Katarzyna Puzyńska

Śreżoga


Скачать книгу

rąbał przez chwilę zapamiętale. O tak. Czy było cokolwiek przyjemniejszego niż to? I co dawało więcej satysfakcji?

      ROZDZIAŁ 19

      Zakład produkcyjny Dąbrowskich.

      Środa, 14 lutego 2018. Godzina 12.10.

      Młodszy aspirant Emilia Strzałkowska

      Niech pani sama zobaczy – powiedziała Zofia Dąbrowska, odblokowując znów ekran swojego telefonu.

      Emilia pochyliła się w jej stronę. Jakub Dąbrowski też. Zawiśli tak we trójkę głowa przy głowie. Dłoń Zofii lekko drżała, kiedy wybierała ikonę aplikacji Facebooka.

      – W zeszłą środę, czyli siódmego, poszliśmy z mężem na kolację – wyjaśniła. – Zawsze chodzimy tydzień przed walentynkami. Taki mamy zwyczaj. Żeby potem nie pchać się w tłum, jak wszyscy idą. No i wtedy zrobiliśmy sobie to zdjęcie.

      Dąbrowska przejechała palcem po ekranie, przewijając w dół na swoim profilu. W końcu powiększyła selfie zrobione w jakiejś restauracji. Zofia i Jakub uśmiechali się szeroko ze zdjęcia. Na stoliku stały świece, a za plecami małżonków widać było sznur światełek. Emilia nie rozpoznawała tego miejsca. Może to nie było w Brodnicy.

      – Pojechaliśmy do Bydgoszczy – poinformował Jakub, jakby odgadł myśli policjantki.

      – No i Julka polubiła to zdjęcie – dodała Zofia Dąbrowska, poprawiając włosy nerwowym ruchem. Wyglądała, jakby miała znów się rozpłakać. – Nie skomentowała, ale polubiła. Niech pani sama zobaczy.

      Kobieta kliknęła w listę osób, które zareagowały na romantyczne zdjęcie. Faktycznie wśród osób, które polubiły fotografię, była Julia Szymańska.

      – I to było w środę? – upewniła się Strzałkowska.

      Przecież w środę, siódmego lutego, dziewczyna o nieznanej wtedy jeszcze tożsamości leżała na stole sekcyjnym doktora Koterskiego. Na pewno nie klikała wtedy na Facebooku. Strzałkowska poczuła, że serce bije jej szybciej. To oznaczało, że ktoś miał dostęp do profilu dziewczyny. Najpierw zmasakrował twarz ofiary i usunął dłonie oraz stopy. Być może po to, żeby uniemożliwić albo utrudnić identyfikację. Lajk pod zdjęciem zamieszczonym przez matkę ofiary być może był kolejną sztuczką, dzięki której sprawca chciał ukryć fakt, że Julia nie żyje. Dlaczego tak bardzo mu na tym zależało?

      To pytanie Emilia zadawała sobie już wcześniej. Jasne, utrudnienie identyfikacji ofiary mogło utrudnić odkrycie sprawcy. Ale przecież i tak uciekł z miejsca zbrodni, pomyślała policjantka. Oczywiście gdyby założyć, że Ryszard Pietrzak był niewinny.

      No dobrze, ale w jaki sposób dostał się na profil dziewczyny, żeby kliknąć polubienie pod zdjęciem jej matki? Najprostszym rozwiązaniem było uzyskanie dostępu do czyjegoś telefonu. Strzałkowska sama korzystała z aplikacji Facebooka na komórce.

      W dokumentacji, którą rano dostała od Urbańskiego, znalazła informację, że telefonu ofiary nie było przy ciele denatki. Oprócz ubrania dziewczyna miała torebkę w kształcie podkowy. Jej zawartość była dość dziwna, a telefonu w środku nie było. Być może sprawca zabrał go razem z dłońmi i stopami. Policjantka będzie musiała doczytać, jak to było z logowaniem się telefonu i billingami. O ile szef zdążył to zlecić, bo przecież dopiero od wczoraj wiedzieli, że mają szukać telefonu Szymańskiej. Jeżeli tego nie zarządził, to ona to zrobi. Poza tym Emilia była już umówiona z technikami, że pojadą do mieszkania dziewczyny. Może komórka znajdowała się właśnie tam. Ziółkowskiemu nie wspomniała oczywiście, jak bardzo niechętny wszystkim działaniom był prokurator.

