przedpokoju. Z ulgą zdjęła puchową kurteczkę i obciągnęła obcisły sweterek. Spojrzała na siebie w lustrze wiszącym na ścianie przy drzwiach.
Nauczyła się już akceptować swój nienaturalny, przejaskrawiony wygląd. Zapewniał jej dochody. Ale naprawdę nienawidziła wielkich piersi i doczepionych blond pasem. Czasem korciło ją, żeby wziąć maszynkę i ogolić się na łyso. Tak bardzo jej ta przesada ciążyła. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się w niedzielę. Czwartego lutego. Zapamięta chyba tę datę na zawsze…
Znów spojrzała na swoje odbicie. Starała się nie odwrócić oczu. Tak, miała ochotę ogolić tę swoją głowę na łyso. Może wtedy te pieprzone myśli by czmychnęły. Tylko kto by ją wtedy chciał? Straciłaby źródło dochodu.
Miała trzydzieści cztery lata. A w tym biznesie to było jak sto. Boleśnie się o tym przekonała. Oliwier w styczniu dobitnie jej to uświadomił. Malwina Górska też nie przebierała w słowach. Woleli Julię. No i proszę, Julia nie żyje. Ciekawe, czy są teraz zadowoleni. Bardzo ciekawe.
Kalina czuła się zdradzona. Myślała, że chociaż kuzyna ma po swojej stronie. Tymczasem guzik prawda. Nie miała nigdy nikogo, kto by ją wspierał. Tak to czuła.
ROZDZIAŁ 13
Zakład produkcyjny Dąbrowskich.
Środa, 14 lutego 2018. Godzina 11.25.
Młodszy aspirant Emilia Strzałkowska
Emilia zwolniła nieco na wąskiej Targowej. Była już niedaleko zakładu produkcyjnego rodziny zamordowanej dziewczyny. Przez całą drogę myślała o rozmowie z doktorem Koterskim. A właściwie o jej końcówce. O monecie.
Koterski odkrył podczas sekcji zwłok, że Julia Szymańska połknęła monetę. Strzałkowska już o tym trochę myślała, kiedy rano przeczytała protokół medyka sądowego. Podczas rozmowy Koterski potwierdził, że jego zdaniem stało się to niedługo przed śmiercią dziewczyny, ale na pewno nie tuż przed. Moneta odbyła już pewną trasę, jak określił ze śmiechem Koterski. Strzałkowska wolała nie pytać o szczegóły podróży monety przez ciało dziewczyny i uwierzyć mu na słowo.
Nie dało się stwierdzić, czy połknięcie pieniążka jest związane z jej śmiercią. Z drugiej strony nikt nie połyka monet ot tak sobie, prawda? Tylko co to mogło być? Podpis sprawcy? Czy wystarczającym podpisem nie było już odrąbanie dłoni i stóp?
To nie była wartościowa moneta. Zwykła jednogroszówka z dwa tysiące dwunastego roku. To wszystko. Doktor Koterski powiedział Emilii, że pobawił się trochę w detektywa i znalazł informację, że taka moneta została wprowadzona do obiegu w dziewięćdziesiątym piątym roku, kiedy nastąpiła denominacja. W dwa tysiące trzynastym jej wygląd został nieco zmodyfikowany. Awers był inny. W samym tylko dwa tysiące dwunastym roku wybito trzysta sześćdziesiąt pięć milionów takich groszówek. Raczej trudno byłoby ustalić, skąd pochodzi ta, którą doktor znalazł w ciele ofiary.
Emilia łamała sobie głowę, co to może znaczyć. Czy chodziło o ten rok? Coś się zdarzyło w dwa tysiące dwunastym? Czy może o to, że to był jeden grosz? Czy nominał nie miał znaczenia, a jedynie fakt, że była to po prostu moneta?
Policjantka jechała pogrążona w myślach. W końcu zobaczyła spory szyld głoszący: Dąbrowscy. Domy drewniane. Kiedy podjechała bliżej, zauważyła, że pod spodem widać było jeszcze wyblakły napis Szymańscy, na którym potem wymalowano nowe nazwisko. Strzałkowska wiedziała już, że zakład produkcyjny pierwotnie należał do biologicznego ojca Julii Szymańskiej, potem został przejęty przez jej ojczyma, Jakuba. Wtedy pewnie zmieniono nazwę.
Emilia zaparkowała samochód na wybrukowanym miejscu obok bramy. Drewniany płot, drewniane rzeźby, drewniany budynek biura to było kawałek dalej. Wszystko drewniane i dopracowane w najdrobniejszym szczególe.
