Katarzyna Puzyńska

Śreżoga


Скачать книгу

ja popiłem. To nie zauważyłem, że ktoś tam leży.

      Jak na razie opowieść się zgadzała. Ryszard potknął się o ciało Julii Szymańskiej. W ten sposób podejrzany tłumaczył Urbańskiemu, dlaczego cały był we krwi ofiary.

      – No to się przeraziłem – podjął. – Ale miałem komórkę. Bo szef mi kupił. No i zadzwoniłem na psy.

      W jego głosie pobrzmiewała teraz duma. Jakby telefon na policję to było niesamowite osiągnięcie. Faktycznie Pietrzak zadzwonił pod dziewięć dziewięć siedem z informacją o trupie. Dyżurny natychmiast wysłał na miejsce patrol.

      Z tego, co Emilia wiedziała, Urbański podejrzewał, że telefon na policję był manewrem, który w założeniu miał Pietrzaka wyłączyć z kręgu podejrzanych. Nikogo nie zabił, tylko znalazł ciało i zadzwonił po policję. Jak wzorowy obywatel. Kto by podejrzewał tego, kto dzwoni i zgłasza morderstwo?

      Emilia spojrzała na Ryszarda Pietrzaka. Mężczyzna nieoczekiwanie odpowiedział tym samym. Głęboko osadzone oczy zdawały się przewiercać ją na wylot. Jednocześnie była w nich jakby pustka. Strzałkowska nie była pewna, czy ten człowiek mógłby wymyślić jakikolwiek plan. Mógł działać i atakować pod wpływem emocji. Ale nie wydawało jej się, że potrafiłby potem jakkolwiek maskować swoją zbrodnię. Gdyby to zrobił, chyba raczej by po prostu uciekł. Takie sprawiał na niej wrażenie.

      – Co się stało z dłońmi i stopami? – zapytała.

      Mimo wszystko uznała, że nie będzie ulegać domysłom i wypyta o wszystko. Bądź co bądź Ryszard Pietrzak był pierwszy na miejscu zbrodni. Całe ubranie miał we krwi ofiary. Na siekierze znajdowały się odciski jego palców. Czego chcieć więcej? Naprawdę był idealnym podejrzanym.

      Mężczyzna poruszył się niespokojnie. Śruba, którą przykręcone było do podłogi jego krzesło, stęknęła głośno. Mimo to z jakiegoś powodu Emilia nadal nie czuła strachu, że Pietrzak mógłby spróbować ją zaatakować. I na pewno nie chodziło o pogrążonego w zabawie telefonem klawisza w rogu pomieszczenia. Nie on zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa. Ryszard Pietrzak po prostu naprawdę wydawał się niegroźny.

      – Nie wiem – odpowiedział podejrzany. – Nie wiem, gdzie one są.

      Teren wokół miejsca zbrodni został dokładnie przeczesany i nie znaleziono brakujących części ciała dziewczyny. Sprawdzono też pokój Pietrzaka w zajeździe oraz resztę budynku. Ale to było szukanie igły w stogu siana. Jeżeli faktycznie był winny, mógł ukryć dłonie i stopy Julii w dowolnym miejscu w zakładzie produkcyjnym albo gdziekolwiek indziej, a dopiero potem zadzwonić na policję.

      Przynajmniej teoretycznie. Bo z tego, co Emilia przeczytała, Urbańskiemu nie udało się znaleźć żadnych świadków, którzy widzieliby Pietrzaka biegającego po okolicy w zakrwawionym ubraniu i próbującego chować odrąbane stopy i dłonie. To oczywiście nic nie znaczyło. Beskidzka była dość odludna. Niedaleko co prawda znajdowały się bloki. W tym jeden ze służbowymi mieszkaniami policyjnymi. Ale zimą polną drogą nikt nie chodził.

      – Siekierę przyniósł pan ze sobą? – zapytała.

      – Nie, kierowniczko. Już mówiłem, że ją sobie tam zostawiam. W lasku. Obok drzewa z dziuplą, żebym nie zapomniał. Przecie nikt mi nie ukradnie.

