– Chcę się rozliczyć – podkreślił Daniel. I zaraz dodał: – Miałem cię za przyjaciela, Rollo.
Shark odchrząknął. Poprawił kapelusz, włożył dłonie do kieszeni, kciuki wystawił na zewnątrz, jakby szykował się do pojedynku.
– I dlatego jestem. Veni, vidi. Liczę na vici. Wciąż mamy nadzieję, że zamotasz to po dżentelmeńsku.
– Admirał cię wysłał?
– VAL.
– Więc admirał jeszcze nie wie?
Rollo się zaśmiał.
– To jest trzysta baniek, Dany. Musisz się rozliczyć.
Skalski pochylił głowę.
– Nie mam wszystkiego. Nie tutaj. – Urwał. – Nawet jeśli dzisiaj złożę zlecenie, przynajmniej tydzień będą je rozpatrywać. Lepiej będzie, jeśli pojadę osobiście, a to trzeba przygotować. I nie życzę sobie, żebyś siedział mi na ogonie. To nic nie da.
– Nie masz wyboru. – Shark podłubał podkutym butem o chodnik. Wahał się, czy wyjawić coś jeszcze, ale się rozmyślił. – Tu się wychowałeś?
– Mniej więcej. W Biłgoraju.
– Byłem tam. Straszna dziura.
Daniel zniósł obelgę.
– Zrobiłeś karierę, bracie.
Daniel sam o tym wiedział.
– W ile zdołasz zdobyć?
– Miesiąc? Może.
– W miesiąc twoja rodzina znajdzie się w piekle.
Rollo odwrócił się. Spojrzał na murek wyszczerbiony przez alpinę.
– I tamta pani oraz jej dzidziuś. Jeszcze go nie widziałeś, prawda? Ma na imię Alexander. Fajny bobas, tylko chorowity. Gdybyś miał tę kasę, postawiłbyś im dom jak żonie i ojczulkowi, a nie zmuszał do kiszenia się w komunałce. Lublin, ulica Kołłątaja trzy. Numer kwatery – dziesięć. Niezła lokalizacja, ale nora straszna. O tyle dobrze, że mam blisko z Grandu. Zawsze mogę skoczyć odwiedzić. Wciąż niezła ta pani z recepcji. Chyba nie masz nic przeciw, jak ją na trochę przejmę? Nieraz wymienialiśmy się dziewczynami. Tak swoją drogą, Tarima zniknęła ze swoją połową. Jeśli jej nie znajdziemy, będziesz musiał uregulować i Wolfa. Powiedz szczerze, Dany, masz tę kasę?
Daniel poczuł, że oblewa go zimno.
– Kto mnie wykupił?
Shark dumnie uniósł głowę.
– Ty? – Daniel nie dowierzał. – Gwarancją bankową?
– Czysty szelest, bracie. Więc dolicz jeszcze dwie bańki w keszu. VAL nadzoruje rozliczenie. Dziesięć dni. Tik, tak, tik, tak. W przeciwnym razie zawiadamiam admirała.
A potem odmaszerował do starej corvetty w kolorze limonki ze sztukowanym żółtym dachem, którą sądząc po blachach, kupił w Polsce tylko po to, żeby mieć Daniela na oku. Głupi Peruwiańczyk myśli pewnie, że tą landarą nie będzie zwracał na siebie uwagi.
– Dziękuję, bracie – krzyknął, choć Shark już nie słuchał.
Daniel poczuł, że musi koniecznie, po prostu natychmiast, zjeść choć gałkę lodów pistacjowych. Ale najpierw fryzjer. Żaden kowboj nie będzie go pouczał, jak ma się czesać.
Lublin, Polska, wiosna 2016
Dotknęła włosów – nie ścięli ich. Dotknęła twarzy. Poza spuchniętą wargą nie miała żadnych obrażeń. Pamiętała tylko, że upadła. Nie wie, co się stało. Szła od myjki do fotela, na którym Ivanka miała wyrównać jej asymetryczną grzywkę, i wtedy jak gdyby ktoś odciął prąd. Straciła przytomność. Ale teraz czuła się dobrze. Normalnie. Dyskomfort powodował tylko ćmiący ból z tyłu głowy od uderzenia, no i ten wenflon na przedramieniu. Chciała wstać, nie mogła. Oplatały ją jakieś kable. Pojęła, że jest podłączona do aparatury.
