Marcin Dudziński

Za nami wszystkimi


Скачать книгу

wszczepiono nam bakterię, której działania jeszcze nie poznaliśmy. Wiemy jedynie, że szaleje w naszych organizmach, dając niepokojące objawy strachu, niepewności i wzajemnej nieufności. Jesteśmy niczym wiekowy, duży pies porzucony przez pana gdzieś na rozstaju dróg. Przygarnięci przez obcych ludzi nie potrafimy odzyskać zaufania, nie umiemy zrozumieć, co stało się z naszym opiekunem. Tęsknimy mimo bólu. Szukamy śladów mimo rozgoryczenia i żalu. Próbujemy nie dowierzać faktom, które każdemu z nas łączą się w jego własną, przerażającą całość.

      Ja sama zmuszam się, żeby nie brać za prawdę tej wersji wydarzeń, w której komendant jest współtwórcą chaosu, w którym żyjemy, że stoi w jego centrum. Staram się w to wierzyć, ale nic już nie wiem. Nie widzę dalej niż jutro. W słowach nie słyszę przekazu ani prawdy.

      Nie wiem.

      Podchodzę do biurka tylko po to, by zostawić na nim torebkę. Mimo piętrzących się dokumentów jeszcze nie czas na pracę. Wrócę tu za kilkanaście minut. Telefon jeszcze nie dzwoni. Patrzę na drzwi do opuszczonego gabinetu Jerzego Waltera i dociera do mnie, że gdyby nagle się w nich pojawił, nie poczułabym się ani trochę bezpieczniej.

      Dlatego wyrzucam myśli o nim i skupiam się na sobie. Chcę dążyć do prawdy i głosić ją.

      Idę do naczelnika Marka Marczuka, jedynej osoby, z którą rozmawiam otwarcie. Mamy ciche porozumienie od dnia, w którym Edyta Lichota podsłuchała naszą rozmowę, kompromitując zarówno mnie, jak i jego. Mam wrażenie, że zawarte w krótkim liście Eryka Oruby słowa „ja o wszystkim pamiętam” znajdują się teraz w ustach budzącej grozę prokurator. Podświadomie słyszę, jak straszy mnie nimi, prowadząc śledztwo. W dodatku nawet podczas przesłuchania, nie powiedziałam jej całej prawdy. Prawdy, którą teraz chcę ujawnić naczelnikowi.

      Popycham lekko uchylone drzwi, cicho pukam, a on, kiedy tylko mnie zauważa, energicznym gestem zaprasza do środka. Nie wiem, jak to robi, że wciąż potrafi się uśmiechać.

      – Mogę na chwilkę? – pytam.

      – Śmiało, póki jeszcze nie porwali mnie na spotkania – odpowiada pogodnie. Pokazuje, żebym zamknęła drzwi. – Co tam?

      Chcę od razu przejść do rzeczy, ale pierwsze słowa przychodzą mi najtrudniej, nawet wtedy, kiedy jestem zdecydowana.

      – Mogę usiąść? – Mimo że wcale tego nie potrzebuję, przychodzi mi do głowy, iż w ten sposób dam sobie jeszcze kilkanaście sekund na zebranie myśli.

      – Pewnie… jak się masz?

      – Okej – odpowiadam. Siadam i przysuwam się do biurka. Będę mówić cicho.

      Naczelnik Marczuk nie patrzy na mnie. Przerzuca wzrok z ekranu na klawiaturę.

      – Cholera – przeklina pod nosem i widzę, jak kasuje część tekstu. – Już kończę, jeszcze tylko jedno zdanie.

      Po chwili klika ostatni raz i odwraca się do mnie. Odzywam się, nie czekając już dłużej.

      – Panie naczelniku, muszę panu coś powiedzieć. Powinnam to chyba zrobić dawno temu.

      – To znaczy?

      – Chodzi o biskupa Waltera… Pan wie, że został oczyszczony z zarzutów…

      – Tak, wczoraj wyszedł z aresztu. Ale co ty masz z tym wspólnego, Anka?

      – Ja znałam te kobiety, rozmawiałam z nimi – mówię prawie szeptem, tak jak zamierzałam.

      – Jakie kobiety? Te, które wykorzystywał?

      – Tak, te, które wycofały swoje oskarżenia, nagle zmieniły zdanie.

      – No i co w związku z tym? Jakie to ma znaczenie, że je znałaś?

      – Pamięta pan na pewno te anonimowe listy, które dostawał komendant Walter w zeszłym roku…

      Pochyla się, mimowolnie poprawia przedziałek.

