Marcin Dudziński

Za nami wszystkimi


Скачать книгу

pojawił się niecałą minutę później. Sprawiał wrażenie zakłopotanego niespodziewanym najściem, co dla Stanisława stanowiło trzecią już przyjemność podczas tej wizyty.

      – Księże biskupie – powiedział naczelnik i już w pierwszej chwili nerwowo poprawił przedziałek. – Zapraszam za mną, wygodniej będzie, jeśli porozmawiamy u mnie. Bo jak rozumiem, biskup życzy sobie…

      – Och tak, byłbym zaszczycony, gdyby naczelnik poświęcił mi kilka minut swojego cennego czasu.

      Marczuk zaprosił go do środka. Przemierzali korytarze w milczeniu, aż do momentu, w którym minęli elegancką kobietę w czarnym kostiumie. Wychodziła akurat z jednego z pokojów. Spojrzała na nich z zainteresowaniem. Walter zauważył grymas rysujący się na twarzy naczelnika.

      – Pozwolę sobie zatrzymać panów na chwilę – odezwała się niespodziewanie kobieta i zrobiła dwa kroki w ich kierunku. – Biskup Walter, jeśli się nie mylę, prawda? – zagaiła bez wahania.

      – Zaiste – odparł duchowny.

      – Tak sądziłam! Mam pamięć do twarzy, a twarz Waszej Ekscelencji okrasiła ostatnio wiele portali. – Ciętą ripostą od razu pokazała Walterowi, z kim ma do czynienia. Bezceremonialnie wyciągnęła do niego rękę. – Prokurator Edyta Lichota. Nie mieliśmy okazji się poznać – powiedziała. Uścisnął jej dłoń. Zanotował, że była wąska i chłodna. – Udajecie się, panowie, na rozmowę? – zwróciła się do Marczuka.

      – Tak, biskup właśnie złożył nam wizytę.

      – Owszem, wyraziłem nieśmiałe życzenie krótkiego spotkania, a naczelnik łaskawie na nie przystał – dodał Walter, odczuwając ogromną satysfakcję z przesadnie sztucznego tonu swej wypowiedzi.

      – Świetnie! Mniemam więc, że będę mogła do panów dołączyć. Z chęcią przysłucham się tej rozmowie. Szczerze mówiąc, to już dawno chciałam poznać księdza biskupa. – Na surowej twarzy prokurator pojawił się lekki uśmiech.

      – Nie ma najmniejszego problemu, prawda, panie naczelniku?

      – Ależ oczywiście… – odparł zmieszany Marczuk. – Zapraszam do mnie. Czego się państwo napijecie?

      – Bardzo dziękuję za tę miłą propozycję, sądzę jednak, że nasza rozmowa wystarczająco mnie upoi. – Słowa biskupa sprawiły, że twarz policjanta wykrzywił grymas.

      – Ja również podziękuję. Komisarz Solnica poczęstował mnie kawą dosłownie przed chwilą. Inną sprawą pozostaje jej smak, ale przecież przede wszystkim liczą się chęci.

      – W gabinecie mam wodę – dodał Marczuk.

      – Woda wystarczy. – Lichota zamknęła tę część rozmowy.

      Stanisław pomyślał, że nieplanowane spotkanie zmieni nieco charakter rozmowy, którą chciał odbyć. Szybko doszedł jednak do wniosku, że może uczynić ją jeszcze ciekawszą.

      – Kiedy to my się ostatnio widzieliśmy, panie naczelniku? – odezwał się, gdy już usiedli. – Jeśli dobrze pamiętam, to spotkaliśmy się… – tu przerwał na moment, obdarzając rozmówców szerokim uśmiechem – …pod mostem. Nieprawdaż?

      Marczuk poprawił się w fotelu. Wyglądało to tak, jakby nagłe ukłucie w pośladek zmusiło go do gwałtownego podniesienia się.

      – Tak… doskonale biskup pamięta, miało miejsce takie spotkanie.

      – Towarzyszyło nam wtedy kilka osób, jeśli dobrze kojarzę.

      – Zgadza się.

      Lichota uważnie ich obserwowała.

      – Wody? – zapytał naczelnik, sięgając po szklany dzbanek stojący na skraju biurka. Nikt się nie odezwał, więc nalał tylko sobie. Jednym haustem opróżnił połowę szklanki.

      – Dobrze, że te upały się skończyły – powiedział.

