angażujemy w to swoją uwagę, zdarza nam się natychmiast usuwać aspekty, których po prostu nie chcemy dostrzegać. Taka asekurancka mentalność, ślepe przywiązanie do interpretowania zdarzeń w sposób właściwy tylko do pewnego stopnia, o ile w ogóle, prowadzi do animozji i cierpienia. Być może instytucje publiczne oraz polityka byłyby zdrowsze i mądrzejsze, gdybyśmy choć trochę poszerzyli pole świadomości i dzięki temu, przynajmniej do pewnego stopnia, uznali również perspektywę, sposób poznania i przeżywania odmienne od naszych?
Bez względu na to, jakie opinie dotyczące polityki, religii, gospodarki, kultury, historii, i społeczeństwa uznajesz za swoje, jakie poglądy wyznajesz w codziennych kontaktach z rodziną, możesz dojść do wniosku, że choćby na chwilę warto zastanowić się nad punktem widzenia tych, których podejście diametralnie różni się od twojego. Czy wszyscy oni postradali zmysły? Czy są to po prostu „źli ludzie”? Czy nie ulegasz skłonności do postrzegania ich z perspektywy stereotypów, do odczłowieczenia, a może nawet demonizowania ich wizerunku? Łapiesz się na uogólnieniach na temat jakiejś grupy ludzi, na temat „ich” charakteru, inteligencji, a nawet człowieczeństwa? Gdy zaczniemy kierować swoją uwagę ku temu rodzajowi aktywności naszego umysłu, gdy w myślach dostrzeżemy tylko myśli, w opiniach nic poza opiniami, a w emocjach same emocje, możemy szybko odkryć, że takie generalizowanie, szufladkowanie może dotyczyć także naszych najbliższych. Właśnie dlatego dom rodzinny jest zwykle równie znakomitym, co czasem bardzo wymagającym laboratorium, w którym możemy doskonalić, stosować oraz ucieleśniać świadomość, współczucie i mądrość. Kiedy bowiem nadmiernie przywiązujemy się do przekonania, że mamy rację, a inni są w błędzie, gdy stawka jest bardzo duża (albo przynajmniej tak nam się wydaje), nasze spojrzenie ulega wykoślawieniu, ryzykujemy popadnięcie w urojenia. To rodzaj przemocy wobec danej sytuacji i więzi łączącej nas z innymi, przemocy dalece wykraczającej poza „obiektywny” sens oraz zalety takiego lub innego podejścia. Gdy przyglądam się własnemu umysłowi, zauważam, że ulegam właśnie takim skłonnościom, i muszę się ich wystrzegać, żeby nie popełniać grubych błędów. Pewnie nie jestem pod tym względem wyjątkiem.
Jeśli to prawda choćby tylko do pewnego stopnia – a takie samo podejście mają zapewne nasi oponenci, gdy myślą o nas, a także ci, którzy „podzielają” nasz punkt widzenia – to czy taka sytuacja w ogóle przybliża się do trafnego uchwycenia wydarzeń, czy jest w niej szansa na jakiekolwiek odnalezienie wspólnego języka, wspólnoty interesów, głębszej prawdy? Czy może nasz sposób widzenia spraw i styl myślenia doprowadziły do takiej polaryzacji, tak nas zaślepiły, że nie jesteśmy już w stanie dostrzec ani rozpoznać prawdziwego stanu rzeczy? Ani pamiętać, że tak naprawdę nie wiemy – a w tej konstatacji tkwi bardzo twórcza i potencjalnie uzdrawiająca moc. Nie jest to bowiem ignorancja, nie jest to stan pozbawiony świadomości. To stan wypełniony współczuciem. Mądrością. Owa świadomość, że nie wiemy, jest potężniejsza i bardziej uzdrawiająca niż lękowe wznoszenie wokół siebie murów, wytykanie palcami, wszczynanie wojny pod byle pretekstem czy nieustanne dzielenie ludzi na swoich i obcych.
Świadomość, że czegoś nie wiemy albo że zwykle nasza wiedza jest tylko częściowa, może nas otworzyć oraz zapewnić naszemu sercu i umysłowi głęboko ortogonalnych przeżyć niemożliwych w innych okolicznościach. Jak mawiał koreański mistrz zen Soen Sa Nim (Tom 1 i 3), w przypadku, gdy ktoś obstawał przy jakimś poglądzie: „Jeśli utrzymujesz, że to jest kij albo zegarek, albo stół, albo dobra sytuacja, albo zła sytuacja, albo prawda, wymierzę ci trzydzieści razów (to tylko przenośnia, nigdy nikogo nie uderzył). A jeśli twierdzisz, że to nie jest kij, zegarek, stół, dobra sytuacja, zła sytuacja czy prawda, wymierzę ci trzydzieści razów. Co możesz zrobić?”.
Soen Sa Nim przypominał nam tym samym, żebyśmy obudzili się z nawyku myślenia o rzeczach rozbitych na kategorie, na białe i czarne, dobre i złe, na nas i na nich. Postawienie nas przed takim dylematem było aktem współczucia, innymi słowy, było wskazaniem, że ciągle stawiamy się przed nim sami na własne życzenie.
