dwójkę z komendy. Każdy policjant wcześniej czy później zetknął się z obywatelem, który miał trochę nierówno pod sufitem. I to było określenie, którego Strzałkowska nie bała się użyć. To, co zdarzało jej się słyszeć, nie raz sprawiało, że przewrócenie oczami wydawało się zdecydowanie niewystarczające. Czasem trudno było zachować powagę i w profesjonalny sposób przesłuchać osobę, która zgłaszała na przykład, że grupa kosmitów włącza i wyłącza światło wieczorami.
Tak więc w sumie nie było to nic szczególnie nowego. Emilia nie spodziewała się jednak, że usłyszy dziś coś takiego. Była zła na naczelnika, że ją tu wysłał. To była strata czasu. No ale cóż, nie miała wyjścia. Trzeba było załatwić to jak najszybciej. Zerknęła w stronę sekretarzyka. Jedyne, co wydawało się godne uwagi, to słój z monetami. Może uda się wymyślić jakiś pretekst, żeby tam podejść i obejrzeć go z bliska.
– Sugeruje pani, że przybyła tu z przeszłości? – zapytała powoli. Starała się zachować kamienną twarz i stoicki spokój.
– Nie ja, ona – uściśliła Kwiatkowska. – Ale można też powiedzieć, że ja. Bo to ja jestem. Ja, ale z przeszłości. Moja młodsza wersja. Przybyłam tu stamtąd i ktoś mnie zabił.
– Aha.
To była jedyna odpowiedź, którą Emilia potrafiła wydusić.
– W mojej rodzinie kobiety zawsze miały moc – powiedziała Hanna Kwiatkowska z godnością. – Wiem, że pani uważa, że oszalałam. Nie jestem głupia. Wiem, jak to brzmi. I niech mi pani wierzy, że nie opowiadam o tym na prawo i lewo. Trzymam to dla siebie, żeby ludzie się ze mnie nie śmiali. Ale chciałam pomóc. Bo w Internecie napisano, że ktokolwiek dysponuje jakimiś informacjami, powinien się zgłosić. Myślałam, że robię dobrze.
Teraz w jej głosie zabrzmiał wyrzut.
– Proszę wybaczyć, ale… Sama pani powiedziała, że w coś takiego trudno uwierzyć – odparła Emilia ugodowo. Nie chciała komplikować sobie życia, tylko wyjść stąd jak najszybciej po sprawdzeniu słoja.
– Oczywiście, że trudno uwierzyć. Ale magia istnieje. Czy chcecie w to wierzyć, czy nie. Moja rodzina, a właściwie kobiety z mojej rodziny prowadziły zawsze restaurację. Nazywała się U Hanny, bo wszystkie tak się nazywamy. To imię przechodzi z pokolenia na pokolenie. Teraz miejsce zmarniało. Jest pusta działka i stary budynek. Żałuję trochę, że się tym nie zajęłam. No ale mąż zajmuje się domami, więc skupiłam się na tym. W każdym razie tamten budynek też ma moc. Zabrałam stamtąd część sprzętów, żeby się nią otoczyć. Zmieściły się tu idealnie.
Emilia wolała milczeć. Bała się, że ton głosu może zdradzić, co myśli o tym przeładowanym pomieszczeniu.
– Restauracja była zupełnie nierentowna, kochanie – powiedział Sławomir Kwiatkowski. – Beniamin! Gdzie ta kawa!
Drzwi salonu otworzyły się, jakby chłopak cały czas za nimi czekał. W chudych bladych dłoniach trzymał tacę. Stała na niej samotna filiżanka kawy. Pokój wypełnił zapach spalonych ziaren.
– A dla nas nie zrobiłeś? – zdziwił się ojciec.
– Nie mówiłeś, że mam zrobić – odparł chłopak z wyraźną satysfakcją.
– Niech pan wypije – powiedziała szybko Emilia. Już nie dbała o pozory. Nie chciała tracić czasu na opowieści z pogranicza fantasy, tylko zająć się całkiem realnym morderstwem.
– Ależ nie! – zaśmiał się Sławomir Kwiatkowski. – To pani jest gościem. Niech pani wypije! Beniamin, dawaj no tę kawę.
Beniamin postawił tacę na stoliku przed Emilią. Filiżanka brzęknęła głośno. Część napoju rozlała się na boki.
– Cukru i mleka nie dawałem – poinformował chłopak ze źle skrywaną złośliwością. – Nikt nie mówił, że mam to zrobić.
