mały o kilka numerów. Była młodziutka, opalona na heban, długie włosy farbowała na granatową czerń i nosiła je splecione w gruby kuc na czubku głowy. Za paskiem również miała broń, w ręku – plik rolujących się dokumentów. Stanęła u szczytu biurka jak cerber i przez całe spotkanie nie odezwała się słowem. Państwo Szwarcowie patrzyli na nią zadziwieni, jakby wyskoczyła z japońskiej mangi.
– Mój informator miał kłopot ze znalezieniem bezpiecznej linii, ale opłacało się czekać. Są nowe dane – zaczął Sławomir Małecki, zwany na mieście Szczurkiem. – Przepraszam, że to tyle trwało.
– Nic nie szkodzi – rzekła uprzejmie Zoriana, choć jej mina wyrażała coś zupełnie innego. Spojrzała z wyrzutem na dziewczynę. – Wolelibyśmy rozmawiać bez świadków.
Szczurek wskazał dziewczynę w kombinezonie.
– Lara to jest właśnie bezpieczna linia. Nasz informator zgodził się pracować tylko z nią. Jeśli będą państwo mieli dodatkowe pytania, rozwieje wątpliwości i przekaże nasze oczekiwania drugiej stronie.
– Jest propozycja okupu? – W głosie ojca Nataszy zabłysła nadzieja.
– Wszystko po kolei. – Detektyw podniósł dłonie, by uspokoić klientów, ale efekt był wprost przeciwny, więc zrezygnował z dalszych przemów.
Na stole położył zdjęcie wymuskanego bruneta w metalowych okularach. Zdjęcie zrobiono z teleobiektywu, tło było rozmazane. Trudno było odgadnąć, gdzie je wykonano.
– Mój informator twierdzi, że widział państwa córkę z tym człowiekiem.
Dał znak Larze, która dołożyła ze swojej teczki kilka sygnalitycznych zdjęć grubawego wąsacza i brodatego blondyna. Potem na biurku wylądowała fotokopia zdjęcia przystojniaka z kilkudniowym zarostem pod muszką w towarzystwie młodziutkiej dziewczyny w diademie na okładce „Bilda”. A na koniec kserokopia „Dziennika Wschodniego”. Tym razem mężczyzna siedział na ławie oskarżonych w towarzystwie trzech adwokatów. Był ubrany w trzyczęściowy garnitur, włosy miał ulizane brylantyną, na najmniejszym palcu nosił sygnet. Tytuł artykułu głosił: Rekordowy oszust w III RP. Mimo że zdjęcia pochodziły z różnych okresów, nietrudno było się domyślić, że to ta sama osoba.
– Wydaje mi się, że gdzieś go widziałem – odezwał się ostrożnie Jerzy, a potem pochylił się i studiował każdy detal twarzy porywacza. – To ktoś znany? Nie wygląda na bandziora.
– Nie wygląda – przyznał detektyw. – A jednak to wielokrotnie karany