      Stanisław Walter wiedział, że stara się jakoś wypełnić moment niezręcznej ciszy. Nie zamierzał mu jednak ułatwiać zadania.

      – Pamięta pan, że podczas naszego spotkania również nie brakowało wody?

      – Lało jak z cebra, to prawda – odparł Marczuk.

      – Widzę, że to był dla obu panów bardzo ważny dzień – wtrąciła się Lichota. Lekki uśmiech przylgnął do jej twarzy na dobre od momentu powitania. Spoglądała na nich posągowo, a Stanisławowi wydawało się, że nie mrugnęła dotąd ani razu. Z uznaniem pomyślał o jej pewności siebie. Nie wiedzieć czemu, czerń jej źrenic przypomniała mu tę, którą ostatni raz widział w oczach Doriana Zelta.

      – Ma pani całkowitą rację, pani prokurator. Czyta nas pani niemal jak otwartą księgę. Chyba musimy, że się tak wyrażę, zmniejszyć nieco czcionkę, bo odszyfruje pani wszystko, zanim zdołamy porozmawiać o tym, po co tu przyszedłem.

      – No właśnie, w jakiej sprawie biskup do nas przyszedł? – spytał Marczuk.

      – Tak… – Walter rozłożył szeroko ręce i ściągnął wargi. – Chyba nie będzie dla państwa zaskoczeniem, jeśli powiem, że chciałbym mieć najświeższe informacje o losie mojego brata. Nie wiem, czy wiecie, że Jerzy to właściwie jedyna rodzina, jaką mam… poza oczywiście ogromną rodziną wiernych diecezjan, nad którymi roztaczam swą opiekę, będąc niejako wysłannikiem naszego Pana…

      – Diecezjan i diecezjanek, księże biskupie – dopowiedziała prokurator. – W dzisiejszych czasach nie wypada zapominać o żeńskich formach. O kobietach w ogóle.

      – Ależ ma pani całkowitą rację, przepraszam za ten mały lapsus. Zapewniam, że nigdy nie zapominam o naszych diecenzjankach.

      – Nie wątpię. – Lichota uśmiechnęła się nieco szerzej, a Stanisław poczuł na ten widok przyjemny dreszcz.

      – Cieszy mnie to – odparł. W pełnej niedopowiedzeń rozmowie czuł się jak ryba w wodzie.

      – Robimy wszystko, żeby odnaleźć Jerzego – stwierdził Marczuk po chwili ciszy. – Mamy kilka tropów, niestety trudno nam mówić o szczegółach, nawet mimo pańskiego oczywistego pokrewieństwa.

      – Rozumiem. – Walter kiwnął głową. – Proszę mi wybaczyć śmiałość pytania, ale pozwolę sobie je jednak zadać. Dlaczego nie może pan zdradzić mi szczegółów?

      – To standardowa procedura, wiedza operacyjna pozostaje tajemnicą organów ścigania.

      – Czyli, jeśli dobrze rozumiem to, co chce mi pan powiedzieć, nie wiecie nic więcej ponad to, co można przeczytać w gazetach, usłyszeć w programach informacyjnych bądź od naszych drogich wiernych diecezjan… i diecezjanek. – Zrobił mały ukłon w stronę Lichoty, która odpowiedziała mu tym samym.

      Częścią tego procesu była gra. Wieczna gra człowieka z człowiekiem. Bliźniego przed bliźnim. Lubił ją.

      – Tego nie powiedziałem. Wręcz przeciwnie, wiemy coraz więcej. Jurek jest moim przyjacielem, o czym ksiądz biskup z pewnością wie. Osobiście zależy mi na jak najszybszym jego odnalezieniu. Jednak jeśli chce biskup wiedzieć coś więcej, to my również będziemy zmuszeni zadać kilka pytań.

      – Co i tak zamierzaliśmy uczynić – włączyła się Lichota. – Wiedza Waszej Ekscelencji może okazać się bezcenna zarówno dla mnie, jak i dla naczelnika Marczuka. Mniemam, że ksiądz biskup nie ma nic przeciwko rozmowie w formie przesłuchania spisanego do akt sprawy.

      – Zrobię wszystko, co przysłuży się odnalezieniu mojego brata – odpowiedział i pierwszy raz potarł kąciki ust. Postanowił, że dalsza część jego wypowiedzi będzie miała inny ton i zabrzmi jak pretensja, niemal pogróżka. – Drodzy państwo, bardzo sobie cenię