Wysiadła z samochodu.
– Dzień dobry! – usłyszała, kiedy wyciągała właśnie telefon, żeby przeczytać, co jej napisał Daniel. Z westchnieniem schowała komórkę do kieszeni kurtki. Tak bardzo liczyła na dzisiejszy wieczór. Ciekawe, co Podgórski planował na ich wyczekiwaną walentynkową randkę.
Odwróciła się w stronę, skąd dobiegło powitanie. Nieopodal ujrzała niewysokiego mężczyznę. Zdawał się szerszy niż wyższy. Miał posturę krasnoluda z filmu fantasy. Szeroki tors i ramiona zdawały się stworzone do trzymania topora. I miał teraz w dłoniach siekierę. Rozdrobnione kawałki drewna sugerowały, że przed jej przyjazdem właśnie rąbaniem był zajęty. Strzałkowska pomyślała, że to narzędzie nie kojarzy jej się dobrze. Za dużo zdjęć ofiary zobaczyła rano.
– Mogę w czymś pomóc? – zapytał mężczyzna z uśmiechem.
Ubrany był w spraną czarną bluzę. Emilia zadrżała. Zima nie była mroźna, ale zrobiło jej się zimno na ten widok. Opatuliła się szczelniej kurtką.
– Przyjechałam do państwa Dąbrowskich. Jestem z komendy powiatowej. Prowadzę dochodzenie w sprawie śmierci Julii Szymańskiej.
Mężczyzna odłożył siekierę. Z bliska zobaczyła, że jest młodszy, niż jej się początkowo zdawało. Mógł być koło dwudziestki albo niewiele starszy.
– Paweł Krupa. Jestem tu kierownikiem produkcji – przedstawił się. Wytarł ręce o bluzę i podał Emilii wielką dłoń. – Zaprowadzę panią do szefa. Straszna historia, powiem pani. Państwo to nie wiem, czy się pozbierają po tej tragedii. Kochali Julkę bardzo. Tyle nieszczęść musiała przejść ta rodzina. Dokładnie tu zginął pierwszy mąż pani Zośki, pan Tomasz Szymański. Dawne dzieje. To było dwanaście lat temu czy coś koło tego.
Paweł Krupa wskazał miejsce obok drewnianego budynku. Stał tam niewielki brzozowy krzyż. Pod nim płonął dyskretny znicz.
– Co dokładnie się stało? – zainteresowała się Emilia.
– Spadł z rusztowania, jak remontowali biuro – wyjaśnił Paweł Krupa.
Chłopak sprawiał wrażenie rozmownego, Strzałkowska uznała więc, że wykorzysta nadarzającą się okazję, żeby zdobyć jakiekolwiek informacje o relacjach w tej rodzinie. Będzie mogła porównać je potem z ich własnym opisem sytuacji.
– No właśnie. Julia nie jest córką pana Jakuba. Jak się dogadywali?
– Bardzo dobrze. Szef był dla Julki jak ojciec. Mimo że w sumie jest niewiele starszy – zaśmiał się Krupa.
– O ile?
– Szef jest dwanaście lat starszy niż ja, czyli ma trzydzieści cztery. A Julka ma… To znaczy miała – poprawił się zmieszany – osiemnaście. Ostatnio się wyprowadziła, bo już była pełnoletnia. Szefowa z kolei jest starsza, bo ma pięćdziesiąt siedem.
To była interesująca informacja. Matka Julii dobiegała sześćdziesiątki. Tymczasem jej mąż ledwo przekroczył trzydziestkę, a córka dopiero co skończyła osiemnaście lat. Naprawdę dogadywali się wszyscy tak dobrze, jak twierdził ich pracownik? A może jednak pojawiały się jakieś zgrzyty?
– Jak się poznali pana szef i jego żona? – zapytała policjantka tonem pogawędki. Nie chciała spłoszyć Krupy.
– Szef tu pracował. Coś tak jak ja. A jak zginął pan Tomek Szymański, to chyba pani Zośka szukała jakiegoś męskiego ramienia. Smutno być samemu. Każdemu. Szef pewnie też tego potrzebował, bo nie miał łatwego życia.
Strzałkowska spojrzała na niego zdziwiona. Paweł Krupa powiedział to wszystko takim tonem, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Emilia zerknęła raz jeszcze na jego potężne ręce i szerokie barki. Tego typu mężczyźni rzadko pozwalali sobie na okazywanie uczyć. Może dlatego tak ją to zaskoczyło.
– Zna pan Ryszarda Pietrzaka? – zapytała nieco zbita z pantałyku.
– No trochę. Robi u Sadowskiego.