– Świetnie – powiedziała Strzałkowska. Nie mogła się powstrzymać. – Uwielbiam czarną kawę.
Beniamin myślał chyba, że zrobił jej na przekór. Teraz wyglądał na zawiedzionego. Na jego twarzy pojawił się dziecinny grymas zawodu. Policjantka przełknęła kilka łyków kawy, żeby podkreślić prawdziwość swoich słów. Starała się nie krzywić, żeby nie zrobić mu satysfakcji. Tak naprawdę nienawidziła czarnej kawy. Upiła jeszcze jeden łyk. Była prawie pewna, że Beniamin napluł do środka. Zdziwiłaby się, gdyby tego nie zrobił. Spojrzenia trójki Kwiatkowskich podążały za każdym jej ruchem. Odstawiła szklankę z powrotem na stół.
– Bardzo dziękuję pani za pomoc – powiedziała do Hanny. – Ale znamy już tożsamość ofiary. To Julia Szymańska.
Policjantka nie zamierzała ukrywać nazwiska zamordowanej dziewczyny. Zaraz wszyscy i tak się dowiedzą. O ile to jeszcze nie wyciekło do lokalnych mediów.
– To córka Zośki Dąbrowskiej została zamordowana? – krzyknął niemal Sławomir Kwiatkowski. – Co za tragedia!
– Znają ją państwo? – zapytała Emilia.
– Trochę – zaczął Sławomir. – Spotykamy się czasem wszyscy, żeby dyskutować o interesach. Nie da się inaczej, skoro trzy firmy z tej samej branży muszą egzystować w jednym mieście. To nie jest olbrzymi rynek.
– To nie jest Julia Szymańska – upierała się Hanna Kwiatkowska. Włosy miała teraz rozwiane. – To ja! I zostałam zamordowana!
Ostatnie stwierdzenie wypowiedziała z taką mocą, że Emilia poczuła, że zaraz parsknie śmiechem. Jej dłoń powędrowała do kołowrotka z wrzecionem, który stał obok kanapy. Zmusiła się, żeby skupić uwagę na staromodnej maszynie. Co się z tym robiło? Cała wiedza Strzałkowskiej o wrzecionach pochodziła z bajki o Śpiącej Królewnie. Królewna ukłuła się w palec i zasnęła na sto lat. W końcu przybył książę i obudził ją pocałunkiem. Chyba gdzieś był jakiś pedał, żeby to uruchomić. Ale żeby go nacisnąć, musiałaby wstać. Policjantka poruszyła więc tylko kołem. Przekręciło się z delikatnym szumem i stukotem.
– STOP! – zawołała z mocą Hanna Kwiatkowska. – Biada! Furkot wrzeciona przynosi nieszczęście! Nie słyszała pani o kikimorze?!
Emilia odwróciła się w stronę gospodyni. Jej mąż i pasierb wbijali teraz oczy w podłogę. Obaj wyraźnie zawstydzeni.
– Nie – przyznała policjantka. – Kikimora?
– To zły duch domowy. Z reguły przybiera postać niewysokiej kobiety, ale może być też zupełnie niewidzialny. Zamiast nóg ma kurze łapki – tłumaczyła Hanna, poprawiając włosy. – Często zajmuje się przędzeniem. Trzeba pamiętać, że furkot wrzeciona kikimory zwiastuje nieszczęście. Wie pani, jak musiałam uważać, kiedy wiozłam to z restauracji? To zły znak, że pani tym zakręciła. Zły znak!
Zły znak. Emilia nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zabrzmiało to jak ostrzeżenie.
– A teraz wszyscy go usłyszeliśmy – dodała Hanna Kwiatkowska. – Ale to pani uruchomiła wrzeciono. To pani wina! To pani umrze.
Emilia poczuła narastający gniew. Była zła na Urbańskiego, że kazał jej tu przyjechać. Była zła na Daniela, że odwołał ich dzisiejsze spotkanie. Była zła na siebie. Chciała po prostu stąd wyjść. A już na pewno nie zamierzała ulegać jakimś przesądom. Zakręciła jeszcze raz kołowrotkiem, jakby słowa Kwiatkowskiej nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia. Hanna otworzyła szerzej oczy.
– Pani umrze… – szepnęła.
– Wszyscy kiedyś umrzemy – odparła Emilia sarkastycznie. Jej cierpliwość naprawdę się kończyła.
– Pani sobie drwi – zagrzmiała Hanna Kwiatkowska. – Ale założę się, że ofiara miała