szkodę.
– Do widzenia, książę. – Brama uchyliła się, a strażnik w dyżurce nieznacznie skinął głową.
Czyżby się uśmiechał?
– Żegnaj, gadzie – odparł lekko Daniel. – Będę ci wszystko pamiętał.
Z każdym krokiem czuł, jak opuszczają go strach, zwątpienie i złość. W ich miejsce wstępowała nadzieja. Daniel postanowił, że wraz z przekroczeniem bramy wymaże z pamięci czas pobytu w tym miejscu i po prostu zapomni, jak zapomina się głupstwa, które się mówi w złości, albo źle zakończone romanse. Pójdzie własną drogą. Dobrze wiedział, dokąd ona prowadzi.
– Teraz będę już dobry. Będę tak dobry, że mnie więcej nie złapią.
I wyszedł. Miał ochotę podskakiwać, krzyczeć, płakać. Szaleć, całować, przytulać, wirować. Ale nie zrobił nic, bo ulica przed więzieniem była pusta. Czyżby nikt po niego nie wyjechał? Rozejrzał się zaniepokojony. Odruchowo zerknął na przegub, chociaż pamiętał, że zarekwirowali wszystkie jego zegarki. W ręku miał tylko niebieski krawat, na nogach stare lakierki. Lśniły, bo Śniady, w podzięce za wszystkie rzeczy Daniela i wór obietnic, pucował je od samego rana.
Nagle rozległ się metaliczny grzmot, jakby rozerwała się chmura, a sklepienie przecięła błyskawica. Daniel podniósł dłoń, przysłonił oczy, ale niebo wciąż miało barwę indygo. Ten jednostajny, miarowy rytm dobiegał zza bram więzienia i narastał, niósł się po okolicy zwielokrotnionym echem. W oknach Skalski dostrzegł współwięźniów z łyżkami w rękach, więc na jego twarzy w jednej chwili wykwitł triumfujący uśmiech. Podniósł dłoń w podzięce za ten hołd, jakby był monarchą, i krzyknął z całej siły:
– Błogosławię wam, pacany. Nie zasiedźcie się. Do zobaczenia na szlaku.
Odwrócił się. Po drugiej stronie ulicy spostrzegł srebrną alpinę Z8. Najpierw zalała go fala ciepła, że Daria przyjechała. Potem dotarło do niego, że stan samochodu pozostawia wiele do życzenia. Bmw było powyginane w wielu miejscach, a na nadkolu zaszpachlowane, jakby parkowano, nie używając lusterek. Dachu, upstrzonego ptasimi odchodami, nie zdejmowano od bardzo dawna. Daniel podejrzewał, że doszczętnie przerdzewiał. Patrząc na ukochaną alpinę, czuł wręcz fizyczny ból, ale nie zamierzał powiedzieć kochance ani słowa, byle tylko go stąd zabrała.
Daria musiała go wreszcie zauważyć, bo opuściła szybę, rzuciła komórkę na siedzenie i zaczęła machać do niego tak gwałtownie, jakby poparzyła sobie dłonie. Długo nie docierało do niego, że wskazuje fotelik dziecięcy ulokowany na miejscu dla pasażera. W oczach zakręciły mu się łzy; zrobił krok, już niemal biegł do niej, już widział siebie w jej białych ramionach, kiedy pod wejście do aresztu podjechał czarny mercedes. I to auto Daniel dobrze pamiętał. Było czyste i dla odmiany w doskonałym stanie. Skalski czuł tutaj rękę ojca, który pokrzykiwał na matkę, że się guzdrała i dlatego się spóźnili. Lucjan szarpał Krystiana i Krysię, żeby biegli witać się z ojcem, choć oboje nie byli już dziećmi.
Emilia wysiadła z samochodu ostatnia. Daniel mimowolnie podążył za spojrzeniem żony. Patrzyła na Darię, która z kolei wpatrywała się w niego. Nigdy nie zapomni błagalnego, zbolałego wzroku kochanki.
– Wybacz mi, aniołku – starał się przekazać jej oczyma, ale kochanka widać nie tak to odczytała, bo szyba podniosła się i zmaltretowana alpina ruszyła z piskiem.
