– powiedziała głośno, uświadamiając sobie o sekundę za późno, że jedynymi osobami w salonie są faceci od przeprowadzki.
Jeden z nich zatrzymał się i rzucił jej zmęczone spojrzenie.
– Hę?
Wyminęła ich, zahaczając o szafę tak, że usłyszała, jak przeklinają pod nosem. Nie żeby ją to obeszło. Nienawidziła tego uczucia, gdy rozsadza ją złość. Nie pozwoli, by jej tak zwana matka sprawiła, że Tully poczuje się poskręcana w środku, nie po tych wszystkich razach, kiedy ją porzuciła.
Matka siedziała w głównej sypialni na podłodze i wycinała obrazki z „Cosmo”. Jak zwykle długie falujące włosy miała w nieładzie. Przytrzymywała je tylko obrzydliwie staromodna skórzana opaska z koralikami. Nie podnosząc wzroku, otworzyła magazyn na kolejnej stronie, gdzie nagi i uśmiechnięty Burt Reynolds zakrywał sobie przyrodzenie jedną dłonią.
– Nie pójdę do tej obciachowej szkoły. To banda wieśniaków.
– Och. – Mama przewróciła stronę, a potem sięgnęła po nożyczki i zaczęła wycinać kwiaty z reklamy szamponu Breck. – Okej.
Tully miała ochotę wrzasnąć.
– Okej? Okej? Mam czternaście lat.
– Ja mam cię kochać i cię wspierać, skarbie, a nie ci się przeciwstawiać.
Tully zamknęła oczy, policzyła do dziesięciu i powtórzyła:
– Nie mam tu żadnych przyjaciół.
– To znajdź sobie nowych. Ponoć w poprzedniej szkole byłaś wyjątkowo lubiana.
– Daj spokój, mamo, ja…
– Chmuro.
– Nie będę cię nazywać Chmurą.
– W porządku, Tallulah. – Mama podniosła wzrok, by upewnić się, że jej przekaz dotarł. Dotarł.
– Nie pasuję tutaj.
– Wiesz, że to nieprawda, Tully. Jesteś dzieckiem ziemi i nieba, pasujesz wszędzie. Bhagawadgita mówi…
– Wystarczy. – Tully wyszła, choć jej matka nadal mówiła.
Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, było wysłuchiwanie jakichś nawiedzonych tekstów, których miejsce było na dziwacznych fluorescencyjnych plakatach. Wychodząc z domu, zwinęła matce z torebki paczkę Virginia Slims i wyszła na drogę.
Przez tydzień Kate obserwowała nową dziewczynę z oddali.
Tully Hart była tak fajnie, tak odważnie inna; jakaś jaśniejsza od całej reszty na bladozielonych korytarzach szkoły. Nie miała ustalonej godziny powrotu do domu i nie obchodziło jej, że przyłapano ją na paleniu w lesie za szkołą. Wszyscy o tym mówili. Kate słyszała cichy podziw w ich głosach. Dla dzieciaków, które dorastały na farmach mlecznych i w domach robotników z papierni w dolinie Snohomish, Tully Hart była egzotyczna. Każdy chciał się z nią zaprzyjaźnić.
Błyskawiczna popularność sąsiadki uczyniła wyobcowanie Kate jeszcze trudniejszym do zniesienia. Dziewczyna nie wiedziała, dlaczego ją to tak boli. Wiedziała za to, że codziennie rano, gdy stały na przystanku ramię w ramię, a mimo to tak bardzo od siebie odległe, rozdzielone ziejącą przepaścią milczenia, czuje rozpaczliwe pragnienie uznania ze strony Tully.
Nie żeby to kiedykolwiek mogło nastąpić.
– …zanim zacznie się Carol Burnett Show. Już gotowe. Kate? Katie?
Kate podniosła głowę z blatu stołu. Zasnęła w kuchni nad otwartą książką do wiedzy o społeczeństwie.
– Hę? Co? – zapytała, wsuwając z powrotem okulary na nos.
