Marcin Dudziński

Za nami wszystkimi


Скачать книгу

wystarczające kompetencje, by odnaleźć mojego brata, już nawet nie chcę dodawać, że żywego, i to jak najszybciej! – Tu zadrżał mu głos. Fakt, że nie udawał, stanowił zaskoczenie również dla niego samego.

      – Proszę się nie unosić, w śledztwo zaangażowani są najlepsi funkcjonariusze – Marczuk natychmiast odparł atak biskupa.

      – To nie pierwszy raz, kiedy ludzie znikają bez śladu w tym mieście, prawda, panie naczelniku? – kontynuował Walter, przywołując pozbycie się Juliana.

      – Co ksiądz biskup ma na myśli? – zapytał, nad wyraz pewnie, policjant.

      – Już pan naczelnik dobrze wie co. Ludzie znikają. Nie wiedzieć czemu, najczęściej właśnie na pańskiej warcie.

      – Są też tacy, którzy nie znikają, tylko wyjeżdżają, prawda? To akurat może być czasem zbawienne. Choć przecież jakieś ślady zawsze pozostają…

      – W ten sposób nie będziemy rozmawiać, panie naczelniku. – Walter wstał i skierował się w stronę drzwi. – Znajdźcie mojego brata. Od tego jesteście! A nie od tego, żeby tuszować ślady, których nie zdołał zatrzeć nawet deszcz!

      – Widzę, że panowie mają jakąś swoją historię – podsumowała Lichota, jeszcze zanim Stanisław opuścił pomieszczenie. – Mnie, jako osobie z zewnątrz, wydaje się to co najmniej ciekawe. Prokuratura zwróci się do Waszej Ekscelencji jak najszybciej.

      – Przybędę na każde pani wezwanie – odparł Stanisław i drugi raz tego dnia potarł kąciki ust.

      Wyszedł z budynku chwilę później. Maj czekał na tym samym przystanku, na który podjechali dwadzieścia minut wcześniej.

      Walter, zanim wsiadł do samochodu, spojrzał w stronę Trójkąta. W oknie gabinetu, który przed chwilą opuścił, ujrzał dwie twarze. Edyta Lichota i Marek Marczuk obserwowali, jak hierarcha kościelny odjeżdża.

      Jednak nie wszystko tego dnia było przyjemne. Nie tak miało wyglądać to spotkanie. Lichota i Marczuk okazali się bardziej zdeterminowani, niż przypuszczał.

      – Musimy uzgodnić zeznania – powiedział do kanclerza kurii.

      Proces przecież wciąż trwał. A on dalej nim zarządzał.

      Fragment protokołu z przesłuchania Arkadiusza Marczyńskiego

      Data: poniedziałek, 31.08.2015, godzina 12.30

      Przesłuchująca: prokurator Edyta Lichota

      Obecny: Leszek Haratyk

      Edyta Lichota: Panie Marczyński, proszę powiedzieć, co łączyło pana z Justyną Radosz.

      Arkadiusz Marczyński: Justyna Radosz, to ta Justyna R.? Jedna z ofiar, o której piszą media, tak?

      Edyta Lichota: Ja tu zadaję pytania.

      Arkadiusz Marczyński: Nie znam Justyny Radosz.

      Edyta Lichota: To dziwne, bo my wiemy, że widywano was razem. I to regularnie.

      Arkadiusz Marczyński: Doprawdy?

      Edyta Lichota: Tak, panie Marczyński. Dlaczego więc pan kłamie?

      Arkadiusz Marczyński: Słuchajcie, po pierwsze to nie rozumiem, czemu mnie tu wezwaliście, po drugie to chyba mam prawo spotykać się, z kim chcę, prawda?

      Edyta Lichota: Ależ oczywiście! Nikt panu tego nie zabrania. Tym bardziej dziwi mnie fakt, że kłamie pan w sprawie Justyny Radosz.

      Arkadiusz Marczyński: (pauza) Okej, widywaliśmy się tu i tam. Na szybko, wie pani.

      Edyta Lichota: No właśnie nie wiem.

      Arkadiusz Marczyński: To były takie spotkania, o których nie mówi się nawet pani, pani prokurator.

      Edyta Lichota: Byliście kochankami?

