Marcin Dudziński

Za nami wszystkimi


Скачать книгу

przestał się ograniczać. Palił jednego na godzinę, zwykle na dworze. Przez te kilka minut wolał pobyć sam, papieros pomagał mu zebrać myśli.

      Stłumiony dzwonek telefonu zadźwięczał w kieszeni, niespodziewanie przerywając miły rytuał. Marczuk skrzywił się i niechętnie sięgnął po komórkę. Dzwonił Adrian Solnica.

      – Co jest? – zgłosił się lekko poirytowany.

      – Chyba coś mam. – Komisarz sprawiał wrażenie podekscytowanego. – Gdzie pan jest, panie naczelniku?

      – W pobliżu. Spokojnie, Solnica. Co tam masz?

      – Kojarzy pan tego szefa agencji ochrony, na którego obiektach rzeźnik zajebał dwie osoby?

      – Pietrzak?

      – Dokładnie. Właśnie do mnie dzwonił. Mówi, że może mieć jakieś informacje o komendancie.

      – Jak to, kurwa? – Marczuk zaciągnął się papierosem.

      – No tak to. Mówi, że mógł być w pobliżu jego bloku, kiedy Walter zniknął.

      – I teraz sobie o tym przypomniał?

      – Też chciałem mu zadać to pytanie, ale pomyślałem, że lepiej będzie, jak pogadamy z nim osobiście. Zresztą sam chciał się spotkać.

      – Miło z jego strony.

      – Będzie u nas o szesnastej.

      – Nie, poczekaj, kurwa, Solnica! – Marczuk nerwowo przestępował z nogi na nogę. – Nie u nas. Nie chcę go tu. Jak coś wie, to chcę go trzymać z daleka od tej pizdy. Zapisałeś numer telefonu?

      – Tak, mam go.

      – To dzwoń do niego i spytaj, gdzie jest. My do niego podjedziemy, nawet zaraz. Ściemnij mu, że akurat jesteśmy na mieście czy coś. Schodź na dół, czekam na ciebie.

      – Okej, się robi, panie naczelniku.

      Marczuk zdążył wypalić kolejnego papierosa, zanim podwładny pojawił się na zewnątrz.

      – No i gdzie się z nim umówiłeś?

      – Na parkingu pod Tesco. Jedzie z Wyczerp, będzie miał blisko.

      – A my to co? Niby mały patrol supermarketu odpierdalaliśmy?

      – Powiedziałem mu, że akurat skoczyliśmy na obiad w McDonaldzie. Który glina tam nie je?

      – Ty na przykład.

      – No tak, ale ja to co innego.

      – Być może, choć czasem myślę, że nazwa WieśMac idealnie do ciebie pasuje – zarechotał Marczuk. Solnica zmarkotniał. – Żart taki! Nie bierz go do siebie, młody!

      – Zaskoczył mnie naczelnik.

      – Aleś ty delikatny się zrobił… wielki i miękki jak cycki Dolly Parton!

      – O! To już lepsze porównanie! – Komisarz ponownie się ożywił.

      – Ja wiem, Solnica, że ty lubisz te tematy!

      – A naczelnik to nie lubi? – zapytał, kiedy wsiadali do auta.

      – Naczelnik to pamięta, jak Dolly Parton była młoda i piękna! Dasz wiarę?

      – Ale w co? W to, że naczelnik pamięta, czy w to, że była młoda i piękna?

      Marczuk zrobił wielkie oczy.

      – No, Solnica! Odgryzłeś się. Mamy jeden-jeden.

      Zaśmiali się obaj.

      Kilkanaście minut później zatrzymali się na parkingu pod hipermarketem. Przez ostatnie lata, jak grzyby po deszczu, wyrosły tu kolejne wielkopowierzchniowe sklepy i restauracje. Kiedyś w tym miejscu, przy trasie przelotowej przez miasto, znajdowały się dwa markety, dwa McDonaldy, sklep rowerowy i pomnik Jezusa Chrystusa, który witał przybywających do miasta. Teraz przestrzeń po obu stronach jezdni zmieniła się w nowoczesny, kolorowy jarmark salonów meblowych i moteli.

      Stanęli pośrodku pustej przestrzeni parkingu i wysiedli z auta. Marczuk od razu zaciągnął się papierosem.