– Zrobiłam zapiekany makaron z wołowiną dla naszych nowych sąsiadów naprzeciwko. Chciałabym, żebyś im zaniosła.
– Ale… – Kate próbowała wymyślić jakąś wymówkę, cokolwiek, co mogłoby ją od tego wybawić. – Oni są tu już od tygodnia.
– No to się trochę spóźniłam. Ostatnio miałam urwanie głowy.
– Mam za dużo pracy domowej. Niech Sean idzie.
– Sean raczej nie nawiąże tam przyjaźni, prawda?
– Ja też nie – odparła Kate z żalem.
Mama spojrzała jej w oczy. Brązowe włosy, które rano tak starannie zakręcała i zaczesywała, oklapły w ciągu dnia, a makijaż się starł. Teraz jej okrągła twarz o wydatnych policzkach wydawała się blada i zmęczona. Fioletowo-żółta szydełkowa kamizelka – prezent pod choinkę z zeszłego roku – była krzywo zapięta. Wpatrując się w Kate, mama podeszła i usiadła przy stole.
– Mogę coś powiedzieć, ale żebyś na mnie od razu nie naskoczyła?
– Raczej nie.
– Przykro mi z powodu Joannie.
Tego nie było nawet na liście rzeczy, których Kate mogła się w tym momencie spodziewać.
– To nieważne.
– Ważne. Słyszałam, że zadaje się teraz z mocno zabawowym towarzystwem.
Kate chciała powiedzieć, że nic a nic jej to nie obchodzi, ale ku własnemu przerażeniu poczuła łzy w oczach. Ogarnęły ją wspomnienia: ona i Joannie na wyścigu Octopus na festynie, siedzące przed boksami w stajni, rozmawiające o tym, jak wspaniale będzie w gimnazjum. Wzruszyła ramionami.
– No.
– Życie bywa czasem trudne. Zwłaszcza gdy ma się czternaście lat.
Kate przewróciła oczami. Jeśli jednej rzeczy mogła być pewna, to akurat tego, że jej matka nie ma bladego pojęcia, jak trudne bywa życie nastolatki.
– Bez jaj.
– Będę udawać, że tego nie słyszałam. To nie będzie trudne, bo nigdy już tego nie usłyszę. Jasne?
Kate żałowała, że nie jest taka jak Tully. Ona by się tak łatwo nie wycofała. Pewnie zapaliłaby w tym momencie papierosa i niech jej matka spróbuje coś powiedzieć.
Mama pogrzebała w workowatej kieszeni spódnicy i znalazła papierosy. Zapalając jednego, obserwowała Kate.
– Wiesz, że cię kocham i cię wspieram i nigdy nie pozwoliłabym, żeby ktoś cię skrzywdził. Ale, Katie, muszę cię o to zapytać. Na co ty czekasz?
– O co ci chodzi?
– Spędzasz większość czasu na czytaniu i odrabianiu pracy domowej. Jak ludzie mają cię poznać, skoro tak się zachowujesz?
– Oni nie chcą mnie poznać.
Mama delikatnie dotknęła jej dłoni.
– Nigdy nie jest dobrze siedzieć i czekać, aż ktoś lub coś odmieni twoje życie. I dlatego kobiety takie jak Gloria Steinem palą staniki i maszerują na Waszyngton.
– Żebym znalazła przyjaciół?
– Żebyś wiedziała, że możesz być, kimkolwiek zechcesz. Twoje pokolenie ma tyle szczęścia. Możesz zostać, kim chcesz. Ale czasem musisz podjąć ryzyko. Pójść krok do przodu. Jedną rzecz mogę ci powiedzieć na pewno: zwykle żałujemy w życiu tego, czego nie zrobiliśmy.
Kate usłyszała dziwny ton w głosie mamy, smutek, który zabarwił słowo „żałujemy”. Ale co jej matka mogła wiedzieć na temat walki o popularność w gimnazjum? Od dekad nie była nastolatką.
– Ta, jasne.
– To prawda, Kathleen. Pewnego dnia zrozumiesz, jaka jestem mądra. – Mama uśmiechnęła się i poklepała ją po ręce. – Zwykle