Ryk Brown

The Frontiers Saga. Tom 4. Świt Wolności


Скачать книгу

przed tobą. Gdy konwój przejedzie pod pierwszym, zniszcz oba.

      – Atak Jeden, zrozumiałem – odpowiedział pilot statku powietrznego.

      – Atak Dwa, jak najszybciej umieść snajperów po obu stronach korytarza. Gdy tylko konwój stanie, trzymaj ludzi wewnątrz pojazdów w szachu, a my wylądujemy za nimi.

      – Atak Dwa, zrozumiałem.

      – Atak Trzy i Atak Cztery, czekajcie, aż wezwiemy was do ewakuacji.

      Pozostałe dwa kalibri, które leciały pół kilometra za nimi i zostały skonfigurowane jako jednostki pasażerskie, potwierdziły rozkazy. Maszyna Andre wyrównała lot i celowo przemieściła się za maszynę uderzeniową, aby nie wpaść w strumień zawirowań po oddaniu strzałów.

      – Dziesięć sekund do celu – zameldował pilot.

      – Przygotować się do zrzutu! – zawołał Andre. Pilot przełączył system zabezpieczający pasażerów w tryb ewakuacji.

      Czterej mężczyźni poczuli, że więzy ich uprzęży lekko się rozluźniły. Zwolniono liny na odpowiednią długość, aby wszyscy mogli się zsunąć z krawędzi pokładu i swobodnie zawisnąć pod statkiem. Jeden koniec każdej był umocowany do wciągarki wbudowanej w pokład, drugi został połączony z uprzężą pośrodku pleców, w punkcie równowagi. Zaraz po tym, jak zsunęli się z pokładu, liny napięły się tak, żeby utrzymać ich zwróconych poziomo plecami do spodu jednostki, która zanurkowała, przygotowując się do zawisu nad strefą zrzutu.

      Już wisząc pod kadłubem, Andre zauważył, że cztery pociski wystrzelone ze statku lecącego przed nimi uderzyły jednocześnie w oba wiadukty. Gdy przelatywali nad kulą ognia, poczuł ciepło eksplozji. Zobaczył, że konwój czterech opancerzonych transporterów wojskowych zatrzymał się między zrujnowanymi wiaduktami.

      Andre widział, jak Atak Dwa zrzuca snajperów po obu stronach korytarza. Kiedy jego statek znalazł się około pięćdziesięciu metrów za konwojem, strzelcy otworzyli ogień. Siły bezpieczeństwa Corinair próbowały opuścić pojazdy, aby zająć pozycje obronne, lecz zespoły atakujące były dobrze wyszkolone i powstrzymały przeciwników, zanim zdążyli się rozproszyć i znaleźć osłonę.

      Maszyna Andre zawisła bezpośrednio nad strefą desantu, zaraz za konwojem.

      – Zrzut, zrzut, zrzut! – oznajmił pilot wyćwiczonym głosem, gdy statek znalazł się dziesięć metrów nad jezdnią. Andre i pozostali trzej członkowie jego oddziału zaczęli się szybko opuszczać, a wciągarki wyhamowały w ostatniej sekundzie. To doświadczenie przypominało swobodny upadek i jak zwykle żołądek Andre dał mu o tym znać, jak tylko zeskoczyli na ziemię.

      Podobnie jak wielokrotnie w przeszłości, również tym razem czterej mężczyźni rozbiegli się od razu w różnych kierunkach.

      Andre natychmiast ruszył wzdłuż lewej strony jezdni. Lekko pochylony, trzymając się przy ścianie, zbliżał się do konwoju. Snajperom znajdującym nad jego głowami udało się trzymać siły Corinair uwięzione w pojazdach, więc podczas podchodzenia nie napotkał oporu.

      Snajperzy ostrzeliwali konwój, ale precyzyjnie wymierzone pakiety energii odbijały się od opancerzonych pojazdów, rozpraszając się w postaci małych obłoków światła. Andre i jego partner zbliżyli się do tyłu ostatniego wozu. Mężczyzna wsunął pod spód mały, płaski ładunek wybuchowy, a następnie przetoczył się na bok. Jego partner zrobił to samo, ale w przeciwnym kierunku. Gdy tylko przylgnęli do bocznych ścian korytarza, Andre nakrył głowę i wcisnął przycisk zdalnego detonatora, który miał na nadgarstku.

