Osho

Magia szacunku do siebie


Скачать книгу

Kiedy zobaczył, że zbliżam się z puszką, zapytał:

      – Co to jest?

      – Niech pan zaczyna pierwszy. Odgrażał się pan, że przyjdzie ze mną porozmawiać. Ja także chcę z panem porozmawiać. Zachodzi więc pytanie, kto będzie rozmawiał z kim? Może mi pan wymierzyć karę, jaką pan tylko chce, ale proszę pamiętać, że otworzę tę puszkę przed całą szkołą.

      – A co w niej jest?

      – Jest w niej bhoot, duch, który tak pana przestraszył.

      – Czy to nie jest ta puszka, która spadła wczoraj z drzewa?

      – Oczywiście, że ta.

      – Zabierz ją stąd, bo jest niebezpieczna.

      – Proszę jednak zajrzeć do środka i zobaczyć, co się w niej znajduje. – I otworzyłem puszkę, a potem wyjąłem z niej jego dhoti. – Proszę przynajmniej zabrać swoje dhoti – powiedziałem.

      – Ale jak ci się to udało?

      – Jak pan myśli, kto to wszystko zaaranżował? Powinien pan mi podziękować, że zadałem sobie trud wspięcia się na drzewo, hałasowania puszką i rzucenia jej na pana, a następnie zabrania pańskiego dhoti, zgubionego w ciemności. Potem uciekłem, zanim ktokolwiek mnie złapał. Zrobiłem to, aby zaniechał pan tych kłamstw.

      Od tamtego dnia mężczyzna przestał chodzić tamtą ścieżką. Wiedział, że wszystko to było moją sprawką, ale wolał wybrać dłuższą drogę. Zapytałem go, dlaczego to robi, skoro doskonale wie, że to ja zainicjowałem całe to wydarzenie. Powiedział mi, że nie wierzy mi ani trochę. I nie ma zamiaru ryzykować. Podejrzewa, że mogłem zabrać puszkę i jego dothi dopiero rano, a w nocy przestraszył go nie kto inny jak sam duch. Nie dał się przekonać, że to ja siedziałem wieczorem na drzewie…

      Tymczasem moja rodzina dobrze o tym wiedziała, bo widzieli, jak wchodzę na drzewo. Ale nawet oni bali się, że to duch miodli we mnie wstąpił. Powiedziałem im, że są naprawdę dziwni; przecież przyznałem się, po co więc wymyślają jakieś nowe interpretacje, twierdząc, że wstąpił we mnie duch i stąd to wszystko. Nie potrafili przyjąć do wiadomości prostych faktów.

      Kiedy pojawia się strach, znaczy to, że musisz się z nim zmierzyć. Nic ci nie pomoże zasłanianie się ideą Boga.

      Jeśli coś zniszczy twoją wiarę, to nie możesz jej już odbudować. Skoro spotkałeś mnie, to już nie będziesz wierzył w Boga, ponieważ rzeczywistością jest wątpienie, a wiara to jedynie fantazja. Żadna fikcja nie może równać się z faktami. Od teraz Bóg będzie dla ciebie jedynie hipotezą; twoja modlitwa będzie bezużyteczna. Będziesz cały czas pamiętał, że to tylko hipoteza; nie będziesz potrafił o tym zapomnieć. Bo kiedy raz usłyszysz prawdę, nie będziesz mógł jej zapomnieć. To jedna z cech prawdy – nie musisz jej pamiętać.

      O kłamstwach musisz pamiętać cały czas. Mógłbyś przecież zapomnieć, co nakłamałeś. Kłamca potrzebuje lepszej pamięci niż człowiek, który posługuje się prawdą, ponieważ człowiek prawdomówny nie potrzebuje niczego pamiętać. Kiedy mówisz kłamstwa, musisz mieć dobrą pamięć. Kłamałeś jednemu człowiekowi i kłamałeś drugiemu człowiekowi, okłamałeś wiele różnych osób. Musisz to wszystko uporządkować w swoim umyśle i pamiętać, co komu powiedziałeś. A kiedy ktoś pyta cię o twoje kłamstwa, znów musisz kłamać. Kłamstw nie da się powstrzymać…

      Prawda jest jak celibat – nie posiada dzieci, nie wstępuje w związki małżeńskie. Wystarczy, że raz zrozumiesz, iż Bóg jest niczym innym jak tylko hipotezą tworzoną przez kapłanów, polityków, elity władzy, pedagogów – wszystkich tych, którzy chcą trzymać cię w niewoli psychicznej, którzy odnoszą korzyści z twojego zniewolenia… Oni wszyscy chcą utrzymywać cię w strachu, abyś zawsze się bał, drżał wewnątrz siebie, ponieważ jeżeli się nie boisz, to jesteś niebezpieczny.