No właśnie, co więc możesz zrobić? Co wszyscy możemy zrobić? Ostatecznie może zaczniemy nazywać rzeczy po imieniu? Co zrobimy w sprawie ludobójstwa, morderstw, wyzysku, przestępstw popełnianych przez wielkie korporacje, korupcji w polityce, zinstytucjonalizowanych oszustw w sieci i poza nią, w sprawie strukturalnego rasizmu i niesprawiedliwości? Oczywiście możemy i z moralnego punktu widzenia musimy zareagować, gdy coś złego dzieje się na naszych oczach. Jeśli rzeczywiście mamy do czynienia z taką sytuacją i nie jest to jeden z tych przypadków, kiedy lgniemy do swoich z góry powziętych opinii, wówczas natychmiast zauważymy, że nazwanie rzeczy po imieniu być może nie jest ani jedynym możliwym, ani najważniejszym działaniem, zwłaszcza jeśli cała nasza interwencja sprowadza się tylko do tego. Bez względu na to, jak ważna będzie nasza odpowiednia reakcja, jak ważne będzie wyraźne stwierdzenie, co się dzieje, a jest to istotnie bardzo ważne, musi istnieć bardziej odpowiednie wyjście niż użycie jakiejś koncepcji albo etykiety. Być może powstanie bowiem nieodparta potrzeba działania, i to działania mądrego, potrzeba odnalezienia zakorzenionej w ciele uczciwej, godnej postawy wobec wydarzeń. Chodzi o coś, co faktycznie możemy zrobić, a co wykracza poza samo nazywanie lub zgadzanie się z innymi, którzy robią to samo.
Gdyby klucz do problemu stanowiło jakieś działanie, dobrym pomysłem mogłoby okazać się zakasanie rękawów i nakłonienie innych, by przyłączyli się do nas. Działanie podjęte w celu ucieleśnienia naszego rozumienia zdarzeń może być najlepszą strategią w danej chwili. Gotowość do wyciągnięcia wniosków z konsekwencji takiego działania ogromnie przybliży nas do poziomu mądrości. Każde inne podejście może błyskawicznie przerodzić się w czczą gadaninę. Polityk ubiegający się o stanowisko może bez ogródek wskazać kwestię, którą należy się zająć. Dlaczego jednak po objęciu urzędu jego pogląd na rzeczywistość i opinia o nabrzmiałości wspomnianej kwestii zmieniają się tak szybko i radykalnie? Wszystko zostaje po staremu czy mamy uznać, że nazwanie rzeczy po imieniu było tylko trampoliną do wysokich stanowisk?
Parafrazując Bertranda Russella, nauczyliśmy się latać i penetrować głębie oceanów. Nie nauczyliśmy się jednak dotąd, jak żyć na lądzie. Dla nas granica nieznanego nie przebiega w morskiej toni ani bezkresie kosmosu. Ostatnią, najważniejszą granicą, granicą, którą jak najpilniej powinniśmy pokonać, jest granica ludzkiego umysłu i serca. Jest nią samopoznanie, co najważniejsze jednak, samopoznanie wewnętrzne, a więc przekroczenie granicy samej świadomości. W tym miejscu w jednym punkcie zbiega się wszystko, co wiemy, wiedza zgromadzona przez wszystkie tradycje mądrości na świecie, wszystko, co wiemy dzięki nauce, sztuce, dzięki tradycjom rdzennych mieszkańców różnych części świata, dzięki medytacji oraz dzięki zakorzenionym w ciele praktykom uważności. To wyzwanie naszych czasów, wyzwanie dla całej ludzkości, tym aktualniejsze, że jesteśmy teraz wszyscy ze sobą połączeni na przeróżne sposoby, więc wszystko, co dzieje się w Helsinkach, Moskwie, wszystko, o czym czytamy w tweetach z Białego Domu, co dzieje się w Brukseli, Bagdadzie, Kuala Lumpur, Meksyku, Nowym Jorku, Waszyngtonie, Kabulu, Pekinie czy gdziekolwiek indziej może w końcu bardzo istotnie wpłynąć na życie ludzi już następnego dnia albo za miesiąc w dowolnym miejscu, a nawet wszędzie na świecie. Powiedzieć tyle, to nic nie powiedzieć o siłach odśrodkowych zagrażających samej demokracji, prawdziwej otwartości, równości wobec prawa – tak by wszystkie „komórki” ciała społecznego mogły cieszyć się takim samym „dopływem krwi”. To przeciwieństwo chowania głowy w piasek, przeciwieństwo zajmowania się tylko swoimi wąsko zdefiniowanymi potrzebami, dążeniem do maksymalnego bezpieczeństwa, szczęścia i zysku. Dzięki zgłębianiu uważności oraz dzięki poszukiwaniu możliwości uzdrowienia naszego życia i świata nie jesteśmy już tak uwikłani w zajmowanie się poszczególnymi drzewami i gałęziami bez względu na to, jak są one ważne, a wtedy otwiera się przed nami możliwość dostrzeżenia całego lasu oraz szansa, by uchwycić go w całej pełni. Uważność przypomina nam, że nawet bez zniekształconej perspektywy ograniczonych, bezkrytycznych myśli i opinii, często umotywowanych strachem, chciwością, urojeniami oraz oczywiście