      Ładunek kumulacyjny eksplodował, wysyłając gorący strumień plazmy i wypełniając wnętrze białymi płomieniami. Drzwi, wyważone przez wybuch, upadły na ulicę, a w otworze pojawili się płonący żołnierze, na próżno próbujący uciec z piekła. Andre zakrył twarz, gdy poczuł uderzenie gorąca. Gdy uczucie minęło, otworzył oczy i przez kolejne kilka sekund z fascynacją patrzył, jak żołnierze wiją się na ziemi. Chemiczny zapach plazmy i odór palących się ludzkich ciał był prawie obezwładniający. Andre miał tylko nadzieję, że konwój postępował zgodnie ze standardowymi procedurami bezpieczeństwa Corinair, dotyczącymi transportu więźniów. Określały one, że w pojazdach przednich i tylnych powinni się znajdować strażnicy, a w pozostałych więźniowie. Jeśli tym razem nie zastosowano się do zasad, był pewien, że komendant Dumar rozpęta piekło, gdy wrócą z akcji.

      Chcąc uniknąć losu kolegów, żołnierze z pierwszej maszyny wyskoczyli, krzycząc z całych sił. Strzelali we wszystkich kierunkach, ponieważ nie mieli szans ustalić dokładnej lokalizacji napastników.

      Andre dokładnie wymierzył i oddał kilka strzałów, które zabiły co najmniej dwóch żołnierzy. Nie musiał jednak tego robić, ponieważ snajperzy dobrze widzieli cele i mogli z łatwością sobie poradzić z miotającymi się strażnikami. Po zaledwie kilku sekundach intensywnego ognia walka dobiegła końca.

      Andre i jego ludzie podeszli do dwóch środkowych pojazdów, otworzyli tylne drzwi.

      – Do diabła, najwyższy czas! – Dystyngowany mężczyzna po pięćdziesiątce zaklął, wysiadając z pojazdu.

      – Kapitan de Winter, jak sądzę? – spytał Andre.

      – Oczywiście, sierżancie, a teraz uwolnij mnie z kajdan.

      – Tak jest!

      – Musimy natychmiast opuścić to miejsce – rozkazał de Winter.

      – Pojazdy ewakuacyjne pojawią się za trzydzieści sekund, sir. Za dziesięć minut będzie pan w naszym centrum dowodzenia. – Andre odwrócił się, aby zlustrować otoczenie.

      Kapitan de Winter złapał sierżanta za ramię i obrócił go twarzą do siebie.

      – Nie mam zamiaru lecieć do twojego centrum dowodzenia. Musimy wrócić do portu kosmicznego i przejąć prom.

      Andre nie spodobało się, jak kapitan go potraktował. De Winter był do tego arystokratą, a sierżant, jak i jego dowódca, nie szanował wyższych warstw.

      – Jedynym miejscem, do którego udadzą się moje maszyny, będzie centrum dowodzenia, sir. Otrzymałem rozkaz uwolnienia pana i pańskich ludzi oraz sprowadzenia was z powrotem. Więc ma pan dwie możliwości, sir. Albo w pojeździe ewakuacyjnym poleci pan do centrum dowodzenia, albo zaczeka tutaj na przybycie miejscowych posiłków.

      – Mam wyższy stopień od ciebie. – Kapitan de Winter spojrzał na aroganckiego młodego sierżanta.

      – Nie służę pod pańską komendą, sir. Chociaż powinienem okazywać panu należyty szacunek, nie muszę wykonywać pańskich rozkazów. Jeśli ma pan z tym jakiś problem, proszę porozmawiać z moim dowódcą, ale już w centrum dowodzenia.

      Pojazdy ewakuacyjne wylądowały za nimi, a kapitan nadal wpatrywał się w Andre.

      – Dobrze, sierżancie. Tym razem wygrałeś.

      Andre nie odwrócił się nawet, by spojrzeć, jak kapitan i jego ludzie wchodzą do pojazdów. W swoim czasie wysłuchał wielu opowieści swojego dowódcy o arogancji takarańskiej arystokracji. Zawsze uważał jednak, że jego zgorzkniały, starzejący się przełożony przesadza. Teraz zmienił zdanie.

      – Maszyny są gotowe – poinformował sierżanta jego partner.

      – Świetnie. Wynośmy się stąd i wracajmy do bazy.

      Gdy pojazdy ewakuacyjne startowały, statek przyleciał po jego grupę. Na pokład wsiadł jako ostatni, a następnie zatrzymał się i raz jeszcze spojrzał na zniszczenia spowodowane przez jego zespół. Zadowolony, że ich misja zakończyła się sukcesem, wsiadł i trzykrotnie uderzył w burtę. Odchylił się lekko do tyłu i poczuł, jak system zabezpieczający mocuje go do pojazdu.

      Snajperzy zostali zabrani przez Atak Dwa, który krążył jeszcze po okolicy, aby zapewnić