Marcin Dudziński

Za nami wszystkimi


Скачать книгу

panie Dariuszu – powiedział kanclerz. – Dokładnie to samo chciałem panu zaproponować. Kupimy tę działkę od Wiktora Maleńkowa. Sfinansujemy to. Mam tylko dwa warunki.

      – Jakie?

      – Znajdzie pan osobę, która skontaktuje się z Wiktorem Maleńkowem w imieniu Kościoła. Kuria jest spalona w tej kwestii. Nie dobijemy targu, jeśli sami zwrócimy się z ofertą kupna działki.

      – To nie stanowi dla mnie problemu. Znajdziemy kogoś, kto zapłaci waszymi pieniędzmi. A drugi warunek?

      – Kuria musi mieć coś z tej fabryki. Ja muszę coś z tego mieć.

      Grott zaśmiał się po raz kolejny. Tym razem ze zrozumieniem.

      – Wszystko będzie tak, jak od początku miało być. Kuria na tym też zarobi. Ja się nie wycofuję z poprzednich ustaleń, dotrzymuję słowa. Jak fabryka powstanie i zacznie zarabiać, środki będą wpływać na konto archidiecezji.

      – I również na moje konto – dodał z naciskiem Maj.

      – Jest ksiądz lepszym biznesmenem, niż sądziłem! Może czas zrzucić sutannę i wejść w świat interesów?

      – Nie trzeba zrzucać sutanny, żeby to robić.

      – Po raz kolejny przyznaję całkowitą rację – odparł Grott chwilę po tym, jak opanował zdumienie, w jakie wprawiło go zrozumienie oczywistej prawdy zawartej w słowach kanclerza.

      Fragment protokołu z przesłuchania Artura Kańskiego

      Data: wtorek, 01.09.2015, godzina 12.00

      Przesłuchująca: prokurator Edyta Lichota

      Obecny: Leszek Haratyk

      Edyta Lichota: Dlaczego zginął pański brat?

      Artur Kański: Nie wiem, pani prokurator.

      Edyta Lichota: Wiem, że to dla pana bolesne, ale jednak chciałabym trochę ten temat podrążyć. Myśli pan, że mógł mieć coś na sumieniu?

      Artur Kański: Nie rozumiem, co chce pani przez to powiedzieć. Każdy ma coś na sumieniu.

      Edyta Lichota: Pański brat uczył w szkole języka angielskiego. Miły, koleżeński człowiek. Żona, dwójka dzieci. Nienotowany. Raz w roku jeździł na wakacje, miał kilka kredytów na małe sumy, spłacał je regularnie, opłacał nawet abonament rtv, zawsze za cały rok z góry. Wydaje się, że nie wadził nikomu. Czemu ktoś chciał zamordować takiego człowieka?

      Artur Kański: Ten Dorian Zelt to przecież jakiś psychopata. Były skazaniec. Takiemu to wszystko jedno, kogo zabija, prawda?

      Edyta Lichota: Może tak, może nie, panie Kański. Jest pan pewien, że pański brat nie miał wrogów?

      Artur Kański: Dałbym sobie rękę uciąć…(cisza)

      Edyta Lichota: To chyba nie najlepsze sformułowanie w tej sytuacji.

      Artur Kański: Tak, ma pani rację.

      Edyta Lichota: Uczył dzieci i młodzież. Może za bardzo zbliżył się do któregoś dzieciaka? Może jakiś rodzic się zdenerwował?

      Artur Kański: Mój brat nie był pedofilem! Poza tym to przecież Zelt go zabił, a nie rodzic jakiegoś dziecka!

      Edyta Lichota: No tak, ale Zelta mógł przecież ktoś wynająć.

      Artur Kański: To już wy musicie ustalić.

      Edyta Lichota: A pan ma wrogów, panie Kański?

      Artur Kański: Nie sądzę.

      Edyta Lichota: A może pański przyjaciel, Arkadiusz Marczyński, ma wrogów?

      Artur Kański: (cisza) Mój przyjaciel?

      Edyta Lichota: No tak, przecież się znacie.

      Artur Kański: (cisza) Tak, znamy się, ale…

      Edyta Lichota: No właśnie. I to chyba bardzo długo, prawda?

