Katarzyna Bonda

Miłość czyni dobrym


Скачать книгу

jednak nie dał się zbyć tak łatwo.

      – Mamy gościa? – Uśmiechnął się przymilnie do żony, choć tak naprawdę kierował te słowa do jej kochanka.

      – Jesteśmy tutaj tylko ja i ty – wyjąkała przestraszona Carla.

      – To nie moje. – Podniósł mokasyny rywala, które wziął wcześniej sprzed drzwi. – Daniela tym bardziej. Nie stać go na takiej jakości obuwie.

      Carla nie wiedziała, jak się zachować. Wolf był pewien, że naradza się z Vaanatem spojrzeniem. W końcu musiała chyba dać znać amantowi, by opuścił mieszkanie na bosaka, bo drzwi lekko zaskrzypiały, a do pomieszczenia wpadł stęchły powiew z klatki. Wolf rzucił się do wejścia, niemal stykając się nosem z rywalem, który, blady jak ściana, był już na granicy wytrzymałości, a potem trzasnął skrzydłem drzwi z całej siły, świadomie waląc Vaanata w twarz. Rozległ się stłumiony jęk. Wolf udał, że nie dostrzega w tej sytuacji nic nadzwyczajnego.

      – Chyba znów niedokładnie zamknąłem. Trzeba wezwać dozorcę, bo zawiasy szwankują – rzekł, otrzepując dłonie, a następnie przekręcił zamek i podszedł do ogłupiałej małżonki.

      Zaczął głaskać ją i rozbierać ze szlafroka. Carla poddawała mu się biernie, jak antylopa w pazurach lwa. Nagle odsunął się od żony i zajął swój fotel naprzeciwko telewizora. Zda­wało się, że patrzy z wyrzutem na puste butelki po winie i dwa kieliszki, z których jeden miał ślad szminki, a drugi wyg­lądał na nienaruszony, oraz popielniczkę pełną niedopałków.

      – Napiłbym się herbaty – oznajmił, rozpierając się w fotelu. – Tej twojej: z mlekiem i kardamonem.

      Carla w podskokach ruszyła do kuchni. W tym czasie Wolf wsunął pod sofę kłębek jej rajstop, a skotłowany pistacjowy kostium kopnął za zasłonę. Kiedy żona wróciła z imbrykiem, w pokoju – poza kieliszkami i niedopitym winem oraz przepełnioną popielniczką – nie było śladów schadzki.

      – Jak poszło? – starała się zachowywać naturalnie, ale Wolf wiedział, że dopóki nie zabierze ze stolika dowodów swej niewierności, nie uspokoi się.

      Nie zamierzał jej tego ułatwiać.

      – Chodź, kochanie, usiądź mi na kolanach – zachęcił ją. – Tak mi ciebie brakowało. Nienawidzę wyjeżdżać.

      – Też nienawidzę, kiedy wyjeżdżasz.

      – Naprawdę?

      Pocałował ją, jednocześnie rozkładając na boki jedwabny peniuar. Błądził dłońmi po jej ciele, by poczuła jego żądzę. Pieścił piersi, brzuch, lekko musnął pachwinę. A potem nagle zabrał rękę i poprawił kusy szlafroczek, jak gdyby jedynym, o czym marzył, było chronić nagość żony przed postronnymi. Carla jeszcze bardziej się spłoszyła. Skorzystała z pierwszej okazji, by uciec.

      – Woda się gotuje – rzuciła, kiedy tylko rozległ się gwizdek czajnika.

      Wolf był z siebie zadowolony.

      – Dobrze się bawiliście? – krzyknął.

      Długo nie odpowiadała. Wiedział, że przeżywa teraz męki. Zbiera myśli i zastanawia się, co słyszał oraz czego się domyśla. Nagle zrobiło mu się jej szkoda.

      – Jak spisał się nasz podopieczny?

      Carla wróciła już z filiżankami. Zapachniało masalą.

      – Kto?

      – Dany. A o kim myślałaś, głuptasie? – roześmiał się. – Czyżby o właścicielu tych hiszpańskich mokasynów?

      – Hiszpańskich? – powtórzyła jak automat Carla.