      – Tak, to było w środę – potwierdziła Zofia Dąbrowska, przerywając rozważania policjantki. – Pamiętam, że na kolacji nawet rozmawialiśmy o tej zabitej dziewczynie. Że ktoś tak zbezcześcił jej ciało. A to była…

      Kobieta zamilkła w pół zdania. Znów zaczęła przecierać chusteczką oczy. Przez chwilę nikt nic nie mówił. Ciszę przerywał tylko odgłos rąbania drewna na zewnątrz. Najwyraźniej Paweł Krupa powrócił do swojego zajęcia.

      Nagle rozdzwonił się telefon. Strzałkowska sięgnęła do kieszeni, ale ekran był ciemny.

      – Przepraszam, to mój – powiedział Jakub. – Muszę odebrać. To ważny klient. Poradzisz sobie, kochanie?

      Zofia potwierdziła. Jakub uśmiechnął się przepraszająco i wyszedł z biura na dwór. Policjantka przyglądała się, jak przechadza się w tę i z powrotem po parkingu, rozmawiając przez telefon. Czekała, aż Zofia się odezwie, ale matka zamordowanej dziewczyny siedziała w milczeniu wpatrzona w swoje dłonie.

      – Możemy zajrzeć na profil pani córki? – zapytała więc policjantka. – Czasem to może być źródło ważnych informacji. Na przykład na temat znajomych osoby poszkodowanej. Albo tego, co robiła ostatnio. Może to rzuci trochę światła na okoliczności.

      Emilia wolała nie używać słowa ofiara. Bała się, że to poruszy emocje Zofii. Osoba poszkodowana wydawało się określeniem delikatniejszym.

      – Ja rzadko oglądam, co kto wrzuca. Nawet nie wiem, czy Julia coś ostatnio zamieszczała – przyznała Zofia Dąbrowska. – Raczej tylko wstawiam swoje. Niezbyt ogarniam, jak działają te aktualności i tak dalej. Niech pani zajrzy tam, gdzie pani chce.

      Podała swój telefon Strzałkowskiej. Emilia kliknęła w podświetlone nazwisko Julii Szymańskiej, żeby wejść na jej profil. Zaczęła przeglądać posty wrzucane przez ofiarę w ostatnim czasie.

      Ostatnie zdjęcie, jakie Julia zamieściła przed swoją nagłą śmiercią, przedstawiało plastikową siatkę z logo popularnej drogerii. Dziewczyna podpisała zdjęcie: Zakupy… #robota. Emilia była bardzo ciekawa, co znajduje się w torebce. To była jedna z tych większych. Nic nie prześwitywało.

      – To zdjęcie zrobiono w jej mieszkaniu? – zapytała Dąbrowską.

      – Chyba tak… Nie wiem. Nigdy tam nie byłam.

      – A ma pani może zapasowy klucz? – drążyła dalej Strzałkowska. – Wybieram się tam razem z ekipą techników. Musimy sprawdzić to mieszkanie.

      Emilia wiedziała, że i bez klucza poradzą sobie z dostaniem się do mieszkania w Rypinie, ale byłoby łatwiej, gdyby po prostu go dostali. Kluczy w dziwnej torebce nie było. Być może sprawca również je zabrał.

      Torebka. No właśnie. To był kolejny zaskakujący element. Leżała porzucona kilka metrów od ciała. Tak jak buty i rękawiczki. Pasowała do stroju, w który ubrana była tamtego dnia ofiara. Można więc chyba było założyć, że należała do Julii.

      A jednak nie było w niej nic, czego policjantka spodziewałaby się po damskiej torebce. Brakowało nie tylko kluczy czy telefonu, które być może leżały w kręgu zainteresowań mordercy. Nie było tam takich rzeczy jak chusteczki, podpaska albo tampon, artykuły do makijażu i stosu innych absolutnie potrzebnych przedmiotów, które z reguły sprawiały, że damska torebka ważyła tonę. Strzałkowska nie nosiła torebki do pracy. Ale kiedy wychodziła prywatnie, zawsze dziwiła się, że może jeszcze cokolwiek znaleźć w swojej wypchanej po brzegi torbie. Nie zaskoczyłoby jej, gdyby na samym dole była jeszcze zaschnięta kanapka z zeszłego roku albo jakieś inne archeologiczne znalezisko.

      W torebce Julii niczego takiego nie było. Była właściwie pusta, jeśli nie liczyć garści bilonu i dziwnego kamienia z dziurką. Kamień być może był elementem jakiegoś naszyjnika. Może łańcuszek się urwał. Monety z kolei były jeszcze dziwniejsze. To były jednozłotówki z lat siedemdziesiątych.Po co Julia nosiła takie rzeczy ze sobą? Czy to miało jakiś związek z połkniętą przez dziewczynę jednogroszówką? Ale przecież moneta w jej ciele była współczesna.

      – Nie mam jej kluczy – powiedziała cicho matka ofiary.