      Arkadiusz Marczyński: Powiedzmy, że nie spotykałem się z nią tylko po to, żeby się ostrzyc. Choć fryzjerką też była świetną.

      Edyta Lichota: Rozumiem. Czemu więc pan skłamał?

      Arkadiusz Marczyński: Bo nie chcę o tym gadać. Nie rozumiem, czemu grzebiecie w moich prywatnych sprawach.

      Edyta Lichota: Widocznie mamy swoje powody. Jak pan sądzi, czemu zginęła?

      Arkadiusz Marczyński: Nie mam pojęcia. Wy mi powiedzcie!

      Edyta Lichota: Panie Marczyński, a co pan wie o pozostałych ofiarach?

      Arkadiusz Marczyński: Nic nie wiem!

      Edyta Lichota: To dziwne, bo to bliscy pańskich kolegów.

      Arkadiusz Marczyński: Wątpię, bo żaden z nich się nie skarżył, że dotknęła go tragedia.

      Edyta Lichota: Może rozmawiał pan nie z tymi kolegami co trzeba.

      Arkadiusz Marczyński: Co pani ma na myśli?

      Edyta Lichota: Kiedy ostatni raz widział się pan z Zenonem Dryłą, Janem Kuberą i Arturem Kańskim?

      Arkadiusz Marczyński: Z kim?!

      Edyta Lichota: Dryła, Kubera i Kański.

      Arkadiusz Marczyński: Nie wiem, o kim pani mówi.

      Edyta Lichota: To dziwne, bo oni mówią, że pana znają.

      Arkadiusz Marczyński: (śmiech) Nie nabierze mnie pani na takie tanie chwyty. Powtarzam, nie wiem, o kim pani mówi.

      Edyta Lichota: Czyli zaprzecza pan, że zna i kiedykolwiek spotkał Zenona Dryłę, Jana Kuberę i Artura Kańskiego?

      Arkadiusz Marczyński: Zgadza się.

      Edyta Lichota: A co pan wie o komendancie Jerzym Walterze?

      Arkadiusz Marczyński: To, co wszyscy. Że zaginął. I gówno poza tym!

      Edyta Lichota: Proszę się uspokoić. Jego też pan nigdy nie spotkał?

      Arkadiusz Marczyński: Nie.

      Edyta Lichota: Jest pan pewny?

      Arkadiusz Marczyński: Jestem, kurwa, całkowicie pewny!

      Edyta Lichota: Dopytuję, bo już raz skłamał pan w naszej rozmowie. Zresztą wcześniej zrobił pan to samo w rozmowie z funkcjonariuszami policji.

      Arkadiusz Marczyński: To była zupełnie inna kwestia! Do cholery, o co tu chodzi!? Jestem o coś podejrzewany? Bo z tego, co mi się wydaje, wezwaliście mnie tu w charakterze świadka!

      Edyta Lichota: I tak też pana traktuję, panie Marczyński. Czemu się pan tak denerwuje?

      Arkadiusz Marczyński: Bo jeśli już poruszacie kwestię mojej znajomości z Justyną, to chyba sami widzicie, że to ja jestem tutaj ofiarą, prawda?! I to ja powinienem wam zadawać pytania, czemu zginęła, kiedy znajdziecie Zelta i czemu wasz komendancik zapadł się pod ziemię! Nie sądzicie, do cholery, że kiepsko to wszystko wygląda?!

      Edyta Lichota: Ma pan jakichś wrogów, panie Marczyński?

      Arkadiusz Marczyński: A co to za pytanie?

      Edyta Lichota: Pytam o pańskie odczucia. Ma pan dobrze prosperujący biznes. Zakład produkcji obuwia, prawda? Eksportuje pan na rynki wschodnie. Może komuś to nie na rękę?

      Arkadiusz Marczyński: Wątpię. Nigdy nie miałem wrogów.

      Edyta Lichota: Jakby pan sobie coś przypomniał, na przykład w sprawie znajomości z trzema panami, o których wspomniałam, proszę się do mnie zgłosić, dobrze?

      Arkadiusz Marczyński: Oczywiście. To wszystko?

      Edyta Lichota: Tak, może pan iść.

      Rozdział 5

      piątek, 9 stycznia