      Możesz być albo człowiekiem tchórzliwym, bojaźliwym, gotowym, by się podporządkować, poddać, człowiekiem bez godności, bez szacunku dla samego siebie, albo możesz niczego się nie bać. Wtedy jednak będziesz buntownikiem – to nieuniknione. Możesz być człowiekiem wierzącym albo zbuntowaną duszą. Ludzie, którzy nie chcą, abyś się buntował, bo to godzi w ich interesy, wywierają na ciebie nacisk, warunkują twój umysł chrześcijaństwem, judaizmem, islamem, hinduizmem i utrzymują twoje wewnętrzne rozedrganie.

      Na tym opiera się ich władza, a każdy, kto pragnie władzy, czyje życie jest nieustannym dążeniem do władzy, odnosi wielkie korzyści z hipotezy Boga.

      Jeśli boisz się Boga – a wierząc w niego, musisz się bać – będziesz wykonywał jego nakazy i przykazania, postępował zgodnie z tym, co napisano w świętych księgach, co mówi mesjasz, boskie wcielenie; musisz słuchać Boga i jego agentów. Rzecz w tym, że sam Bóg nie istnieje – istnieją jedynie jego agenci. To bardzo dziwny biznes…

      Tak, religia to najdziwniejszy biznes. Nie ma Boga, ale są mediatorzy: ksiądz, biskup, kardynał, papież, mesjasz… cała hierarchia. Jednak na samej górze nie ma nikogo. Jezus bierze swój autorytet i władzę od Boga, gdyż jest jego jednorodzonym synem. Papież bierze swój autorytet od Jezusa – jest jego jedynym prawdziwym przedstawicielem. I ciągnie się to niżej i niżej, aż do najniższego w hierarchii księdza. Ale Boga nie ma. Jest tylko twój strach.

      Prosiłeś o wynalezienie Boga, bo nie mogłeś wytrzymać samotności. Nie potrafiłeś zmierzyć się z życiem, jego pięknem, radością, cierpieniem i lękiem. Nie byłeś w stanie doświadczać tego wszystkiego samodzielnie, bez nikogo, kto by cię chronił, kto trzymałby nad twoją głową parasol. Chciałeś Boga ze strachu. A wszędzie jest pełno kłamców, którzy zrobią to, o co poprosisz. Kiedy więc poprosiłeś, powiedzieli: „Wiemy, że Bóg istnieje. Wystarczy, że odmówisz tę modlitwę…”.

      Tołstoj napisał piękne opowiadanie. Zwierzchnik Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej usłyszał, że trzech mężczyzn, którzy mieszkają pod drzewem na wyspie na jeziorze, zyskało ogromną sławę. Był to dla niego ogromny problem, ponieważ wierni przestali przychodzić do niego, a zaczęli odwiedzać tych trzech świętych ludzi.

      Chrześcijańskie słowo „święty” jest bardzo dziwne… W każdym języku słowo „święty” i słowa pochodne cieszą się ogromnym szacunkiem. Jednak w chrześcijaństwie słowo to oznacza jedynie, że ktoś został wyświęcony przez papieża, że otrzymał jego certyfikat. Joannę d’Arc wyświęcono trzysta lat po tym, jak pewien nieomylny papież spalił ją żywcem. Widać po upływie trzystu lat zmienili zdanie, skoro ludzie darzyli jej pamięć coraz większym szacunkiem. Wtedy to papież pomyślał, że najwyższy czas ogłosić ją świętą. Najpierw ogłoszono ją czarownicą i spalono żywcem – a zrobił to jeden nieomylny papież – następnie zaś inny nieomylny papież, po upływie owych trzystu lat, ogłosił ją świętą. Rozkopano jej grób, a szczątki, uznane teraz za relikwie, poświęcono. I tak oto stała się świętą.

      Chrześcijańskie znaczenie słowa „święty” jest brzydkie. Jego odpowiednikiem w sanskrycie jest słowo sant – oznacza ono kogoś, kto dotarł, kogoś, kto poznał satya. Sat oznacza najwyższą prawdę, a ktoś, kto do niej dotarł, nazywany jest właśnie sant. Nie jest to ktoś z certyfikatem! Nie jest to stopień ani tytuł, który ktoś inny mógłby ci nadać.

      A zatem… Patriarcha bardzo się złościł, ponieważ wierni wiele mówili mu o tych trzech świętych. Zastanawiał się, w jakiż to sposób zostali oni świętymi. Przecież żadnemu z nich nie dał certyfikatu. Sytuacja powoli stawała się po prostu nieznośna. Ludzie, jak to ludzie – ciągle ich odwiedzali. Patriarcha zdecydował więc, że musi sam odwiedzić tych trzech mężczyzn, dowiedzieć się, w jaki sposób i jakim prawem ogłosili siebie świętymi! Nawet ich nie zna, nikt go nawet o tym oficjalnie nie poinformował, a przecież to w jego gestii leży mianowanie człowieka świętym. Był bardzo niezadowolony.

      I