się kiedyś znajdą. W nocy wymykały się ze swoich sąsiadujących ze sobą domów i spotykały na tej drodze. Na brzegu rzeki Pilchuck paliły wykradzione papierosy, płakały do słów Billy, Don’t Be a Hero i mówiły sobie o wszystkim, splatając swoje istnienia tak, że pod koniec lata nikt już nie wiedział, gdzie zaczyna się jedna z nich, a gdzie kończy druga. Dla wszystkich, którzy je znali, stały się po prostu TullyiKate i przez ponad trzydzieści lat ta przyjaźń była główną podporą ich życia: mocną, solidną i trwałą. Z upływem dekad zmieniała się muzyka, ale obietnice złożone przy Firefly Lane pozostały.
Najlepsze przyjaciółki na zawsze.
Wierzyły w trwałość i niezmienność tego przyrzeczenia, wierzyły, że pewnego dnia jako staruszki będą się bujać w fotelach na skrzypiącej podłodze i wspominać ze śmiechem dawne czasy.
Teraz już oczywiście wiedziała. Przez ponad rok wmawiała sobie, że jest okej, że da sobie radę bez najlepszej przyjaciółki. Czasem nawet w to wierzyła. Ale wtedy słyszała muzykę. Ich muzykę. Goodbye Yellow Brick Road. Material Girl. Bohemian Rhapsody. Purple Rain. Wczoraj, gdy robiła zakupy, supermarketowa wersja You’ve Got a Friend sprawiła, że popłakała się przy rzodkiewkach.
Odsunęła kołdrę i wstała z łóżka, starając się nie zbudzić śpiącego męża. Przez chwilę wpatrywała się w niego w pełnym cieni półmroku. Nawet we śnie miał zmartwiony wyraz twarzy.
Wzięła telefon, wyszła z sypialni i przeszła pogrążonym w ciszy korytarzem na taras. Patrzyła na szalejącą na zewnątrz burzę i zebrała się na odwagę. Gdy wybierała doskonale znany sobie numer, zaczęła się zastanawiać, co powie swojej niegdyś najlepszej przyjaciółce po tych wszystkich miesiącach milczenia, od czego powinna zacząć. „Miałam koszmarny tydzień…”, „Życie mi się rozsypuje…” albo po prostu: „Potrzebuję cię”.
Telefon zadzwonił po drugiej stronie ciemnej, wzburzonej zatoki Puget.
1 firefly (ang.) – świetlik, robaczek świętojański, lane (ang.) – droga.
CZĘŚĆ I
Lata siedemdziesiąte
Dancing Queen
young and sweet,
only seventeen
2
Dla większości kraju rok 1970 był rokiem niepokojów i zmian, lecz w domu przy Magnolia Drive panowały porządek i spokój. Dziesięcioletnia Tully Hart siedziała na chłodnej drewnianej podłodze, budując chatkę z bali dla maleńkich laleczek Little Kiddles, które spały na różowych chusteczkach higienicznych Kleenex. Gdyby była w swoim pokoju, nastawiłaby płytę Jackson Five na adapterze Close ‘N Play, ale w salonie nie było nawet radia.
Jej babcia nie przepadała ani za muzyką, ani za telewizją, ani za planszówkami. Głównie – tak jak teraz – siedziała w bujanym fotelu przy kominku i haftowała kolejną makatkę. Robiła ich setki, w większości z cytatami z Biblii. Przed Bożym Narodzeniem oddawała je do kościoła, gdzie sprzedawano je na świątecznych kiermaszach.
A dziadek… Cóż, był bardzo cichy. Od czasu udaru nie opuszczał łóżka. Czasem dzwonił dzwonkiem i to były jedyne chwile, gdy Tully widywała swoją babcię śpieszącą się. Na pierwszy dźwięk dzwonka uśmiechała się i mówiła: „Ojej”, po czym wybiegała tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to obute w kapcie stopy.
Tully sięgnęła po żółtowłosego trolla. Nucąc cichutko, sprawiła, że zatańczył z Calamity Kiddle do melodii Daydream Believer. W połowie piosenki rozległo się pukanie do drzwi.