      Wiedział, że teraz mu się przygląda i myśli, czy przypadkiem nie odzyskał wzroku. Przecież trenowała jogę, tantrę, wierzyła w moc energii oraz inne bujdy, które serwował jej Vaanat, byle tylko ją rżnąć i pożyczać pieniądze, których nigdy nie oddawał. Cóż, Wolf rozumiał go bardzo dobrze. Kiedy poznał Carlę, jego motywacja była identyczna i gdyby nie ślepota, z pewnością nie zostałaby jego żoną, a on nie miałby dożywotniej opiekunki, bo dbałość o karmę nie pozwala jej zostawić go na pastwę losu. Czas na chwilę oddechu, zdecydował. Niech się dziewczyna odpręży.

      – Swoją drogą, muszę upomnieć Daniela, żeby nie poniżał się do drobnych kradzieży. Jest zbyt cennym nabytkiem, by stracić go za doliniarstwo.

      Carla natychmiast chwyciła się tej szalupy.

      – Nie rozumiem, dlaczego tak ci na nim zależy. To głupiec.

      – Zawsze chciałem mieć synka.

      – To dlatego zmusiłeś mnie do dwóch skrobanek? – wysyczała Carla.

      – Przecież nie znosisz dzieci.

      – Nieprawda.

      Roześmiał się dobrotliwie, jak łaskawy ojciec.

      – Przed wypadkiem nawet wyjść za mnie nie chciałaś. Mówiłaś, że samo słowo „związek” powoduje u ciebie alergię. Bo przecież człowiek jest wolny i w każdej chwili może odejść, jeśli miłość przeminie.

      – Nadal tak uważam.

      – Chcesz mnie porzucić, kochanie?

      – Nic takiego nie powiedziałam. Pobraliśmy się, bo nie mogłam odwiedzać cię w szpitalu, ale to tylko przyśpieszyło decyzję.

      – I nic byś nie dziedziczyła w razie mojej śmierci. – Wolf się skrzywił. – Faktem jest, że wtedy moja sytuacja finansowa była inna.

      – Możemy już do tego nie wracać?

      Wyciągnął rękę, poszukał jej włosów. Bawił się kosmykiem jakiś czas, a potem pogładził ją po twarzy i przyciągnął do siebie.

      – Już się nie kłóćmy. Miałem ciężką podróż.

      – Igy – wyszeptała całkowicie już udobruchana. – Ja chcę, żeby on się wyprowadził.

      – Tak? A dlaczego?

      – On stoi między nami. Drażni mnie to, odbiera resztki energii. Przez niego zmuszona będę wrócić do psychoanalizy.

      Wolf zatrzymał dłoń na jej głowie. Przycisnął ją, jakby wymuszał odpowiedź. Głos miał jednak miękki, czuły.

      – Co się stało, skarbie?

      – Igy, ja go przegoniłam. Powiedz, że on nie wróci.

      – Jak to przegoniłaś?

      – Zwyczajnie. Kazałam mu się wynosić.

      – Kiedy, kochanie?

      – Wczoraj. Mierzi mnie sama jego obecność. Nie chcę, żeby był świadkiem naszego życia.

      – Świadkiem czego, głuptasie? A co my takiego robimy, w czym on ci przeszkadza? Śpi sobie grzecznie na polówce w kuchni, nie ma prawa wstępu do prywatnej części mieszkania. Pyta, kiedy chce się wykąpać. Je tylko kiełbasę i może trochę za wiele pije, ale to naprawdę nieduży koszt w obliczu roli, jaką dla niego szykuję.

      Carla wstała. Wiedział, że sznuruje mocniej szlafrok, a potem okrywa się dodatkowo pledem.

      – Igy, ten człowiek jest niebezpieczny. Horrendalnie głupi, ale i nieziemsko sprytny. Wykorzystuje cię. A ty, ty… – zapowietrzyła się – ty z jakiejś przyczyny robisz go na swoje podobieństwo. Dajesz mu swoje ubrania, kosmetyki, pożyczasz książki, które sam już przeczytałeś. Nawet wąsy wyhodował sobie według twojego wzoru. Z tym że on w niczym nie przypomina ciebie. Po prostu nie ma twojej klasy i choćby pękł, nikogo nie nabierze, że jest arystokratą. Co najwyżej ogrodnikiem albo producentem kiełbasy,