      – Pan Pietrzak za chwilę grzecznie do nas podjedzie – zagaił Solnica.

      – No mam nadzieję. Jak na filmach, cholerka – odparł naczelnik i oparł się o swoją wysłużoną octavię.

      Rzeczywiście chwilę później obok nich zatrzymał się granatowy brytyjski SUV. Tomasz Pietrzak wysiadł i przywitał się z funkcjonariuszami.

      – Kurde, panowie, wyglądamy, jakbyśmy załatwiali jakieś ciemne interesy – powiedział, zacierając ręce. – Nie woleliście pogadać na komendzie?

      – Tu jest idealnie. Można zapalić i spokojnie strawić wieśmaczka – odpowiedział Marczuk. Nie omieszkał spojrzeć przy tym znacząco na komisarza.

      – Ach, jeśli tak, to zrozumiała sprawa. – Widać było, że Pietrzak nie bardzo wie, co powiedzieć.

      – Ponoć ma pan nam coś do zakomunikowania. – Naczelnik spoważniał i zmienił ton.

      – Tak, dzwoniłem właśnie do komisarza Solnicy, wie pan, zostawił mi do siebie numer po ostatnich wydarzeniach i…

      – To akurat chyba nie ma znaczenia – wtrącił się Marczuk.

      – No nie, oczywiście. Chciałem tylko powiedzieć, że nie sądziłem, że kiedykolwiek go wykorzystam, przecież nie wiem nic więcej o tych morderstwach, a panowie sprawiali wtedy wrażenie, jakby nie do końca mi wierzyli…

      – Do rzeczy, panie Tomaszu – rzucił Solnica.

      – Właśnie. Tak jak już wspomniałem przez telefon, byłem w okolicy, kiedy porwano komendanta Jerzego Waltera.

      – No i?

      – Wcześniej tego nie skojarzyłem. Oświeciło mnie dopiero, kiedy obejrzałem program w lokalnej telewizji. Opowiadali, że komendant mieszka na Tysiącleciu, przy Armii Krajowej, pokazywali nawet to miejsce. – Marczuk próbował ukryć grymas na twarzy. Informacje, o których mówił Pietrzak, nie powinny przedostać się do mediów. Dziennikarze dotarli do nich swoimi kanałami. Ani policja, ani prokuratura nie potwierdzały tych doniesień. – Okazało się, że mogłem być tam wtedy, kiedy zniknął Jerzy Walter.

      – A skąd pan wie, kiedy komendant zniknął? I że w ogóle zniknął? Może po prostu wyjechał? – zapytał Marczuk.

      – No nie, panowie, ja głupi nie jestem! Robię poza tym w takiej branży, że to i owo się słyszy. Ja wiem, że oficjalnie to wy mi nie powiecie, że szefa wam podjebali, ale nietrudno załapać, że jednak problem jest. Media zresztą swoje też już wyczuwają i…

      – Dobra, to co pan tam widział? – przerwał mu grubiańsko Solnica, wyręczając niejako naczelnika.

      – Samochód. Jeepa grand cherokee, najnowszy model. Czarny lakier, czarne szyby, wszystkie, zdaje się, czarne. Nie zdziwiłbym się, jakby ta przednia też była przyciemniana. Wyglądał jak jakiś mordowóz ruskiej mafii. Mijaliśmy się na takim wąskim podjeździe, którym dojeżdża się do tych bloków, może panowie kojarzą? – Policjanci pokiwali głowami. – No właśnie! Kurde, prawie się wtedy stuknęliśmy. Ja podjeżdżałem, a ten jeep nadjechał z góry z taką prędkością, że miałem wrażenie, że chce mnie zepchnąć! No kto normalny na takiej wąskiej drodze jeździ tak szybko? Na szczęście moje auto, jak panowie widzą, też ma swoje gabaryty, więc kierowca się pewnie speniał i zwolnił. Minęliśmy się, jak to się mówi, na zapałkę. Powoli, ostrożnie, żeby nie zarysować. Powiem tak… ja wiem, że ta informacja może być gówno warta, ale jak się połączy tamto miejsce i tamten czas, a to było około wpół do jedenastej wieczorem, i taki samochód, to może wyglądać to nieco podejrzanie. Dlatego pomyślałem, że się z wami skontaktuję.

      – Pamięta