      Emilia oparła się łokciami o metalowy stół, zapominając na chwilę, że pewnie nie był czysty. Nic tu nie było czyste. Spojrzała na Ryszarda Pietrzaka. Jeżeli siekiera faktycznie leżała w zagajniku, to każdy mógł ją wziąć i zabić dziewczynę.

      – Kto wiedział, że siekiera zawsze tam leży?

      – A ja wiem? – wzruszył ramionami Pietrzak. – Nie wiem, kierowniczko. Czasem znajdowałem ją kawałek dalej. Może kto brał. A może ja nie pamiętałem, gdzie rzuciłem. Czasem to ja sam nie wiem, co robię.

      Westchnęła. Pietrzak może był podejrzanym idealnym, ale zdecydowanie nie był najlepszym świadkiem. Ani tym bardziej swoim najlepszym adwokatem. W każdym razie jeżeli nie on zabił, to powstawało pytanie, czy prawdziwy sprawca wiedział, że znajdzie w zagajniku siekierę i będzie mógł jej użyć? A jeżeli tak, to skąd wiedział?

      No i kolejne pytanie. Co robiła tam ofiara? Odludna polna droga o zmierzchu zimowego dnia. Po co Julia Szymańska tam poszła? Może miała się spotkać z człowiekiem, który ją zabił, pomyślała Emilia.

      – Znał pan Julię? – zapytała.

      – Nie. Znaczy kojarzę trochę, bo to wszyscy w domach drewnianych się znają, a ona od Dąbrowskich jest. No i z moją Kaliną się trochę znały. No i takie tam… No i tam był samochód.

      – Co? – wyrwało się Strzałkowskiej. To stwierdzenie było zupełnie nieoczekiwane. – Jaki samochód?

      – Teraz sobie przypomniałem – wyjaśnił Ryszard Pietrzak. – Że jak się o nią potknąłem… to znaczy wtedy nie wiedziałem, że to ona… Ale chyba słyszałem tam samochód, kierowniczko.

      Emilia zmarszczyła brwi.

      – No chyba słyszałem silnik, kierowniczko – powtórzył. – Tam na Beskidzkiej.

      – Tak nagle sobie o tym teraz przypomniałeś?

      Starała się, żeby podejrzliwość w jej głosie go nie przestraszyła, ale widziała już po Pietrzaku, że powinna była ugryźć się w język. Podejrzany wyraźnie się wycofał. Zagryzł wargi jak małe dziecko, które nie chce nic powiedzieć. O jakim samochodzie mówił? Wcześniej nie wspomniał o tym ani słowem. W protokole nie było o tym mowy.

      ROZDZIAŁ 10

      Aleja Józefa Piłsudskiego w Brodnicy.

      Środa, 14 lutego 2018. Godzina 10.50.

      Oliwier Pietrzak

      Hej, może trochę uważaj – warknęła Kalina. – Bo w końcu nas zabijesz.

      Oliwier przycisnął gaz do dechy. Nie zamierzał się cackać. Nigdy nie jeździł wolno i nie zamierzał robić tego teraz. Jego biały golf sprawował się doskonale mimo kilkunastu lat na karku. Oliwier lubił wykorzystywać jego pełną moc.

      Poza tym chciał jak najszybciej odwieźć ciotkę i kuzynkę do Brodnicy. Spieszno było mu wracać do siebie do Rypina i zdjąć to ubranie. Zerknął z odrazą na czarny sweter. Dla wielu byłby pewnie elegancki. Dla Oliwiera to było tylko przebranie. Chciał je z siebie zrzucić.

      Dobrze, że byli już prawie pod zajazdem. Kawałek dalej minie zakład produkcyjny Kwiatkowskich, skręci na krajową piętnastkę, która w tym miejscu nazywała się jeszcze Sądową, i już zaraz będą na miejscu. Zostawi ciotkę. Potem odwiezie Kalinę na Matejki i pojedzie do siebie. Może nawet inną drogą niż zazwyczaj. Przejedzie z Matejki na Lidzbarską, potem przez Cielęta. To była dłuższa trasa, ale trochę się rozpędzi i odstresuje. To zawsze coś.

      – Coś ty taki skwaszony? – zapytała ciotka.

      Izabela zdążyła już łyknąć z piersiówki, więc była niespotykanie spokojna. Krzykliwość, która tak go zirytowała w więzieniu,