Marcin Dudziński

Za nami wszystkimi


Скачать книгу

tego cholernego słowa – odparł starszy z mężczyzn i wskazał na widoczny po drugiej stronie ulicy szyld z nazwą marketu.

      – Nie ma to jak dobrowolnie pójść do kicia na osiem godzin, co nie? – poparł go Mucha.

      Rytnicki parsknął, ale chwilę później przeklął pod nosem.

      – Ale zimno… japa mi zamarzła i nawet nie mogę się normalnie śmiać. Swoją drogą to ciekawe, co nas tam dziś czeka. Ponoć gradobicie uszkodziło dach magazynu i trochę towaru.

      Minęli pomnik Chrystusa, nie obdarzając go nawet przelotnym spojrzeniem.

      – Zaraz się okaże, co nas czeka, ale najważniejsze, że będziemy w ciepełku. Zaciśniemy zęby i fajrant. A jak po weekendzie?

      – Weź przestań, w niedzielę zapieprzałem…

      – Znowu? – szczerze zdziwił się Mucha. – To już trzecia w tym miesiącu? Stary ci pozwolił?

      – Wybłagałem… wiesz, że u nas krucho z kasą i żonka mnie ciśnie… Zresztą większy problem mam z koleżkami z działu. Przed świętami każdy chce dorobić i na pewno mi tego nie zapomną – powiedział Wiesiek i ponownie zaciągnął się papierosem. Przytrzymał gorący dym w płucach dłużej niż zwykle. Wypuszczał powoli, patrząc przy tym na bury obłok, który tworzy w powietrzu.

      Nagle usłyszeli huk. Dobiegł od strony trasy szybkiego ruchu.

      – Co jest?! – wykrzyknął Rytnicki. – O tej porze? Przy tak małym ruchu? – Na jezdni rzeczywiście było niemal pusto, wcześniej usłyszeli tylko dwa sunące wolno samochody.

      – Może ktoś wpadł w poślizg. Mróz jest. Chodź, zobaczymy. – Mucha odwrócił się i nie czekając, pobiegł w stronę barierek. Zatrzymał się tuż przy nich. Zdyszany Rytnicki dołączył do niego chwilę później.

      W odległości kilku metrów zobaczyli nowiutkiego SUV-a, któremu w tył wbiło się równie markowe kombi. Mucha pomyślał, że na ubezpieczenie takich aut musiałby zbierać cały rok.

      – Ty! Ale przecież szosa prawie całkiem czarna! Jak oni…? Tak na prostej drodze? – zdumiał się Rytnicki.

      – Nie tylko to mnie dziwi – odpowiedział Mucha. – Popatrz na tego gościa!

      Z volvo wysiadł mężczyzna. Okrążył oba auta i ruszył wprost na dwójkę znajomych.

      – Panie, co pan, do cholery! – krzyczał facet, któremu udało się wreszcie wygrzebać z drugiego samochodu. – Pojebało cię, koleś? Na prostej hamujesz?! – Kierowca nie reagował. Kobieta z volvo, która również wyszła z wypadku bez szwanku, patrzyła na pogiętą maskę wkomponowaną w bagażnik terenówki. – Nic ci nie jest kochanie?! – krzyknął jej partner. Obojętnie pokiwała głową. Była w szoku.

      – Ty! Ten facio idzie do nas! – powiedział nagle Mucha.

      Chwilę później kierowca stanął tuż przed nimi, ale zdawał się ich nie zauważać. Patrzył w górę, na coś, co w tej chwili musiało mieć dla niego zdecydowanie większe znaczenie niż uszkodzone auto. Para z drugiego samochodu również się zbliżyła.

      Kiedy kierowca SUV-a wyciągnął rękę, wskazując bez słowa na coś, co znajdowało się za nimi, Rytnicki i Mucha odwrócili się niemal jak na komendę.

      – Matko Boska… – Głos ugrzązł w gardle młodszego z kolegów.

      – Jezu Chryste! – wrzasnęła kobieta, ukryła twarz w dłoniach, odwróciła się i odbiegła kilka kroków.

      Wszyscy patrzyli na pomnik. Wiedzieli, że nie zapomną tego widoku do końca życia.