      – Anka, a skąd ty w ogóle o nich wiesz? – Na jego twarzy maluje się zdumienie. – Przecież poza mną i Jurkiem…

      – Bo to ja je wtedy pisałam – odsłaniam całą prawdę. Kłamstwa przyniosły śmierć. Chcę wierzyć, że prawda to zmieni.

      Otwiera szerzej oczy. Dotychczasowe zaskoczenie zastępuje całkowity szok.

      – Ty je pisałaś… – powtarza, jakby chciał usłyszeć to raz jeszcze.

      – Ja – potwierdzam i żeby zabić ciszę, której się boję, zaczynam opowiadać wszystko ze szczegółami. O mszy, na której pierwszy raz zobaczyłam Aldonę, dziewczynę w czerwonej bluzce, i poznałam jej los z ust wścibskich przyjaciółek. O tym, jak wiele dowiedziałam się od siostry Miriam i o zmowie milczenia, która panowała od dawna. O strachu, jaki trawi księży i zakonnice. Powiedziałam, w jaki sposób, wraz z dokumentami do podpisu, podrzucałam listy komendantowi.

      Po ciszy, która i tak musiała nastąpić, naczelnik wypowiada słowa, po których czuję dygot na całym ciele, taki sam, jaki czuję przy każdej modlitwie.

      – To od ciebie się to wszystko zaczęło – stwierdza i nabiera powietrza, by kontynuować. – Jasny gwint… zawsze zastanawiałem się, co by było, gdyby Jurek nie dostał tych listów. Czy dowiedziałby się o tym, co robi jego brat. Czy w ogóle odkrylibyśmy, co przydarzyło się Alicji Drylskiej… – przerywa nagle. Zmieszany patrzy na mnie, jakby sprawdzał, czy znam to nazwisko.

      – Alicji Drylskiej? – pytam, nie wiedząc, o kogo chodzi.

      – Nieważne. Zostaw to – ucina. – Powiedz mi lepiej, czemu akurat teraz mówisz mi o tym, co zrobiłaś?

      – Pomyślałam, że może to mieć jakieś znaczenie, że to wszystko jest być może ze sobą powiązane, być może będzie to dla was jakaś wskazówka, cokolwiek, nie wiem… A poza tym jestem wściekła i zbulwersowana tym, że biskup wyszedł na wolność. Nie mogę tego zrozumieć. Chciałabym coś zrobić…

      – Lichota wie o listach?

      – Nie wie. – Przełykam ślinę.

      – Nie pytała o tę kwestię na przesłuchaniu?

      – Nie wie – powtarzam. – Wtedy uznałam, że to nie ma znaczenia.

      Rozumie mój przekaz. Nerwowo pociera czoło.

      – Panie naczelniku, ja chciałam dobrze, czułam, że pomagam. Ktoś musiał zadziałać w imieniu tych kobiet. Tak sobie myślę, że może te wszystkie sprawy są jakoś połączone. Te morderstwa, zniknięcie naszego komendanta, biskup na wolności…

      – Anka, ty nie jesteś od tego! Nie myśl o tym! I tak sporo już nabroiłaś – unosi się, a chwilę później nerwowo śmieje. – Cholera, jak się tak dobrze zastanowić, to zawsze miałaś klucz do wszystkiego! Tamte anonimy, potem ten list od Oruby…

      – Ja nie sądziłam…

      – Dobra, dobra. Prawa nie złamałaś. Po prostu nikomu nawet do głowy nie przyszło, że możesz coś wiedzieć. A ty się na przyszłość zastanów, czy warto mieć takie tajemnice. I nie rób z siebie superbohaterki w przebraniu asystentki komendanta. Zobacz, do czego to prowadzi!

      „Superbohaterki”, śmieję się w duchu na dźwięk słowa, którym kiedyś sama siebie określałam.

      – Chciałabym, żeby Stanisław Walter odpowiedział za swoje czyny. Może chociaż teraz mogę coś zrobić. Mogę dotrzeć do tych kobiet, może je przekonać, że warto dalej walczyć.

      – Nie mieszaj się w to! Poza tym… przecież nie ta sprawa jest teraz najważniejsza, prawda?

      – A co, jeśli jest? Przecież tego nie wiemy – ośmielam się skontrować. Zaskakuję go kolejny raz w ciągu ostatnich kilku minut.

      – Anka, bo się pogniewamy! Nie znasz przebiegu