To był tak niespodziewany dźwięk, że Tully przerwała zabawę i podniosła wzrok. Poza niedzielami, gdy zjawiali się państwo Beattle, żeby zabrać je do kościoła, nikt ich nigdy nie odwiedzał.
Babcia odłożyła makatkę do różowej plastikowej torby przy fotelu i wstała. Przeszła przez pokój powolnym krokiem, szurając stopami, co weszło jej w nawyk w ostatnich latach. Gdy otworzyła drzwi, zapadła cisza i dopiero po długiej chwili rozległo się: „Ojej”. Głos babci brzmiał dziwnie. Tully zerknęła z ukosa i zobaczyła wysoką kobietę z długimi włosami w nieładzie i z uśmiechem, który szybko zniknął. To była chyba najpiękniejsza kobieta, jaką Tully widziała: mleczna cera, ostry, szpiczasty nos, wysokie kości policzkowe, delikatny podbródek i przepastne brązowe oczy, które mrugały jakby w zwolnionym tempie.
– Tak się wita dawno niewidzianą córkę? – Kobieta odsunęła babcię, podeszła prosto do Tully i pochyliła się. – To jest moja mała Tallulah Rose?
Córkę? To znaczy…
– Mamusia? – szepnęła Tully z zachwytem, nie mogąc w to uwierzyć.
Tak długo na to czekała, tyle o tym marzyła. Że jej mama wróci.
– Tęskniłaś za mną?
– Och, tak – odpowiedziała Tully, starając się nie roześmiać. Ale była taka szczęśliwa.
Babcia zamknęła drzwi.
– Przejdziemy do kuchni na filiżankę kawy?
– Nie wróciłam na kawę. Wróciłam po córkę.
– Nie masz grosza przy duszy – powiedziała babcia znużonym tonem.
Matka wyglądała na zirytowaną.
– Nawet jeśli?
– Tully potrzebuje…
– Chyba wiem, czego potrzebuje moja własna córka. – Matka Tully spróbowała się wyprostować, ale nie bardzo jej to wyszło. Chwiała się, a jej oczy wyglądały dziwnie. Zaczęła nawijać na palec pasmo długich, falujących włosów.
Babcia podeszła do nich.
– Wychowywanie dziecka to wielka odpowiedzialność, Dorothy. Może gdybyś się tutaj wprowadziła i poznała Tully, byłabyś w stanie… – urwała, a potem zmarszczyła brwi i powiedziała: – Jesteś pijana.
Mama zachichotała i mrugnęła do Tully.
Tully też mrugnęła. Picie nie jest takie złe. Jej dziadek dużo pił, zanim zachorował. Nawet babcia czasem wypiła kieliszek wina.
– Dziś są moje urodziny, mamo, nie pamiętasz?
– Twoje urodziny? – Tully zerwała się z podłogi. – Poczekaj – powiedziała i popędziła do swojego pokoju.
Serce łomotało jej w piersi, gdy przeglądała zawartość szuflady z błyskotkami, rozrzucając wszystko dokoła i szukając naszyjnika z makaronu i koralików, który zrobiła dla mamy w szkółce niedzielnej w zeszłym roku. Babcia zmarszczyła brwi, gdy go zobaczyła, powiedziała, żeby nie robiła sobie zbytnich nadziei, ale Tully nie potrafiła. Od lat żyła nadzieją. Wsunęła naszyjnik do kieszeni i pobiegła do salonu, by usłyszeć, jak jej matka mówi:
– Nie jestem pijana, mamo droga. Widzę swoje dziecko po raz pierwszy od trzech lat. To miłość mnie tak upaja.
– Od sześciu lat. Miała cztery latka, gdy ją tu podrzuciłaś.
– Tak dawno? – odparła mama. Wydawała się szczerze zaskoczona.
– Wróć do domu, Dorothy. Pomogę ci.
– Tak jak ostatnim razem? Nie, dziękuję.
Ostatnim razem? To mama już kiedyś wróciła?
Babcia westchnęła, a potem się wyprostowała.
– Jak długo masz zamiar mi to wypominać?
– Takich rzeczy nie da się zapomnieć. Chodź, Tallulah. – Mama zatoczyła się