Katarzyna Bonda

Miłość czyni dobrym


Скачать книгу

i uwolnić się od trosk świata materialnego, tak?

      – Tak – wyszeptała. – Ale nie takim kosztem.

      – Jeszcze tylko tydzień. Maksymalnie dwa.

      – Obiecujesz?

      – Czy kiedykolwiek nie dotrzymałem słowa?

      – Nigdy.

      – Więc zadzwoń do niego i powiedz, że go przepraszasz. Pomyliłaś się, miałaś okres, regres do dzieciństwa albo cokolwiek przyjdzie ci do głowy.

      – Nie, Igy. Nie zrobię tego.

      – Ależ zrobisz, kochanie. I od tej chwili będziesz dla niego miła, bo on nie jest wcale taki głupi, jak ci się wydaje. Czy myślisz, że ten ohydny kostium włożyłem mu przypadkowo?

      Kobieta wpatrywała się w męża w skupieniu.

      – Chcesz mi powiedzieć coś więcej?

      – A jak sądzisz?

      – Tak właśnie myślę.

      Nie odpowiedział.

      – Za dużo rozmyślasz, skarbie. Poddaj się i zaczekaj na odpowiedź, a świat ci ją poda w odpowiedniej chwili. Czy Vaanat cię tego nie uczył?

      Wyjął zza pazuchy niebieską perfumowaną kopertę, a z niej wydobył złożoną na cztery części kartkę. Położył ją obok dwóch kieliszków i przepełnionej popielniczki, które stały wciąż na stoliku jak wyrzut sumienia.

      – Dozorca mi przekazał. Chyba zapomniał, że sam nie mogę tego przeczytać. – Uśmiechnął się podstępnie. – Bądź łaskawa mnie wspomóc.

      Carla patrzyła na męża otumaniona. Nie musiała rozkładać kartki, by wiedzieć, że to jej list miłosny do Vaanata. Napisała go dawno temu i nie wysłała tylko dlatego, że w tamtym czasie uważała swoje potrzeby cielesne za słabość. Jej romans z przewodnikiem duchowym rozkwitł dużo później i więcej już do siebie nie pisali. Nie musiała pytać, kto zapłacił dozorcy, by ten ewidentny dowód jej niewierności trafił w ręce męża. Miała ochotę wstać, znaleźć Daniela i udusić go gołymi rękoma. Zamiast tego udała, że rozkłada kartkę, odchrząknęła i rzekła ze słodyczą:

      – To tylko lista zakupów. Zgubiłam ją kilka tygodni temu, pamiętasz, na pewno ci wspominałam. Muszę dać napiwek dozorcy, że jest tak czujny i chciało mu się fatygować. Dobry z niego człowiek.

      – Jak dobrze otaczać się oddanymi ludźmi – uśmiechnął się Wolf. – Tak samo będzie i z Danielem. Każdy napotkany człowiek daje nam właściwą lekcję.

      – Zgadzam się z tobą – przytaknęła Carla, ale poczuła zwiastun grozy, jakby ktoś położył jej na karku kostkę lodu, a zmrożona woda spływała wolno wzdłuż kręgosłupa.

      Powiedzmy sobie szczerze, kostium nie wystarczy. Choć bardzo ułatwia odegranie roli. Nie jestem aktorem, nie gram. Ja reżyseruję. To oni grają w moim show. Opowieść jest zawsze ta sama: są łowcy i zwierzyna do złowienia. Oczywiście pojawiam się w niektórych scenach, bo kontrola jest konieczna, a trudno przewidzieć, jak to się potoczy. Podobnie jak z wędkowaniem: gromadzisz akcesoria, wychodzisz o właściwej porze, we właściwym miejscu i zanęcasz. Cierpliwość decyduje o wszystkim. Czekasz, aż ryba połknie haczyk. Zanim się spostrzeże, chwytasz łup, wyrzucasz na brzeg. Patroszysz. A jednak bywa, że wracasz z pustym wiadrem.

      Jeśli dobrze przygotujesz swoich wędkarzy, nie zapominasz o karmieniu ich ambicji, trzymaniu na krótkiej smyczy i ustawieniu ich na pewnych łowiskach, po jakimś czasie nie musisz już zakładać woderów. Twoi ludzie czerpią radość z tego, że każdego dnia o świcie postawią ci pod drzwiami obfity połów. Na początku dzielisz się z nimi – zarówno łupem, jak i satysfakcją. Inaczej zgubią motywację albo co gorsza, zechcą wyłamać się z szeregu. Nie powinni zorientować się zbyt szybko, że są wystarczająco dobrzy, by łowić samodzielnie, bo odtąd pod drzwiami będziesz miał tylko puste wiadra. Ale jeśli wciąż są ci oddani, a ryb nadal brakuje, może oznaczać to tylko jedno: źle rozdałeś role. I tak bywa.

