więc mi nie rozkazuj – powiedział podniesionym głosem.
Nie od dziś wiadomo, że najlepszą obroną jest atak. Kuzynka zerknęła na niego spod oka. To znaczy zgadywał, bo celowo nie odwracał się w jej stronę. Nie odezwała się, bo co niby mogła powiedzieć? To on był właścicielem agencji aktorek i hostess Malinka.
Z jej nazwy był szczególnie dumny. Chociaż Kalinę zawsze ta Malinka irytowała. Mogła się irytować, i tak nie miała nic do gadania. Fakt, przyprowadziła do niego trochę dziewczyn. W tym Julię Szymańską, ale to nie znaczyło, że mogła o czymś decydować. Szefem był on.
Julia.
Julia.
Julia.
Oliwier musiał przyznać, że ta dziewczyna od początku go fascynowała. Kalinę musiało to denerwować. Kuzynka miała już trzydzieści cztery lata i było to widać na jej twarzy. Mimo grubej warstwy makijażu.
Tymczasem osiemnastoletnia Julia była świeża jak skowronek. Żadnych ingerencji chirurgicznych. Po prostu naturalne piękno. Czasem niszczyła je makijażem i wyzywającym strojem, ale to było do zaakceptowania przy tak ładnej buzi.
Tak, Julia fascynowała Oliwiera. Do tego stopnia, że być może zrobił coś, czego nie powinien. Nawet kilkakrotnie. Ale o tym ta policjantka na pewno się nie dowie.
Na pewno? Pytanie kołatało mu w głowie, kiedy podjeżdżał pod zajazd. Czy na pewno się nie dowie? Są przecież ślady. Ale może nie będzie szukała tam, gdzie nie trzeba, pocieszył się Oliwier.
A już na pewno nie w przeszłości. Przeszłości, której wolałby nie ujawniać. Nie tylko Julia go fascynowała. Kiedyś zrobiłby wszystko dla zupełnie innej osoby.
Wszystko.
ROZDZIAŁ 11
W drodze do Brodnicy.
Środa, 14 lutego 2018. Godzina 10.50.
Młodszy aspirant Emilia Strzałkowska
Emilia uchyliła szybę samochodu. Okno skrzypnęło. Jechała swoim prywatnym autem. Mogła oczywiście wziąć nieoznakowany radiowóz, ale wolała swojego mini coopera. Trasa do i ze Starych Świątek nie była co prawda daleka, ale i tak czuła się lepiej w swoim aucie. Może i czasem było zawodne ze starości, ale czuła się w nim znajomo i bezpiecznie.
Zjechała z ronda w Rypinie i po chwili minęła tamtejszą komendę powiatową. Koledzy dysponowali zdecydowanie mniejszym budynkiem niż jej jednostka w Brodnicy. Przynajmniej patrząc z zewnątrz, bo Strzałkowska nigdy nie miała jeszcze okazji być w środku.
– Halo? – rozległo się w telefonie.
Położyła sobie komórkę między nogami. Ten zwyczaj podpatrzyła u Podgórskiego. Zawsze ją bawiło, jak to robił, ale okazało się, że to całkiem wygodne, kiedy nie miało się zestawu głośnomówiącego, a nie chciało się trzymać telefonu w ręce podczas rozmowy.
– Dzień dobry, doktorze. Tu Strzałkowska – przedstawiła się na wszelki wypadek, chociaż była pewna, że medyk sądowy miał zapisany jej numer. Znali się dość dobrze.
Drogę powrotną z zakładu karnego postanowiła wykorzystać konstruktywnie. Najpierw zadzwoniła do Ziółkowskiego. Chciała wypytać szefa techników, czy na miejscu zbrodni znalazł jakiekolwiek ślady ewentualnego samochodu. Ziółek nie wykluczał możliwości, że jakieś auto faktycznie tam było. Beskidzka była słabo uczęszczana, ale czasem kierowcy skracali sobie tamtędy drogę pomiędzy Piłsudskiego, Świętokrzyską a zajazdem. Zima była lekka. Odwilż sprawiła, że miejscami zrobiło się błoto. Dzięki temu samochody zostawiły sporo śladów. Tylko co z tego? To było jak szukanie igły w stogu siana. Każdy z samochodów mógł być tym, o którym mówił Ryszard Pietrzak. Tak samo jak żaden. Bo Pietrzak mógł równie dobrze kłamać, upomniała się w duchu policjantka. To, że Zjawa ją zdenerwował, nie oznaczało, że trzeba było wywracać całą robotę Urbańskiego do góry nogami.