Pomieszczenie było wyciemnione. A jednak widziała rząd pustych łóżek, mamę drzemiącą w fotelu przy oknie i ojca skulonego na podłodze. Miała nadzieję, że wziął karimatę, inaczej dostanie wilka.
Drzwi otworzyły się. W trójkącie światła dostrzegła postać w kitlu. Zmierzała w jej kierunku. Natasza natychmiast zacisnęła powieki, udając, że śpi. Doktor podszedł do jej łóżka, podniósł kartę. Zbliżył się do niej, zbadał puls. Postarała się nie stawiać oporu. Przegub leżał bezwładnie w jego dłoni. Potem uniósł jej nogę. Miała wrażenie, że lekarz dotyka obcego ciała. Nic nie czuła. Czyżbym była sparaliżowana?
– Jest poprawa? – usłyszała zaspany i pełen nadziei głos mamy.
Choć Zoriana mieszkała w Polsce niemal całe dorosłe życie, nigdy nie wyzbyła się akcentu. Wschodni zaśpiew wciąż przebijał, kiedy była zdenerwowana. A teraz była.
– Jeszcze za wcześnie, pani Szwarc. Trzeba czekać.
– Ile?
To wstał tata. Natasza domyśliła się, że rodzice są wykończeni. Nie miała pojęcia, jak długo tu leży. Ile czasu minęło od jej wizyty u Ivanki? Bolała ją głowa. Czy skóra jest przecięta? Piekło, szarpało. Dlaczego Ivanka nie kładzie w salonie dywanów?
– Nie obudziła się?
– Była przytomna. Mówiła. Ciało jest sprawne – oświadczył doktor. – Do paraliżu nie doszło. Wygląda na to, że jeśli chodzi o konsekwencje upadku, poza stłuczeniem głowy i kilkoma siniakami nic jej nie jest. Ale to nie pierwszy raz Natasza zemdlała, prawda?
– Nie pierwszy – potwierdziła szeptem mama.
– Sprawa może być poważniejsza, niż nam się wcześniej wydawało – zaczął doktor.
Ojciec, kategorycznie:
– Jak bardzo?
Mama, błagalnie:
– Co jest jej? Pan powie nam prawdę. Ja muszę wiedzieć.
Lekarz zawahał się, a potem Natasza poczuła dotyk w okolicy obojczyka.
– Nic nie czuje – jęknęła mama i zaszlochała. – Nastka, moje dziecko! Ona nieżywa?
Za chwilę zacznie się lament, pomyślała Natasza ze wstydem.
– Żywa – pośpieszył z wyjaśnieniem lekarz. – Niech pani zachowa spokój. Wprowadziliśmy ją w śpiączkę farmakologiczną. Wszystko jest pod kontrolą. Może pomówimy w gabinecie? Niedobrze by było, gdyby córka się teraz wybudziła. I proszę zabrać rzeczy. Potrzebujemy tej sali dla innych pacjentów.
– Panie doktorze, my zapłacimy – zapewnił ojciec.
– Nic nie pomożecie, jedźcie do domu. Pacjentka musi zostać.
– Jak długo?
– Może do końca.
Mama zaczęła płakać. Natasza z trudem powstrzymywała się, by nie krzyknąć, że wszystko słyszy. Dlaczego oni tego nie widzą? Otworzyła oczy. Nic. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Wszyscy skupiali się na jej zapłakanej mamie.
– Co to znaczy do końca? – wyjąkała mama i do Nataszy nareszcie dotarł sens tych słów. – Przecież ona zdrowa. Poza kilkoma omdleniami nic jej nie dolegało. Ona ma studia.
– Słyszała pani o chorobie Takayasu?
Cisza. Natasza spróbowała odchrząknąć. Teraz wszyscy odwrócili się w jej kierunku, ale tylko na chwilę, bo lekarz zniżył