      Artur Kański: Tak, ale czy ja muszę o tym…

      Edyta Lichota: Musi pan, panie Kański. Proszę powiedzieć, kiedy się poznaliście i co was połączyło. Jeśli się nie mylę, to są to interesy.

      Artur Kański: Poznaliśmy się w latach dziewięćdziesiątych. Każdy z nas miał wtedy jakiś biznes, wie pani, jak to wtedy było… wolny rynek, wolna amerykanka, na wszystkim można było zarobić…

      Edyta Lichota: To ciekawe. A kiedy ostatni raz pan go widział?

      Artur Kański: Oj, bardzo dawno temu, minęło kilka miesięcy.

      Edyta Lichota: Serio? Więc to wcale nie jest taki bliski przyjaciel?

      Artur Kański: No przecież mówiłem.

      Edyta Lichota: A Jan Kubera i Zenon Dryła? Ich też pan kojarzy, prawda?

      Artur Kański: Owszem, ale tylko z przeszłości. Nie utrzymujemy kontaktu od wielu lat. Nic nas nie łączy.

      Edyta Lichota: A może mi pan powiedzieć, dlaczego oni mówią, że pana nie znają i nigdy nie znali?

      Artur Kański: Tak mówią?

      Edyta Lichota: Owszem.

      Artur Kański: A to nie wiem.

      Edyta Lichota: Będziemy musieli to ustalić. Dlatego pewnie jeszcze się spotkamy, panie Kański. Tymczasem bardzo panu dziękujemy. To wszystko.

      Rozdział 6

      poniedziałek, 14 września 2015

      Marek Marczuk odnosił wrażenie, że od wielu dni jest gościem we własnym mieście. Czuł, jakby wszystko, co znał, co przeżył, nagle stało się obce. Częstochowa, bliska mu dotąd i na swój sposób oczywista, wyłaniała swą nową, nieznaną twarz spod mdłego i nużącego płaszcza przełomu lata i jesieni. Czuł się tak, jakby przeniósł się do miasta, którego rytmu i klimatu nie umie zgłębić. Jeszcze gorzej znosił przebywanie w znanym mu dotychczas na wskroś budynku komendy miejskiej policji. Zwykł mówić, że Trójkąt to jego drugi dom. Teraz go nie poznawał, a poczucie stopniowej utraty jakiejkolwiek decyzyjności i wpływu na działanie służb potęgowało jego frustrację.

      Naczelnik pozostawał rozdarty pomiędzy wiarą w odnalezienie komendanta Waltera a obawą przed tym, czego może się o nim dowiedzieć. Pomiędzy chęcią dociekania prawdy a strachem przed jej ujawnieniem. Przytłaczała go mnogość pozornie niepowiązanych dotychczas ze sobą wątków. Bestialskie morderstwa, czwórka szemranych biznesmenów, przeszłość Jerzego i Stanisława Walterów i nagłe zaginięcie komendanta. Czy to wszystko mogło być ze sobą połączone? Jeśli tak, to w jaki sposób? Czy znalezione na miejscu zbrodni wierszyki nie tylko sugerowały, ale i wprost demaskowały prawdziwego winowajcę? Czy, tak jak twierdził profiler Leszek Haratyk, kluczem do rozwiązania sprawy są kości z rezerwatu i osoba Kariny Warskiej, której rzeźnik darował życie?

      No i rzeźnik. Dorian Zelt. Seryjny morderca, który grasował w Częstochowie. Nieważne, jak bardzo zamieszani byli w to wszystko Walterowie – gdzieś na wolności wciąż pozostawał człowiek, który miał na rękach krew niewinnych osób. I to Marczuk musiał go odnaleźć. Pytanie brzmiało tylko: jak?

      Naczelnik czuł, że gdyby miał swobodę działania, już dawno znalazłby odpowiedzi na te pytania albo przynajmniej byłby o wiele bliżej ich znalezienia niż teraz. Każdy jego ruch był jednak sterowany i kontrolowany przez zwierzchników. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że do jego ciała przyczepione są teraz dwa sznurki. Za jeden z nich pociąga prokurator Edyta Lichota, a za drugi zastępca komendanta wojewódzkiego policji Grzegorz Krupp, który został jego nowym bezpośrednim zwierzchnikiem. Obie osoby darzyły go ograniczonym zaufaniem. Najgorsze było to, że ich sceptycyzm brał się nie tylko z wiedzy