Zakończyła rozmowę z technikiem nieco rozczarowana, postanowiła więc zadzwonić do doktora Koterskiego. Protokół z sekcji zwłok Julii Szymańskiej znalazła oczywiście w dokumentacji, ale Emilia miała nadzieję, że medyk zechce go z nią omówić. Uważała, że to lepsze niż suche fakty na papierze okraszone medycznym żargonem. Lubiła z Koterskim rozmawiać. To była jedna z bardziej pozytywnych osób, jakie znała.
– Witam, Emilio – zawołał Koterski.
Nawet przez telefon czuła, że medyk się uśmiecha. Z pełnymi policzkami i burzą kasztanowych loków nie wyglądał ani trochę jak stereotypowy lekarz medycyny sądowej. Niektórzy żartowali, że wyglądem bardziej pasowałby na wychowawcę przedszkolnego.
– Tydzień temu robiłeś sekcję dziewczyny z Beskidzkiej – zagaiła. – Pamiętasz?
– Jasne. Myślisz, że mógłbym zapomnieć coś takiego?
Telefon zawibrował. I kolejny raz. Chyba przyszła wiadomość od Podgórskiego. Nie mieli zbyt wiele możliwości, żeby się widzieć, ale dużo do siebie pisali. Z miejsca poczuła, że kąciki jej ust unoszą się do góry. Tak było zawsze, kiedy myślała o Danielu. Miała motyle w brzuchu, niczym nastolatka. Mimo całej historii ich skomplikowanej znajomości. Mimo nastoletniego syna, którego razem mieli. Mimo że Daniel obecnie był mężem innej kobiety. Mimo tego wszystkiego ona zawsze tak się czuła przy nim. Był jej.
Może napisał coś o ich dzisiejszym walentynkowym spotkaniu? Tak bardzo chciała go zobaczyć. Zdusiła chęć zjechania na pobocze i przeczytania, co napisał. Musi skupić się na rozmowie z Koterskim, upomniała się w duchu.
– Nie wiem – zaśmiała się. Było jej teraz lekko na duszy. – Może i zapomniałeś. Masz tego sporo. I czasem odnoszę wrażenie, że mógłbyś jeść kanapkę podczas sekcji.
– Nie mógłbym, bobym ryzykował, że zanieczyszczę klienta – odparł medyk z godnością.
– Wiesz, o co mi chodzi, doktorze – zaśmiała się znów policjantka. – Komisarz Urbański przekazał mi do dokończenia sprawę śmierci Szymańskiej. Przeglądałam twój protokół. Ale chciałam cię prosić, żebyś mi powiedział w kilku słowach co i jak. Jestem właśnie w drodze do jej rodziców.
Skoro spotkała się z głównym podejrzanym, postanowiła spotkać się też z rodzicami ofiary. Zidentyfikowali już ciało, choć to wcale nie było łatwe. I było możliwe dopiero wczoraj.
– Sama wiesz, jak to wyglądało – powiedział Koterski, wyrywając ją z zamyślenia.
Emilia słyszała, że upił łyk jakiegoś napoju. Pewnie grzał się herbatą albo kawą. Ta myśl sprawiła, że jej też zrobiło się zimno. Zamknęła okno i podkręciła ogrzewanie. Dobrze, że śnieg już prawie stopniał, droga była przejezdna i Emilia nie traciła czasu w zaspach.
– Zastanawiam się na tymi odrąbanymi stopami i dłońmi. No i nad zniszczoną twarzą – powiedziała. – Myślisz, że chodziło o utrudnienie identyfikacji ofiary?
Najlepszą robotę wykonał naczelnik Urbański. Zadzwonił do jakiegoś znajomego z Warszawy, antropologa sądowego. Dokonał on rekonstrukcji twarzy ofiary. Zajęło to znacznie mniej czasu, niż gdyby czekali na to normalnie w kolejce.
Dzięki temu mogli wykonać portret pamięciowy, który trafił do lokalnych mediów. Wczoraj zgłosili się rodzice Szymańskiej, bo podejrzewali, że to może być Julia. A właściwie jej matka i ojczym dziewczyny. Zofia i Jakub Dąbrowscy. Też właściciele firmy zajmującej się budową domów drewnianych.
– Wiesz przecież, że bez rekonstrukcji twarzy i przy braku dłoni i stóp byłoby nam ciężko – powiedział Koterski. – Jest cały arsenał technik, których można użyć w takiej sytuacji. DNA, zęby… sama wiesz. Cała lista rzeczy, które można posprawdzać. I jak ją znaleziono, zrobiłem, co mogłem. I stwierdziłem, że na przykład