W złości Daria musiała pomylić biegi. Uderzyła tyłem w murek, potem podjechała do przodu i też ostro grzmotnęła, a kiedy odjeżdżała, poprawiła tylnym zderzakiem, aż zagrzechotał. Daniel miał wrażenie, że bierze na nim odwet. Zdawała sobie przecież sprawę, ile ten samochód dla niego znaczył. Podarował jej alpinę tuż przed aresztowaniem, choć kpiła, że kupił ją dla siebie. I była to prawda. Lubił widzieć ją w tym cacku, a i samemu nim powozić, koniecznie z otwartym dachem, gdy urywali się na zagraniczne eskapady. Kiedy Daria go mijała, Danielowi zdało się, że słyszy płacz dziecka. O dziwo, nic nie poczuł. Może tylko cień ulgi, że kolejny raz udało mu się uniknąć konfrontacji.
– Kurwa. – Splunął za nią ojciec Daniela. – Wstydu nie ma. Suka w rui.
– Tato, dzieci słyszą. – Emilia pouczyła teścia łagodnie i położyła mu dłoń na ramieniu, jakby chciała dodać, że jest ponad tym.
Ale nie była.
– Cześć, Foczko. – Daniel próbował odnaleźć się w sytuacji, robiąc słodką minę.
Żona nie odpowiedziała, ale nie miał wątpliwości, że wciąż jest pod wpływem jego czaru. Zacisnęła w gniewie wargi, oczy jednak zalśniły pożądaniem, a on z przykrością stwierdził, że żona w przeciwieństwie do Darii brzydko się starzeje. Ciemne włosy przycięte w kask eksponowały jej kartofelkowaty nos i małe wodniste oczy otoczone siateczką zmarszczek. Nigdy się nie malowała, teraz jednak byłoby to wskazane. Daniel z niechęcią pomyślał, że dziś, zamiast w ramionach kochanki, będzie zmuszony znaleźć się w jej łóżku.
– I niech słuchają – pienił się tymczasem Lucjan. – Oto bowiem jest w pełni adekwatne słowo na taką sucz. Kijami ją przeganiaj, a i tak wróci.
– Jak ty schudłeś, syneczku! – Do Daniela przylgnęła tymczasem mama.
A potem kolejno całowali go wszyscy.
– Jak dobrze wyglądasz!
– Pomijając ten wieśniacki fryz i brodę drwala, zaskakująco dobrze – dobiegł ich skrzekliwy francuski.
Daniel nie musiał się odwracać, by wiedzieć, kto zachodzi go od tyłu, ale rodzina rozstąpiła się, więc nie miał wyboru. Wyszedł naprzeciw Rollowi Sharkowi, chudemu Peruwiańczykowi, który kochał western i nawet w piżamie w jednorożce przypominałby kowboja.
– Co za niespodzianka, bracie – zagaił nieszczerze.
Rzucili się sobie w objęcia, jakby faktycznie za sobą tęsknili. Kiedy Rollo przytulił Daniela do piersi, zdecydowanie zbyt mocno jak na przyjacielski uścisk, Skalski poczuł kawał metalu za jego paskiem i wcale go to nie zdziwiło. Zmartwił się jedynie, że Shark znalazł go tak szybko, bo nie był jeszcze przygotowany. Wskazał imponujący kapelusz Rolla z mnóstwem piór.
– Ten jest najgorszy z całej twojej kolekcji.
– Spytałbym cię o zdanie, ale jakoś zniknąłeś mi z oczu.
– Było trochę problemów.
– Trzysta baniek wyparowało. Faktycznie kłopot.
Daniel nawet nie mrugnął. Wpatrywał się w Sharka z bladym uśmiechem i wiedział, że nie powinien przedłużać tej rozmowy. Ojciec i matka nie zrozumieją, Emilia – wręcz przeciwnie. Zanim dotrą do domu, znów będzie miał zmytą głowę. Jęki, płacze, wyrzuty. Nie będzie temu końca. Nie tak wyobrażał sobie pierwszy dzień wolności.
– Na szczęście to już za nami.
– Masz trzy dni.
Daniela zatkało.
– Dziś jest piątek – zdołał wydusić.
– Więc do północy w poniedziałek. Przelewy można robić w weekend, w nocy. Zawsze. Wiem, gdzie mieszkacie. Byłem już u was w Stasinie. Tylko nie chciałem przeszkadzać.
Rollo znów zwrócił rozpromienioną twarz w stronę Emilii, jakby konwersowali o zbliżającym się deszczu. Kobieta odwróciła się gwałtownie niczym uderzona w twarz i tylko ukradkiem ocierała łzy. Daniel podszedł do niej. Odtrąciła jego rękę. Zwrócił się więc do ojca.
– Wsiadajcie do wozu. Ochłodziło się.
Lucjan Skalski natychmiast popchnął żonę