      Rankiem, dwudziestego pierwszego grudnia dwa tysiące piętnastego roku, tuż przed Bożym Narodzeniem, Chrystus zgotował częstochowianom okrutne powitanie. Nie był sam. Po jego twardych betonowych barkach biegły sznury, na których zawieszona była kobieta. Wyglądała, jakby została ukrzyżowana w ramionach Zbawiciela. Krew zdążyła już zaschnąć na jej zmrożonym, nagim ciele. Plątaninę szkarłatnych pasm zdobił zawieszony na szyi różaniec.

      – Ktoś chyba wyrwał jej serce… – odezwał się kierowca SUV-a, patrząc na szkarłatną dziurę ziejącą w klatce piersiowej nieboszczki, dobrze widoczną mimo porannej szarówki. – Jak można wyrwać komuś serce?… – zapytał absurdalnie, próbując ogarnąć myślami to, na co właśnie patrzy.

      Kolejne auta stanęły na środku drogi, blokując dokumentnie trasę. Utworzył się mały korek. Dźwięki klaksonów przeszywały ciszę niczym piekielne jęki. Przy skraju jezdni zgromadziło się kilkanaście osób. Wyrwane ze stawów, przewiązane grubym sznurem ręce kobiety, strugi krwi sięgające jej kostek i pozbawiona serca pierś na zawsze zhańbiły wizerunek symbolu Braterstwa Między Narodami, między wszystkimi ludźmi. Braterstwa, którego definicja została w tym mieście napisana w najokrutniejszy z możliwych sposobów.

      – Matko Boska, co się tutaj dzieje… – wydusił z siebie Rytnicki po chwili ciszy. Odpalił kolejnego papierosa, choć jeszcze kilka minut wcześniej był pewny, że będzie musiał na niego czekać wiele godzin. Teraz nawet nie wiedział, czy w ogóle pójdzie tego dnia do pracy.

      Część pierwsza

Wcześniej

      Rozdział 1

      środa, 26 sierpnia 2015

      – Ależ co pan opowiada?! Być może działacie, ale na pewno nie w tej sprawie! Ile czasu minęło od pierwszego morderstwa?! Pamięta pan? Jeśli nie, to panu z chęcią przypomnę, miało miejsce dwudziestego drugiego lipca!

      – Bardzo dobrze to pamiętam, pani poseł, proszę się nie unosić. Mam również prośbę o traktowanie mnie i telewidzów poważnie.

      – I ja właśnie to robię, panie ministrze! Czy może pan powiedzieć Polakom, kto zabija w Częstochowie? To już ponad miesiąc!

      – To tylko miesiąc, pani poseł, proszę wziąć to pod uwagę! – Minister sprawiedliwości nerwowo kręcił się w fotelu.

      – Niech mnie pan nie rozśmiesza, panie ministrze, naprawdę…

      – Muszę przerwać państwu tę wymianę zdań i poprosić o powrót do konkretów – włączyła się do dyskusji prowadząca program.

      Edyta Lichota wyjątkowo jej nie znosiła, ale tym razem pomyślała, że dziennikarka dobrze zrobiła, nie pozwalając dokończyć swej rozmówczyni. Młoda posłanka była dla niej typowym przykładem parlamentarzysty pierwszej kadencji, który musi jakoś zaznaczyć swoją obecność. Pech chciał, że trafiła do sejmowej komisji sprawiedliwości.

       Panie ministrze, jak obecnie wygląda sytuacja? – zapytała dziennikarka. – Kiedy poznamy jakieś konkrety, ustalenia…

       Pani redaktor, proszę o jeszcze trochę cierpliwości – odparł spokojnie mężczyzna, niezrażony poprzednią wymianą zdań. – Zapewniam, że poszukiwanie sprawcy tych morderstw, jak i dochodzenie do prawdy o tym, co stało się z komendantem Walterem, jest dla rządu i dla mnie osobiście priorytetem. Jestem w stałym kontakcie z ministrem spraw wewnętrznych oraz premierem. Jak wszyscy wiemy, do Częstochowy zostali oddelegowani najlepsi prokuratorzy i policjanci w kraju…

      – Miło, że tak o mnie mówisz, Leoś – szepnęła pod nosem Lichota.

      Prokurator ostatnie kilkanaście dni spędziła w hotelu Accor. Wynajęty za pieniądze podatników pokój stał się jej drugim domem. Zdążyła się już dowiedzieć, że hotel kiedyś istniał pod szyldem Patria i był miejscem spotkań szemranych biznesmenów, a dancingi w tutejszej restauracji nazywano „piekiełkiem”.