      Należy pamiętać, że to życie, nie ma czasu na duble, więc możesz zaplanować tylko najważniejsze punkty przedstawienia. Jest wskazane, by we właściwym momencie pozwolić graczowi na improwizację, choć do tego trzeba mieć po prostu dar. Jest pewnego rodzaju mistrzostwem odgrywanie bogatego człowieka, jeśli burczy ci w brzuchu tak, że aromaty z piekarni wypełniają ci policzki galonami śliny; boli cię każda kosteczka, bo przespałeś noc na ławce w parku, i wiesz, że twoje ubranie śmierdzi – nie prałeś go od tygodnia, a karton, na którym się ułożyłeś do snu wczorajszej nocy, obszczały nie tylko koty. Ale wiedziałem, że Daniel sobie poradzi. Był do tej roli stworzony, a nie ma lepszej trampoliny niż odbicie się od dna. Siedzący teraz w aucie Otto i Dieter, czyli jego widownia, też mieli za sobą ciężką noc, choć ich problemem był raczej nadmiar jedzenia i picia, który odbijał się zgagą oraz kacem. Nie wyglądali wcale lepiej od niego. Dlatego uważałem, że w tej partii gracze zostali dobrani właściwie. Należeli do tej samej ligi i była duża szansa, aby mój wychowanek wygrał tę rundę. A jeśli nawet popełni błąd, potraktujemy to tylko jako próbę ognia. Ja bynajmniej nie stracę na żadnym ze scenariuszy, bo nie wprowadziłem go jeszcze do głównej rozgrywki. Na razie patrzę i zastanawiam się, czy to jest właściwy człowiek na finał.

      Mülheim, Niemcy, listopad 1998

      – Znają panowie dyrektora Żemka?

      Otto i Dieter spojrzeli po sobie.

      – Niestety nie mieliśmy przyjemności – mruknął Dieter.

      – Ale słyszeliście pewnie o aferze Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego? To matka polskich afer, zwana FOZZ.

      – Coś nam się obiło o uszy – skłamał Otto, by wydać się bardziej wiarygodny. – Czy to ten Zamek zostawił panu swój majątek?

      Daniel roześmiał się łaskawie. Nie poprawił złotnika, ale był już pewien, że może powiedzieć dosłownie wszystko. Ci dwaj łykną każdy kit.

      – Poza tytułem nie odziedziczyłem po rodzinie ani grosza, drogi panie Klemke. Mówiłem, że nas uwłaszczono i prześladowano. Jako dziecko nie miałem nawet własnego pokoju. Była komuna. Wszystko, co posiadam, wydarłem od życia tymi rękoma. W ciągu sześciu lat. Korzystając ze swojej wiedzy, sprytu oraz kontaktów. To są rzeczy na wagę złota. Trzeba tylko umieć kojarzyć fakty i ludzi.

      – Też tak uważam – bąknął Dieter, byle powiedzieć cokolwiek. – Nikolay, daleko jeszcze? Bo chciałbym do toalety. Raczej pilnie.

      Rosjanin, który siedział za kierownicą, zamruczał coś niewyraźnie o spóźnieniu.

      – Ależ nie przejmuj się, Niki, bankierzy poczekają. Zatrzymajmy się na stacji – zarządził Daniel. I kontynuował: – Pan Żemek to mój bliski przyjaciel. Pomogłem mu parę dobrych lat temu wytransferować część środków z funduszu i ulokowałem je w taki sposób, że są nieosiągalne dla skarbu państwa. Była tego jedna trzecia otrzymanych pieniędzy na wykup polskich długów.

      – Ile dokładnie? – Otto lubił konkrety.

      – Jeden miliard siedemset milionów dolarów.

      Dieter natychmiast zapomniał o toalecie.

      – Jak żeś to zrobił, chłopie?

      – Kaskadowo. – Daniel wzruszył ramionami. – Za pośrednictwem instrumentów finansowych sprzedawanych i kupowanych w kolejnych transakcjach.

      Zaczekał, aż mężczyźni dojdą do siebie, a potem kontynuował:

      – Środki ulokowałem na Kajmanach, w jednym z banków offshore. Państwo polskie